Forum portalu turystyka-gorska.pl
http://turystyka-gorska.pl/

Pierwszy foch górski 2012
http://turystyka-gorska.pl/viewtopic.php?f=11&t=12942
Strona 1 z 1

Autor:  Vespa [ Pn sty 30, 2012 8:51 pm ]
Tytuł:  Pierwszy foch górski 2012

Trochę zła jestem... :x
Obiecaliśmy sobie z Maziem, że w tym roku nadgonimy z munrosami, więc mamy się starać łazić jak najwięcej. Dwa tygodnie temu wleźliśmy na osiemdziesiątego - relacji oszczędziłam bo moglibyście umrzeć z nadmiaru wrażeń (roboczy tytuł to "Kapusty we mgle"), w tym mieliśmy otworzyć ostatnią dwudziestkę. Pojechaliśmy sobie niedaleko Oban, złoić munrosa o dużym potencjale widokowym. Z daleka, również taki więcej warzywny:

Obrazek

Miała być krótka piłka: wbijamy, podziwiamy widoki na Glencoe i Glen Etive, do pierwszej setki już -naście a nie -dzieścia.

Było ładnie:

Obrazek

Spotykaliśmy różne dziwne stworzenia:

Obrazek

Ale im wyżej, tym słabiej. Coraz stromiej, śnieg sypki, oblodzone kamcory. Trzeba było popracować ciężej.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tak się zmachałam, że do dzisiaj mnie wszystko boli. Przede wszystkim przez bardzo dużą miejscami stromiznę. Baliśmy się nieco też o latorośl Mazia, która nie miała raków.

W końcu Daniel zrobił rekonesans na ostatni garb, z którego już było widać szczyt. Wrócił i zdecydowali z Maziem, że nie wchodzimy!! Bo za dużo nam już zeszło, i jeśli będziemy kontynuować, przyjdzie nam tym zboczem wracać po ciemku!!! Zbulwersowałam się i strzeliłam focha. Te ciecie chcą zrobić odwrót nie w obliczu bezpośredniego zagrożenia, tylko dlatego że ryzykujemy powrót po ciemku!!!! No masakra. Jako najwolniejszy, ale z całą pewnością najbardziej zajadły uczestnik wycieczki, nadęłam się i postanowiłam że z Danielem nie pójdę w góry już nigdy, a Maziowi uprzykrzę egzystencję w domu. No bo jak to tak, w mój jedyny wolny dzień wstałam o barbarzyńskiej godzinie żeby wrócić z 81-szym munro na koncie, a tu dupa: odwrót! No byłam strasznie zła i nabzdyczona.

Potem jednak powrót przekonał mnie, że faktycznie ryzyko schodzenia tymi zboczami w nocy mogło by być spore. Specyficzne ukształtowanie terenu, do tego śnieg i lód:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Trochę nam zajęło wygrzebanie się stamtąd, było nawet ciekawie (raz m. in. pięknie pojechałam i Mazio mnie złapał w akcji :D).

No i foch odpuścił, ale kurcze, zła jestem. Muszę wracać w to samo miejsce a dwieście z kawałkiem jeszcze czeka... Żeby tylko nie było jak z Cruachanem, która to menda wpuściła nas dopiero za czwartym razem :roll:

Autor:  piomic [ Pn sty 30, 2012 9:14 pm ]
Tytuł: 

No, nareszcie ruszyliście dupska z kanapy... :mrgreen:

Autor:  PrT [ Pn sty 30, 2012 9:15 pm ]
Tytuł: 

Ujmę to tak... Wyszło czy nie wyszło z mojej perspektywy nie ważne... dobrze, że znów można czytać o Waszych naleśnikowych przygodach... :wink:

Autor:  Vespa [ Pn sty 30, 2012 9:19 pm ]
Tytuł: 

Piomic sam masz dupsko :mrgreen:
PrT walnąć cię w naleśnik? :mrgreen:

:twisted:

A serio, my łazimy, średnio aktywnie (acz będzie lepiej!!) ale łazimy, tylko dałam sobie spokój z relacjonowaniem każdej wycieczki, piszę o tych z jakichś względów ciekawszych :D

Autor:  piomic [ Pn sty 30, 2012 9:22 pm ]
Tytuł: 

No widzę ten licznik w podpisie. :salut:

Autor:  matragona [ Pn sty 30, 2012 9:23 pm ]
Tytuł: 

Vespa,
te kontrasty kolorystyczne..eh,dobrze znów Cię czytać i widzieć Was w akcji..:)

Autor:  Vespa [ Pn sty 30, 2012 9:25 pm ]
Tytuł: 

piomic napisał(a):
No widzę ten licznik w podpisie. :salut:


Nic nie wiem o żadnych Polakach - munroistach. Ci znani mi gonią nas z rezultatem odpowiednio 50 i 55. Nie wiem czy nie wyważam otwartych drzwi, ale i tak tym o których wiem przegonić się nie dam :twisted:

Autor:  Mazio [ Pn sty 30, 2012 9:28 pm ]
Tytuł: 

:wink:

Hm. Relacja?

No ok.
Przede wszystkim powinniśmy wstać o czwartej, ale taka godzina na nocnej części budzika u Vespy "nie egzistuje". Z początkowej piątej rano, tak aby wygramolić się o szóstej, zrobiła się szósta, więc pojechaliśmy kwadrans przed siódmą. Tego czasu nie dało się już nadrobić i jak ustaliliśmy z Danielem w drodze powrotnej właśnie tych paru godzin zabrakło do zrealizowania planu. Albowiem gdybyśmy do zejścia przeszli grzbiet góry, to po drugiej stronie byłoby ono wystarczająco łagodne by go ogarnąć nawet przy latarkach.

Problemem było głównie to, że wejście na szczyt tej górki otoczone jest od strony startu obwarzankiem skalnych progów, który puszcza jedynie w paru miejscach. Zimą. Bo latem pewnie można by tam śmignąć każdy trawiastym żlebkiem. Jak jednak koleżanka śpioch wspomniała - mój syn, który gościł z dwutygodniową wizytą i zgodnie z nową tradycją miał z nami zrobić munrosa, nie miał raków. To zawężało ilość dróg wejściowych do małego labiryntu - bowiem choć Munros to nie ośmiotysięcznik to ten bronił się znaczną ilością przeszkód. Idąc wolno do góry szukaliśmy przecinek w skale i tymi pięliśmy się w górę. Śnieg był fatalny! Mokry, niezbyt głęboki, nie trzymał się zupełnie zbocza, a mimo to w paru żlebach leżał na warstewce mokrego lodu i trzeba było w końcu wzuć raki. Młodego nie trzeba było zbyt wiele popychać pomimo ich braku i za to mu duży szacun. Vespie też na wejściu nie trzeba było zbytnio pomagać, ale ciągnęła się jak smród za pociągiem, nawet jeśli ja jestem ostatnio bardzo wolny.

Gdy okazało się, że za kolejnym żlebem, wypłaszczeniem, żlebem i wypłaszczeniem ciągle jest jeszcze żleb, a potem pewnie wypłaszczenie Daniel jako łoś zaprzęgowy wysłał się na rekonesans. Mieliśmy czekać, ale nie czekaliśmy, więc spotkał nas wcześniej niż planował. Pokazał filmik z komórki - do szczytu jeszcze żleb i wypłaszczenie, a tego ostatniego na jakieś pięćset metrów z dwoma garbami. Jest 2.20 - zmrok o 5-tej. Daniel chciał wracać po śladach, ja jednak lubię prostować drogi.

Gdyby to były Tatry jeden ze żlebów zejściowych mógłby się już dzisiaj nazywać - Polish Gully... zrobiliśmy bowiem to, przed czym ostrzegają wszystkie przewodniki - wybraliśmy na ślepo jeden patrząc na niego z góry myśląc - jakoś to będzie. To znaczy ja wybrałem. Dalej okazało się, że droga zejściowa (zdjęcia tego nie oddają) była pasmem niespodzianek i trawersów w poszukiwaniu ucieczki w wyścigu z zachodzącym słońcem. Pierwsza i najwyższa buła skalna urywała się na oko dwudziestometrowym skalnym urwiskiem. Widok w prawo nie odkrywał żadnej drogi w dół, w lewo ściany obniżały się w coś pomiędzy kominkiem, żlebem i parowem. Końca w dole nie był widać. Pośmierdywało jakimś Dreżem, ale usilnie przypominając sobie widok zbocza z dołu i ważąc czas postanowiliśmy z Danielem, że spróbujemy. Przedostanie się ze zbocza do dna żlebu było trudne. W pewnym momencie mokry śnieg zsunął się z gładkiej, kilku metrowej płyty i tam trzeba było po prostu zjechać na dupie mając dość blisko perspektywę dłuższego lotu w głąb przeciętego strumieniem zbocza skalnego. Asekurowałem Vespę i Ernesta z dołu, Daniel nawet wyjął linę i zarzucając na skalne występy i wiążąc go w pasie asekurował by nie poleciał gdzieś dalej. Wzięliśmy ją w takim założeniu - jak by było coś nie tak to cała trójka w rakach jakoś go utrzyma. Okazało się, że nie było to potrzebne - bardzo sprawnie znalazł się obok nas na dnie - choć czułem się nieco lepiej gdy widziałem go zsuwającego się w moje ramiona.

Potem coś z rodzaju schodzenia połączonego z kontrolowanym spadaniem - żleb nie był do końca przykryty śniegiem - dupy co chwila ryły kamienie, Vespa ma kolejne spodnie przeciwdeszczowe pocięte jak rzeszoto. W pewnym momencie straciła zupełnie panowanie nad zejściem i gdyby nie moje nogi (stałem poniżej w słabym miejscu z rakami wbitymi po parę zębów w coś co było mieszanką śniegu i błota) to mogłaby zaliczyć dupozjazd w rakach, który skończyłby się poważnym upadkiem. Gdy żleb się skończył odetchnąłem z ulgą by stwierdzić, że takich ścianek na drodze do wypatrzonego już za granica śniegu drzewka, które oznaczyłem w głowie jako "safe", będzie jeszcze ze cztery. Przecinaliśmy kolejne stromizny trawersując płytsze żleby, zygzakami omijaliśmy skalne płyty. Śnieg stopniowo ustąpił brei, kępom mchów pokrytych błotem, raki pomimo jego braku nadal dawały komfort, bo na stromym zboczu czasem trzeba było przewijać się po trawiastych półeczkach o szerokości piędzi ziemi ponad nachylonymi płytami w poszukiwaniu kolejnego połogiego odcinka by znaleźć się paręnaście metrów niżej. Różnica poziomów tej walki była od 810 metrów do 350 npm.

Zmęczeni, głodni, mokrzy ale coraz bardziej szczęśliwi około 16.20 znaleźliśmy się koło upragnionego drzewka. Opadła ze mnie odpowiedzialność, złoiliśmy resztki herbaty, Munrosa w ogóle mi nie było żal. Wraz ze zmrokiem stanęliśmy na drodze, która szła mniej więcej na wysokości poziomu morza i po ciemku, nie zakładając latarek, przeszliśmy kolejne dwa kilometry do samochodu.

Było nieodpowiedzialnie, głupio i zajebiście. ;)

Autor:  Rohu [ Pn sty 30, 2012 10:22 pm ]
Tytuł: 

Niesamowity klimat. Piękny pagór.

Autor:  Mazio [ Pn sty 30, 2012 10:47 pm ]
Tytuł: 

Oj tam, musiałem nieco ubarwić bo bym nie wytrzymał. 8)

Autor:  amazonka [ Pn sty 30, 2012 10:48 pm ]
Tytuł: 

nie no fajnie tylko co oznacza munros?

:alien:

Autor:  kefir [ Pn sty 30, 2012 10:53 pm ]
Tytuł: 

Uwielbiam te Wasze relacje :alien:

Autor:  piomic [ Pn sty 30, 2012 10:57 pm ]
Tytuł: 

amazonka napisał(a):
co oznacza munros?

Nie odrobiła lekcji z linka w podpisie Mazia?

Autor:  Mazio [ Pn sty 30, 2012 11:04 pm ]
Tytuł: 

To taki narodowy sport górski w Szkocji. ;)

Co najmniej 3000 stóp wysokości nad poziomem morza, czyli circa 914 metrów, liczy sobie każdy z munros - szczytów Scottish Highlands nazwanych tak od nazwiska sir Hugha Munro, pierwszego freaka, który to wszystko sklasyfikował po uprzednim wejściu (potem się co prawda okazało, że munrosów jest więcej, ale szacunek za ideę i tak się należy). Sir Hugh uskuteczniał swoją działalność pod koniec XIX wieku i doliczył się 236 munrosów. Stan na dziś wynosi 284 i raczej jest ostateczny. Pierwszą nagrodę zgarnia słynny Ben Nevis ze swoimi 4406 stopami (1344 m), co może nie wydaje się liczbą szczególnie imponującą, ale trzeba pamiętać, że szkockie góry wyrastają praktycznie z morza, tak że wysokości względna i bezwzględna różnią się zaledwie nieznacznie. Wzniesienie, na mapie wielkości Gubałówki, w praktyce może dość poważnie zaskoczyć takimi atrakcjami, jak potężne przewyższenie w stosunku do otaczającego terenu, urwiste ściany, stromizny i przepaście. No fakt, na tej wysokości o rozrzedzone powietrze raczej trudno:]

Od siebie mogę dodać, że zajmuje to przynajmniej parę lat ze względu na to, że Szkocja to w dużej mierze pustkowia bez jakiejkolwiek infrastruktury, co utrudnia powroty do najbliższych schronisk z piwem z beczki. Śmieszna zabawa, szczególnie gdy na siłę szukać dróg o charakterze trudniejszym niż przeciętna ścieżka. Ogólnie, Vespa twierdzi że, szkockie góry przypominają Karkonosze tyle, że odarte z lasów i o większych odległościach do najbliższych dróg czy ludzkich siedzib. Dla mnie, zarażonego górami tutaj, jest to forma kontaktu z przyrodą o ukochanym, północnym klimacie zbliżonym do subarktycznego. Fachowcy twierdzą, że szkocka zima jest klasykiem górskim. A to z powodu - dużej wilgotności co zamienia się na dobre lody i niewielkich wysokości czyli łatwiej uciec w doliny gdzie zima nie zagląda.

Tak przy okazji - nie sądziłem, że ktoś się o to jeszcze spyta - znaczy się, że zapuściliśmy się w propagowaniu Highlandu.

edit. dostaję po uszach - nie poznałbym Karkonoszy nawet gdyby wyskoczyły z krzaków i kopnęły by mnie w rzyć!

Vespa mówi, że Zachodni Highland ich nie przypomina - jedynie wschodnia część, a szczególnie Cairngormsy (to takie pasmo). Zachodni podobno nie przypomina niczego. Auć! To znaczy jest zróżnicowany. Na przykład takie pasmo jak Black Cuillins na wyspie Skye to jakby fragment Tatr w miniaturze. (a to np. sam widziałem i się zgadzam). Ogólnie to dziwna kraina i nie znajdziecie takiej drugiej w całej Europie.

Autor:  amazonka [ Pn sty 30, 2012 11:08 pm ]
Tytuł: 

piomic napisał(a):
amazonka napisał(a):
co oznacza munros?

Nie odrobiła lekcji z linka w podpisie Mazia?


czasami za Wami nie nadążam :oops:

Autor:  zephyr [ Wt sty 31, 2012 7:33 am ]
Tytuł: 

jak zwykle fajna relacja :wink:. Różnorodność kolorów rozwala.
Po opisie Mazia widzę, że było ciekawie :wink:

Autor:  keff79 [ Wt sty 31, 2012 9:06 am ]
Tytuł: 

Lepszy foch, że się nie weszło, niż że się nie da zejść :wink:

Autor:  PrT [ Wt sty 31, 2012 10:14 am ]
Tytuł: 

Vespa napisał(a):
PrT walnąć cię w naleśnik?

Znaczy się... miałem na myśli... te... no... Alpy Brytyjskie... :mrgreen:

Autor:  Mazio [ Wt sty 31, 2012 10:19 am ]
Tytuł: 

Tak sie sklada, ze w Szkocji sa Alpy Arocharskie. :P
<foch>

Naprawde - zrobilismy tam prawie wszystkie Munrosy - oryginalna nazwa Arochar Alps.

http://en.wikipedia.org/wiki/Arrochar_Alps

:D

amazonka napisał(a):
czasami za Wami nie nadążam


Amazonko - prowadzimy bloga o szkockich gorach, do ktorego link jest w moim podpisie. Vespa pisze, a ja foce. Zacytowany fragment pochodzi z pierwszego wpisu z roku 2007. Pzdr.

Autor:  Krabul [ Wt sty 31, 2012 12:45 pm ]
Tytuł: 

PrT napisał(a):
Znaczy się... miałem na myśli... te... no... Alpy Brytyjskie... Mr. Green
I te ich piękne te błotno - torfowo - brunatno - ziemiste zimowe krajobrazy... Echh, rozmarzyłem się. :D
Zdjęcia czad (szczególnie drugie), relacja jak zwykle na poziomie - tak trzymać i walczyć dalej!

Autor:  Zombi [ Śr lut 01, 2012 1:51 pm ]
Tytuł: 

Fajnie znowu relacje z munrosow poczytać i obejrzeć! :-D zazdroszczę nieustannie, ze macie blisko w te góry.

Autor:  prof.Kiełbasa [ Śr lut 01, 2012 3:22 pm ]
Tytuł: 

Krabul napisał(a):
PrT napisał(a):
Znaczy się... miałem na myśli... te... no... Alpy Brytyjskie... Mr. Green
I te ich piękne te błotno - torfowo - brunatno - ziemiste zimowe krajobrazy... Echh, rozmarzyłem się. :D
Zdjęcia czad (szczególnie drugie), relacja jak zwykle na poziomie - tak trzymać i walczyć dalej!

ekstra odskocznia od naszych oklepanych widoków- dopiero Wasze relacje uświadomiły mi że na wyspach też są normalne góry :wink:

Autor:  rafi86 [ Śr lut 01, 2012 3:31 pm ]
Tytuł: 

Szkocja...przepiękny kraj...wyjątkowy...

widoki przepiękne ;) złaziliście tych munrosów już widze troche, gratki :)

Strona 1 z 1 Strefa czasowa: UTC + 1
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
http://www.phpbb.com/