Świnica 2301 i Kozia Przełęcz 2137
Od momentu planowania urlopu, a ściślej zarezerwowania miejsc w schroniskach czyli od ponad pół roku H’mela miała na ustach jedno jedyne hasło:
ŚWINICA.
Aż nadszedł wreszcie dzień realizacji marzenia. Pogoda sprzyja. Raniutko jak w skowronkach zasuwa pod Przełęcz Świnicką niczym nakręcona. Przysek spowalnia (to ci dopiero zamiana ról) wiedząc, że sił musi starczyć również na powrót do Murowańca. I nie będzie to natychmiastowe zejście z Zawratu, bo zanosi się na mocno niekomfortowy ruch pod prąd. To przecież piątek długiego sierpniowego weekendu, więc tłumy na szlakach pewne.
Po drodze:
Długi Staw
Przełęcz Świnicka
Na Przełęczy Świnickiej
Już widać cel na wyciągnięcie ręki
Wspinaczka z użyciem żelastwa
Na szczycie. Brawo! Dokładnie o 11:40 (gdyby kogoś zainteresowało).
Drugi wierzchołek ledwie widoczny. Dalsze perspektywy niestety za mgłą.
Zejście ze Świnicy na Zawrat wydaje się być nieco trudniejsze niż odcinek ze świnickiej przełęczy na szczyt.
Znów z użyciem żelaznej asekuracji.
Ale także i bez.
Z Zawratu – Zadni Staw i Wole Oko. Tudzież Gładki Wierch. Gdzieś w oddali piękny Krywań.
Po zejściu z Zawratu w pobliże Czarnego Stawu Polskiego nasz zespół skręca w lewo. Powrót na Halę Gąsienicową zadysponowano przez Kozią Przełęcz. I wszystko byłoby w najlepszym porządeczku, gdyby nie niespodzianka z nieba. Zaczęły się zbierać chmury. Będzie padać jak amen w pacierzu. Przysek rozpatruje łatwiejszy powrót przez Krzyżne, lecz suma czasów mapowych skutecznie blokuje taką alternatywę. „Cholera, będzie ślisko. Da sobie kobieta radę? Musi dać” – myśli – „Na dobitkę można zapomnieć o zdjęciach”.
- To przejście wydaje mi się łatwiejsze niż Zawrat – uzasadnia decyzję partner – popatrz, już widać naszą przełęcz.
Kozia Przełęcz z progu Pustej Dolinki.
No i się rozpadało mocząc niestety nie tylko łańcuchy, ale przede wszystkim skałę. Przed wejściem na pierwszy łańcuch nasi wędrowcy mijają schodzącą parę, którzy podsłuchują jak Przysek raczej nieudolnie motywuje H’melę:
- To tylko 100 parę metrów, spokojnie dasz radę.
Ruszają w górę. Przestaje na szczęście padać, ale łańcuchy i skały są nadal mokre i śliskie. Mimo to idzie im całkiem sprawnie. Do momentu, gdy mijają kolejną ekipę - trzech panów w wieku studenckim. Dwaj śmigają w dół niczym kozice, lecz trzeci ma problem zsunąć się po śliskiej może 4-5 metrowej płycie. Problem wynika z faktu, że zbyt energiczne zsunięcie grozi dłuższym lotem. Półeczka, na której należy wyhamować akurat jest dość wąska. H’mela przytomnie zauważa, że ktoś popełnił duży błąd, by akurat w takim miejscu stworzyć lukę w ciągłości łańcuchowej. Koniec końców i ten trzeci mijany się zgramolił. Poszli.
- Gdzieś ty mnie przyprowadził? To ma być łatwiejsze od Zawratu? – koleżanka z nutą pretensji wyrzuca z siebie.
- Spokojnie Mela, patrz na płycie są ryski i zacięcia. Jest się o co zaczepić. Wejdę powoli. Obserwuj i zrobisz tak samo – dodaje wiary Przysek.
Bez problemu na 4 łapach przechodzi po płycie. Ta nachylona około 60 stopni daje ewidentne poczucie bezpieczeństwa podczas ruchu pod górę.
- No dobrze, widziaaa … - nim Przysek zdążył się odwrócić, partnerka rzuciła się na płytę niczym do rzeki i klasycznym rozpaczliwcem „dopłynęła” w bezpieczne miejsce, gdzie należało się dostać, obijając sobie niemiłosiernie kolana, łokcie i nadgarstki. Nawet słonko w tej chwili zajrzało w mroczną czeluść wąskiej Koziej przełęczy. Można byłoby wyjąć aparat, lecz jakoś nikt nie ma do tego głowy.
Idą nie za szybko, acz spokojnie i systematycznie. Pani przykleiła sobie do ust wyraz silnego, niezadowolenia. Pan zaś wie czym to pachnie i konsekwentnie próbuje rozładowywać napięcie:
- Patrz połączenie szlaków. Ten czerwony to osławiona Orla Perć. To już naprawdę niedaleko.
Faktycznie, pokonują ostatnich kilkanaście łańcuchów i meldują się na przełęczy. Teraz obowiązkowo fotka.
Mam do ciebie wielki żal.
Widzę, nawet łezka się w oku się zakręciła.
Teraz przed nimi zejście w kierunku Koziej Dolinki.
- Nie jest źle. Największą robótkę mamy za sobą – Przysek próbuje udobruchać partnerkę.
Odpowiada mu groźna mina i wymowny gest – podwinięte rękawy odsłaniające siniaka na siniaku od nadgarstków po łokcie.
- Widzisz? Co ty na to?
„Uff, na takie pytanie nie ma dobrej odpowiedzi" –myśli – i po chwili głośno:
- Sorry, wszystko przez to, że zaczęło padać. Ta trasa jest naprawdę łatwa na sucho – w głębokim poczuciu winy kaja się główny animator dzisiejszych nieszczęść.
Po pokonaniu najbardziej stromej części zejścia.
Kozia Przełęcz daleko w tyle. Pogoda jak na ironię wyklarowała się o dobrą godzinkę za późno.
Mroczny Kościelec, mroczny jak nastrój ostatniej części wycieczki.
Obojgu zaczynają doskwierać zmęczone mięśnie nóg, szczególnie te z przodu powyżej kolan. Teraz nie ma się do czego spieszyć. Emocje opadają. Pani oświadcza:
- Dziś mnie wyciągnąłeś na najtrudniejszą w życiu wycieczkę górską.
- Możesz być z siebie dumna. W końcu przeszłaś ze 100 metrów dość trudnego odcinka Orlej Perci. To się liczy – Przysek nadal stara się ratować twarz.
W duchu jest naprawdę dumny z partnerki. Wcale nie krótka trasa, a mokra Kozia to prawie wyczyn. Nic dodać nic ująć, wykonała solidny kawałek dobrej roboty górskiej. Szacunek!
Mijają Czarny Staw Gąsienicowy i wygodnym chodnikiem docierają do Murowańca w już półmroku.
W schronisku, po posiłku i toalecie, już na spokoju H’mela przystępuje do weryfikacji dzisiejszej trasy w literaturze fachowej. Nagle oburzona wykrzykuje:
-
Ale Nyka to jest cham! Ty wiesz … ty wiesz … co on napisał? Że efektowna przeprawa skalna, zgadzam się i owszem. Ale on jeszcze napisał „trudności umiarkowane”. Rozumiesz. Jak on mógł napisać
trud-noś-ci u-miar-ko-wa-ne? Przecież to był istny horror.
.............................................................................................................................
2 dni później w Starej Roztoce.
- Cześć - wykrzykuje chłopak okutany w koc na glebie w korytarzu - I co doszliście?
W odpowiedzi Przysek prezentuje wielkie oczy.
- To was spotkaliśmy na Koziej Przełęczy. Myśmy kończyli, wy zaczynaliście – wyjaśnia młody.
- Aaa, to wy. Cześć. Pewnie. W sumie bez większych problemów – kłamie jak z nut.
- A jak partnerka przyjęła obiecane 100 metrów? – włącza się z kolei koleżanka młodego.
- W ferworze walki nie za bardzo się doliczyliśmy. W końcu było to 100 metrów, ale w pionie, ba na odcinku wspólnym z Orlą. Tej wersji się trzymam, a Orla to w końcu nie byle co.
Młodzi byli wyraźnie ubawieni. Ha, ha – tylko 100 metrów … ale w pionie.