Skład: ja, Marcin, Rafał (hail) i Kamil.
Termin: 10-11.09.2011r.
W tym sezonie miałem w planach wyjść powyżej 3 tys. Miałem na celowniku jakieś nietrudne szczyty typu Hochalmspitze. Z biegiem czasu ktoś zarzucił propozycję wyjścia na Glocka

. Nikt z nas oprócz Rafała nie był tak wysoko więc były jakieś tam obawy czy damy radę. Zaczęliśmy bacznie sprawdzać pogodę i pierwszy termin ustaliliśmy na koniec czerwca. Niestety pogoda była do kitu więc przełożyliśmy wyjazd na sierpień. I znów to samo z pogodą. Już się wydawało że nic z tego nie będzie w tym roku aż tu nagle w ostatni nam pasujący termin zapowiadali że ma być nieźle. Na jednych, że bezchmurnie a na innych, że tak sobie. Do 3 razy sztuka więc postanowiliśmy, że jedziemy. Wyruszyliśmy z Węgierskiej Górki po 22. Na Słowacji pierwszy problem bo CPN przed autostrada zamknięty a winiety nie mamy. Dobrze, że kawałek dalej był jeszcze jeden i udało się kupić. W Kals jesteśmy ok. 8 mej. Pogoda super bo ani jednej chmurki. Zatrzymujemy się na parkingu i nie śpiesząc się jemy śniadanie, robimy przepakunek i podziwiamy Glocka

.
Z Marcinem strasznie się guzdramy. Rafał z Kamilem nie mogą już usiedzieć więc pomału idą. My wychodzimy 5 min po nich.
Ciężar plecaka mnie przytłacza. Jeszcze tak ciężkiego nie nosiłem. Po 20 min spokojnego marszu sprawdzam kieszenie a tam brak portfela. Trzeba było się wrócić bo zniżki w schronie nie przepuszczę. Wiązankę z nerwów puściłem niezłą. Plecak zostawiłem i poleciałem do auta. Zajęło mi to ok. 25min. Ubieram plecak i idziemy dalej drogą do Lucknerhutte

. Robimy tam krótki odpoczynek. Rafała z Kamilem nie ma więc pewno już poszli do Studla. Po paru minutach idziemy dalej.
Im wyżej tym widoki się robią coraz lepsze

jednak idzie mi się strasznie ciężko.
Co chwile robię odpoczynki. Po ok. 3:30 godz docieramy w końcu do Studla.
Rafał z Kamilem już na nas czekają. Z zewnątrz może nie ładne to schronisko ale w środku moim zdaniem wypas. Zdecydowanie stwierdziliśmy, że to najlepsze schronisko w jakim nocowaliśmy. Ludzi jak na sobotę to nawet nie tak dużo. Bierzemy się za jedzenie i następnie idziemy się zameldować. W planach na dzisiaj jest jeszcze wyjście na pobliską górkę Fanatkogl. Zostawiamy wszystko w schronisku i bez pośpiechu idziemy na wierzchołek. Na szczyt wychodzę z Marcinem w 15min. Rafał z Kamilem postanowili, że chcą się coś po wspinać więc zabrali ze sobą sprzęt i łoili jakieś tam kominki i filary. Wyszli na szczyt jakaś godzinę po nas jak my już schodziliśmy. Panorama ze szczytu przepiękna

.
Czasu mamy sporo więc siedzimy i podziwiamy okolice i śledzimy trasę na Glocka. Moim zdaniem bardzo dobre miejsce do sprawdzenia sobie jak przebiega droga przez lodowiec. Idziemy jeszcze popatrzeć na wodospad spływający z lodowca Teischnitzkees. Wracamy do schroniska.
Jemy kolację, myjemy się i ok. 19stej idziemy spać.
Wstajemy o 2:45. Oprócz nas wstały tak wcześnie może ze 3-4 osoby. Ubieramy się, jemy i wychodzimy o 3:30. Księżyc ładnie świeci i widać gwiazdy więc wróży to dobrą pogodę. Czujemy się jak na księżycu. Do lodowca dochodzimy w niecałą godzinę i tutaj zaczyna się problem. Ciemno jak w dupie a na dodatek nie ma wyraźnych śladów w którym miejscu wejść na lodowiec i trochę się gubimy. Wychodzimy za bardzo do góry przy grani. Postanawiamy ubrać sprzęt i się związać. W momencie wymarszu słyszymy przed nami spory huk i z grani zaczynają lecieć kamienie. Kryjemy się za pobliską skałą. Na szczęście było to kilkanaście metrów przed nami i obyło się tylko na strachu. Jest ok. 4:30 a na Glocku widać już błyski czołówek. Mija nas już inny zespół który wszedł na lodowiec dużo niżej niż my. Idziemy parę minut za nimi ale gubimy ich ślad. Przydają się zdjęcia lodowca zrobione dzień wcześniej z Fanatkogla. Mijamy spore szczeliny i odnajdujemy ślady.
Gdy dochodzimy pod ścianę zaczyna się wschód słońca. Wchodzimy na ferratę i idziemy do EJH.
Widoki bajka

. Słońce oświetla najwyższe wierzchołki

.
W oddali widać Grosswenedigera oraz Dolomity

.
W EJH jesteśmy o 7

.
Strasznie się coś zmęczyłem dojściem do tego schroniska i naszły mnie obawy czy dam radę wyjść na szczyt. Jem ile tylko mogę żeby nabrać sił. Kupujemy po 1 litrze gotowanej wody na herbatę za astronomiczną kwotę 4,2euro żeby można było wypić coś ciepłego. Znów się trochę guzdram i po ok. 40min idziemy dalej. Ubieramy raki i wiążemy się co się okazuje zbędne.
Po zakosach dochodzimy po ścianę i zaczyna się korek.
Chłopaki postanowili, że obejdą ich górą bo nie chce im się czekać. Punkty są więc się asekurujemy. Nieprzyjemne było to przejście koło II ale daliśmy sobie radę.
Następnie nie idziemy granią jak idą słupki tylko bardziej po lewej. Wydawało mi się, że pchamy się w niepotrzebne trudności i trochę marudziłem ale okazało się potem na zejściu, że tutaj jest łatwiej. Dochodzimy na Kleina.
Kolejka na przełęcz nie najgorsza ale swoje trzeba odstać.
Na zdjęciach zejście na przełęcz wydawało mi się dużo trudniejsze niż w rzeczywistości to wyglądało.
W pewnym momencie na tym podejściu z przełęczy zrobił się straszny tłok. Przewodnicy z klientami nie zwracając uwagi na innych wychodzących zaczęli się wciskać pomiędzy nas. Zaczęły się plątać liny i zrobiło się nieciekawie. Przepuściliśmy ich bo szkoda się z nimi kłócić. Nie wiem co im to dało, że byli minutę przed nami. Kasa się liczy a nie bezpieczeństwo klientów. Na szczycie jesteśmy ok. 11.
To co wydawało się mało realne właśnie się spełniło

Cieszymy się, że daliśmy radę

Widoki zapierają dech

.
Wszędzie na około góry. Czasami pojawiają się nieduże chmurki. Miałem obawy jak się będę czuł na takiej wysokości ale czuję się bardzo dobrze. Koledzy również. Robimy popas i sporo zdjęć. Nie ma jednak co długo siedzieć więc jak tylko zobaczyliśmy, że na grani są pustki to ruszyliśmy. Zejście na przełęcz i wyjście na Kleina obyło się bez problemów

. Tym razem postanowiliśmy schodzić centralnie granią jak idą słupki.
Okazało się, że tyczki są w sporej odległości od siebie a my jesteśmy związani co parę metrów więc trzeba było iść w większości bez asekuracji. Jakoś udało nam się bez problemu zejść. Problematyczna jest ostatnia półka ale łatwo można ją obejść górą. Dochodząc na przełęczkę chłopcy postanowili, że szybciej będzie zjechać niż schodzić co moim zdaniem nie do końca się udało.
Zjechałem pierwszy a za mną Marcin. Ubraliśmy raki i zaczęliśmy schodzić do EJH.
Na resztę ekipy czekaliśmy ok. 30min. Chmury na zmianę raz są a raz ich nie ma. Schodzimy ferratą do lodowca. Wiążemy się i teraz widoczną ścieżką przechodzimy przez niego.
Jest dość ciepło więc przez lodowiec płyną strumienie mniejsze i większe.
W Studlu robimy odpoczynek.
Na parkingu jesteśmy o 17:30

.
Droga ze Studla zajęła nam tylko 1:15 co nas nieźle zdziwiło. Teraz czekał nas jeszcze długi powrót do domu. Ja sobie załatwiłem wolne ale Marcin i Kamil musieli iść rano do roboty. W Austrii jeszcze natknęliśmy się przypadkowo na kontrolę. W domu jestem ok. 4:00.
P.S
Pozdro dla ekipy za super wyjazd.