Plan był prosty, bo niekonkretny. Pojechać i spotkać się w miłych okolicznościach.
Wybraliśmy, po pewnym wahaniu, Tatry Zachodnie. Spotkaliśmy się w składzie:
Saxifraga,
Matragona,
Pusty i ja. A spotkaliśmy po drodze z Kończystego Wierchu
AnKę, a przy stoliku w schronisku
Kasie86. Pewnie wkleją tu i swoje zdjęcie
Pierwsi, w czwartek, w schronisku w Chochołowskiej zameldowali się, rezerwując innym miejsca: Saxifraga i Zombi. Szliśmy wieczorem, na własnej skórze czując inwersję temperatury. Jeżeli wierzyć pomiarom, przy schronisku temperatura była wyższa o 5 st C niż na dole przy parkingu.
W każdym razie nie było jednak na tyle w schronisku ciepło a i tempo marszu do schroniska nie było na tyle szybkie, by nie spróbować się rozgrzać grzanym winem. Po czwartej kolejce uznaliśmy, że dość tej rozgrzewki i poszliśmy spać. Następnego ranka, w piątek, o mroźnym poranku czułem jakbym się nieco jednak za mocno wieczorem rozgrzał, więc Grzesia zdobyłem w bólu.
Na szczęście zło minęło chyżo a słońce powoli robiło swoje. Robiło się widokowo i ciepło.
Tempa nie narzucaliśmy sobie wielkiego. Był więc czas, żeby poleżeć, albo żeby się wypiąć
Po niespełna 2 godzinach od wyjścia, wchodzimy na szczyt Wołowca. Jest rano, pusto, więc - a co, lata swoje mam - zapadam na godzinę w sen. Nie wiem, co lub kto mnie budzi, jednak Saxifraga przebiera już nogami, by ruszać dalej. Debatujemy dłużą chwilę, gdzie iść. Ja bym poleżał lub pospał, ale Saxi chwili spokoju ustać w miejscu nie może. Krakowskim targiem, idziemy na Rohacza. Tyle mam z niego, że mogę założyć nowe aluminiowe raki, bo trochę zmrożonego śniegu po drodze. Na szczyt wchodzimy chyba szybko, ale to nie jest dzień, kiedy patrzyłbym na zegarek, tylko spał

Albo patrzył pod słońce
albo robił - dopominającej się i wpychającej się w kadr Saxi - zdjęcia
Krzyż pański z takim towarzystwem!
Po szybkim powrocie do schroniska, posilamy się grzanym winem. Dla zabicia czasu oasu, robimy sobie Offtopic, czyli dyskutujemy i kłócimy się zawzięcie o sprawach poważnych i błahych.
W sobotę, chwilę po 6 rano, z właściwym sobie impetem wpada Matragona i Greg. Cóż robić, trzeba, biedny ty Zombi, napierać!
Najpierw podchodzimy pod Wołowiec. Unikamy zmrożonego śniegu i niedźwiedzi idąc po, Saxifraga-botanik twierdzi - sicie (?!), czyli, dla mniej biegłych, trawach.
Szybko, choć Matragona i Greg po praktycznie nieprzespanej przez podróż nocy, wchodzimy na Wołowiec. A z niego, bez wylegiwania się i drzemki, dalej, ku Jarząbczemu.
Jest ciepło i wesoło. Kozice pozują nam w futrach do zdjęć
[tu powinno być jedno z wielu pięknych zdjęć Grega

]
Z Jarząbczego drzemy na słowacką stronę. Na Jakubinie spotykamy dwóch Polaków, którzy po nocy spędzonej w namiocie, biorą ów szczyt za Starorobociański. Nie ma co się śmiać, każdy może skręcić w złą stronę.
Po naprowadzeniu na ścieżkę prawdy, trochę odpoczywamy. Pijemy herbatę i takie tam. Suszymy sobie na słońcu plecy.
Jest ładnie
i towarzysko
Idziemy dalej na Kończysty, a ja właściwie biegnę, bowiem koledzy zgubili oprócz Starorobociańskiego rękawiczkę. Szczęśliwie ich doganiam, zgubę oddaję.
Na Kończystym - podzielone zdania. Wygrywa opcja powrotu. No to migiem zbiegamy do schroniska. Nie przepuszczam oczywiście okazji i z Kończystej w rakach lansersko schodzę, robiąc sobie, a jakże, foty na prawo i lewo
W schronisku pijemy sobie piwo i kilka zdjęć to uwiecznia. Może
Kasia86 lub
AnKa któreś wklei....
Następny dzień to niedziela. Wstajemy o piątej. Jeszcze razem wchodzimy, migiem bo pociąg nie czeka!, na Siwą przełęcz. Greg i Matragona uderzają na Bystrą i Starororororororobociański, ja z Saxifragą - śpiesząc się na pociąg - uciekamy przez Ornak do miasta. Pogoda się utrzymuje. Jest koniec listopada, a tu piękna, sucha i ciepła jesień
Koniec. Z mojej tzw. strony, bo pewnie pozostali uczestnicy coś zechcą napisać
