Plany przejścia tej grani chodziły mi już po głowie od dłuższego czasu, ale jak to zwykle bywa, bądź niezwykle wcześniejsze próby kończyły się dojściem tylko do progu Hińczowej Turni, gdzie pogoda skutecznie zawracała nas w dół. Po ustaleniu terminu sprawdzeniu pogody udaje się sobotniego poranka wyruszyć na szlak. Od rana miała być lampa, jednak na razie nie zapowiada się na to, przy dojściu do Kazalnicy zaczyna padać grad, . to nie możliwe jednak po kilku minutach jest tylko wspomnieniem. O 10 z minutami w składzie Dresik, Piomic i ja meldujemy się na MPPCH, krótki odpoczynek i kierujemy się w stronę Czarnostawiańskiej Przełęczy trawersując początkowo ścianę Mięgusza Czarnego, dalej kawałek z drogą wprowadzającą na szczyt, gdzie odbijamy lekko w prawo i w górę by po kilku metrach stanąć na Przełęczy. Tu zaczyna się nasza właściwa droga czepki na głowy i w drogę, po dojściu do ściany chwilę zastanowienia i poprzez ścianę na platformę szczytową dalej nad skalnym oknem i granią na szczyt Hińczowej Turni.
Celem jest dojście do Żabiej Turni Mięguszowieckiej. Próby wpisu kończą się sukcesem, książka całkowicie przemoczona długopis nie pisze, pozostaje jeszcze ołówek i kupony rabatowe
Ze szczytu kierujemy się dalej już ściśle granią na wierzchołek Hińczowej Turniczki, idzie się super trochę wieje, słońce próbuje przedzierać się przez chmury, widoki niesamowicie malownicze widać już kolorki jesieni, z lewej strony w dole Czarny Staw w oddali Morskie Oko, na prawo pięknie rysujący się masyw grani Baszt, Koprowego osamotnionego Wołowa Mięguszowieckiego. W każdej chwili grań można obejść po jej południowej części. Idzie się świetnie, co jakiś czas spoglądamy za siebie zostawiając widoczny szczyt Hińczowej Turni, która wcale tak szybko się nie oddala jak mogłoby nam się wydawać.
Przez siodełko na Zachodni Wołowy Róg, gdzie początkowo nie pasuje nam to do opisu, za dużo tych rogów szczerbinek przełączek..

Tu jedyną drogą wiodącą ściśle granią jaka się nasuwa to krótki zjazd na przełączkę między rogami na Małą Wołową Szczerbinę z niej granią na drugi wierzchołek turni. Dalej grań staje się miejscami bardziej pozębiona. Pogoda dopisuje niesamowicie wygląda Wysoka i Rysy widoczne w całej swojej okazałości. Ze Szczerbiny kierujemy się w górę aby osiągnąć wierzchołek Wschodniego Wołowego Roku kurna jak tu krucho, trzeba uważać aby coś nie zostało w ręku dalej już mniej stromą granią, cały czas za sobą mamy Szczyt HT, kurczę to dopiero taki kawałek, jakoś nie widać tej naszej drogi z tej perspektywy, a do końca jeszcze tyle samo. Nie patrząc na zegarek kierujemy się dalej granią by osiągnąć trawiastą przełączkę gdzie stąd osiągamy kawałkiem eksponowanej grani Rogatą Grań, stąd opada kilkumetrowa ściana na Wielką Rogatą Szczerbinę, tu czeka na nas 20 metrowy zjazd aby osiągnąć Wielką Rogatą Szczerbinę. Zjeżdżam jako pierwszy, jednak po zjeździe za nic nie mogę ściągnąć liny tarcie jest tak duże, kilka prób kończy się nie powodzeniem, W końcu udaje zrobić się stanowisko wykorzystując pętle po czym dołącza do mnie Dresik i za chwilę Piomic.
Widoki stają się coraz piękniejsze,
patrzymy na zegarek i jest już prawie 18, kurcze, a do Wołowej Turni mamy jeszcze kawałek. Podejmujemy decyzje o odwrocie i ścieżką obejściową kierujemy się w stronę MPPCH, Zachodzące słońce tworzy niesamowity teatr chmur, Dresik woła mnie aby szybciej dołączył do Niego, stoimy i wpatrujemy się w widma brokenu, które co chwila giną i pojawiają się nowe, czegoś takiego jeszcze nie widziałem,
dymiąca Wyoka i Gerlach wyglądają przepięknie. Cały czas trawersujemy grań po jej południowej części dość wyraźna ścieżką. Trawers pod Rogata Granią to jedna trudność tego obejścia, przejście po płytach ułatwia założona stara poręczówka. Miejscami jest cholernie krucho, przy przejściu piargów opadających trawersując zbocza HT z pod nogi wyjeżdża mi blok skalny tak metr na metr, zapach siarki, chwila oddechu i idę dalej. Obniżamy się dość znacznie obchodząc ścianę Hińczowej Turni po czym ostro w lewo i dalej już w górę osiągając wylot CzarnoStawiańskiej Przełęczy. Na MPPCH docieramy na 19.10 zachodzące słońce żegna nas na Przełęczy,
a jeszcze trzeba zejść na nieszczęście tuż przed wyjazdem pada mi czołówka, Dresik rusza chwilę przed nami, aby jeszcze "za dnia" zejść jak najniżej, My zostajemy z jedną czołówką, galeryjka i zejście na Kazalnice idzie sprawnie, w pierwszym kominku robi się już ciemno skała staje się wilgotna i zaczyna robić się ślisko, zejście czujne i momentami nie widać szlaku. Wpis w książce zakładał, że dotrzemy na 20. 20.45 telefon z Toprówki Morskiego Oka gdzie jesteśmy? Informujemy, że jesteśmy już na szlaku, w Moku meldujemy się coś koło 21.30. Udaje się kupić piwo

Dresik niestety musi wracać na dół, my zostajemy, by na drugi dzień nie wiedząc jeszcze o tym zdobyć Kopę.
Dzięki Panowie za wspaniałą drogę i do następnego.
Nasza droga
