DZIEŃ CZWARTY - dzień dobry!
Good moorning Wietnam chciałem powiedzieć!
Gospodyni miała nosa - zmieniła się pogoda, i na grań nie ma co się porywać, będzie zimno, ciemno i ponuro...
Wybraliśmy ciemno. W dolinie. W Demanowskiej dolinie.
Najsampierw źle pojechaliśmy w Liptovskim Mikulaszu.
Potem na parkingu przy Lodowej Jaskini ledwo miejsce się znalazło. Ale jakoś daliśmy radę. Sama Lodowa Jaskinia ładna, nawet dojście niezłe, a i ładne skałki na wspin, hehe:
Jakaś zielona brama:
A i żelastwo było:
Pozwiedzaliśmy, potaplaliśmy się w błocku
Jedziemy do Jaskini Wolności, czy jakoś tak.
A tam następny kwas - ostatnie wejście polskojęzyczne było 10 minut przed nami... Ale niefart. No i nie działał bankomat:
Pogubiliśmy się w jaskini. Zasięg komórkowy nie działał, ja z jedną Kaśką, druga Kaśka z córka Pauliną gdzieś tam z inną grupą... Kutwa, ale młyn. Okazało się, że tamta dwójka miała szczęście - przewodniczka była na tyle uprzejma, że specjalnie powtarzała też po polsku. My nie mieliśmy tego szczęścia i wiele musieliśmy się domyślać. I śmiać wtedy, kiedy cała grupa rechotała...
Po jaskiniach czas na amciu amciu. Znaleźliśmy fajną posiłkodajnię, nawet niezłe jedzonko mieli. Takie domowe.
Wracamy. I Tatralandia. Moczenie zmęczonych ciał w basenach, termach, saunach, itepe. Oczywiście dziewczęta się zgubiły, tzn. ja się zgubiłem i szlajałem się od basenu do basenu w poszukiwaniach. Nawet w rurach szukałem. Tych zjazdowych. Ani widu, ani słychu. No bo po co, ja się pytam, wziąć ze sobą okulary, skoro wzrok mój taki jak tego osobnika:
Okulary niewiele pomogły, więc zacząłem namiętnie pływać po długości. Potem moczenie się w basenach termalnych, oglądnięcie pokazu ogni i do szatni. Tam wreszcie kobietki się odnalazły.
Powrót do Zuberca też nie dobył się bez przygód. Źle skręciliśmy i trafiliśmy do jakiejś wioski - Dlha Luka. Na szczęście w porę zawróciliśmy. Na kwaterze byliśmy późno, więc tylko lulu i spać.
Dobranoc.
Za chwilę dalszy ciąg programu.