Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Cz cze 06, 2024 2:56 pm

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 114 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3, 4  Następna strona
Autor Wiadomość
PostNapisane: Cz lut 02, 2012 9:05 am 
Stracony

Dołączył(a): Cz lut 22, 2007 9:12 pm
Posty: 3329
Emocje już nieco opadły, fotelowi krzykacze co mieli w swych móżdżkach, napisali, rany się goją zatem zgodnie za namową kilku forumowiczów udostępniam relację z wydarzeń z 21 stycznia na Babiej Górze, przede wszystkim ku przestrodze, wyciągnięciu wniosków.


--------------------------------------------------------------------------
To próba zrelacjonowania wydarzeń, bardzo dramatycznych jakie spotkały nas podczas wyjazdu na Babią Górę, dnia 21 stycznia 2012 roku. Wyprawa została zorganizowana przez Klub Turystyki Wysokogórskiej w Bielsku-Białej.


Busem zabieramy się na coroczny wypad babiogórski, organizowany przez lokalny klub PTTK. Cena przystępna a ludzi cokolwiek paru już się zna, więc przystajemy na warunki kosztowe i w sobotę, grubo po jedenastej, w Oczkowie wsiadamy do mikrobusu. Drogi czarne, droga szybko leci. Wjazd na przeł. Lipnicką w iście zimowej scenerii, ruch mimo to dość spory. Poprzez las prześwituję masyw Babiej Góry, w pięknej pogodowej poświacie.

Zatrzymujemy się na przełęczy, przepakowujemy, przebieramy i w górę. Każdy jakoś w swoim tempie, cóż, trochę zawsze mnie martwi ta dezorganiacja grupy wycieczkowej. Na kursie przewodnickim,co prawda studenckim, ale z ogromem pożytecznej wiedzy, wpajano mi że zawsze ktoś doświadczony, wyznaczony, powinien zamykać dla bezpieczeństwa całą grupę i nie doprowadzić do rozpraszania się. Realia jednak są jakie są, może zostaną kiedyś wyciągnięte wnioski, iż góry to nie tor na Służewcu.

Własnym tempem ruszamy w górę, trasa nie jest zła, dość przedeptana, idzie się wyśmienicie. Madzia zostaję trochę z tyłu ale bez słów rozumiemy się że widzimy się na szczycie Sokolicy. Wyżej coraz więcej śniegu, czasem mijamy schodzących, informujących nas że wieje ale wieje jak na Babią zimą przystało, ot standard wpisany w ten masyw. Widoczność bardzo dobra, mówią że pewnie będziemy mieli zaraz szczęście zobaczyć Tatry.


Obrazek


W dobrym czasie jestem już na Sokolicy, rozstawiam statyw i trochę filmuję całe wyjście. Faktem jest, że wieje na wierzchołku ale tak jak niżej spotkane osoby nas uprzedzały. Widać jak na dłoni cały grzbiet aż po kulminację Babiej, Diablak. Po ok dwudziestu minutach dociera też Madzia. Przez chwilę się zastanawia czy idziemy dalej, wszak mamy trochę braków w treningu. Decyduję się jednak że idziemy.

Wyruszamy spokojnie, trzymamy się razem, nie szarżujemy. W ładnej aurze podchodzimy na pierwszą kulminację, Kępę. Tu już trochę mocniej zawiewa ale po przejściu piętnastu kolejnych minut znów robi się piękne okno pogodowe i niebieskie niebo. Zjadamy po małym batonie bo jedyne co zjedliśmy, to śniadanie w domu i kawę do tego.


Obrazek


Główniak. Do szczytu to już nie tak daleko, jest po godzinie szesnastej, w zeszłym roku o tej godzinie, na szczyt Babiej z Główniaka dotarliśmy w pół godziny bo chcieliśmy obejrzeć zjawiskowy zachód słońca. To było cudne przeżycie. I w połowie, pomiędzy Główniakiem a Diablakiem następuję zjawisko, rzekł bym śmiało anomalia o jakich albo nie czytałem, albo czytałem ale nie pamiętam co ono powodowało. W przeciągu około dziesięciu minut jakby wyż pogodowy został wessany ku dołowi, i zastąpiony gwałtownie wtaczającej się z dołu sinobiałej mgle. Gdy mgła dociera do nas, z każdą sekundą widoczność spada gołym okiem, idący przed nami (wiemy że to były osoby chcące biwakować na szczycie), znikają nam błyskawicznie z pola widzenia. Wraz z tą potworną mgłą przychodzi potężna wichura, odczuwalnie wiejąca z prędkością 50-70 km/h. W powietrzu zaczynają latać wściekłe lodowe igły a cały śnieg z południa zaczyna się przewalać pod wpływem wiatru na stronę północną. Ślady zanikają dosłownie w przeciągu minuty. Ciemnieje tak szybko, że z trudem znajduję czołówkę w plecaku, która zresztą i tak nic nie rozświetla ale daję jakieś ukryte poczucie bezpieczeństwa.



Godzina 17.00. Nie widać już praktycznie nic. Telefon mi wariuję, dotarliśmy do tyczki z niewielkim kopczykiem z kamieni. Tu ustalam pozycję w telefonie za pomocą garminowskiego programu. Obiektywnie jesteśmy gdzieś 200-300m w linii prostej od szczytu, gdzieś na wysokości około 1650 m.np.m. Próbujemy iść dalej, jeszcze widzieliśmy przez chwilę ślady, głębokie, po kijkach. Takie lejki szybko nie zostają zasypane. Niestety, urywają się po paru metrach, i tracimy ostatnie ślady. Znajdujemy kolejną tyczkę, wiać już zaczyna na tyle, że się duszę, jakbym był rzucony na lodowatą, głęboką wodę. Decyzja jest taka że musimy poprosić o pomoc i przeczekamy przy tyczce. Wracamy, z wielkim trudem, odnajdując kontur w tej zamieci śnieżnej, do tyczki, która miała jakikolwiek murek. Murek miał może 30-40 centymetrów wysokości, osłona to żadna, bo sięgał mi na wysokość łopatek. Szerokości miał może z siedemdziesiąt centymetrów. Rzucamy plecaki na ziemię i na nich siadamy, najpierw obok siebie.Co robić? Iść za biwakowiczami i poprosić o pomoc, bez sensu, bo w tej zawieji nie odnaję Madzi. Iść wzdłuż grani, trzymając się krawędzi? Tylko że są nawisy i nie wiem gdzie granica ich się zaczyna, czy to już nawis czy jeszcze grań...


Obrazek


Godzina 17.09 Wykonuję pierwszy telefon do GOPR ale słyszę tylko zgłoszenie się automatu i mnie rozłącza. Usłyszenie czegokolwiek jest bardzo trudne bo wiatr dźwiękiem naśladuję niemal turbiny samolotu. Trzeba krzyczeć. Próbuję Madzia ze swojego telefonu. Ja już nie mam siły. Ten sam numer. Odbiera ktoś, zdążyła podać informację że potrzebujemy pomocy...sygnał urwany... Znów się udaję, znów od początku, wiatr nami rzuca niemiłosiernie, telefonu też nie da się trzymać długo, po dziesięciu sekundach w rękach jest już brak czucia. Wystukanie samych klawiszy trwa baaardzo długo. Ale okazuję się że Madzi telefon jest bardziej niezawodny i to ona przekazuję całość wiadomości o pozycji i prośbie o ratunek.

Godzina 17.40 Udaję się przekazać całość zgłoszenia. Jesteśmy 200-300 m na wschód o szczytu Diablaka, na czerwonym szlaku, przy słupku: - Proszę podać numer słupka. Odpowiadamy że nic nie widać, jak mamy podać. Zaraz. Poprawiamy że nie jesteśmy przy słupku tylko tyczce, słupek jest na granicznym szlaku. Przy tyczce - drzemy się oboje. Odpowiedź: - Czekajcie. Ratownicy będą za godzinę. Tak usłyszeliśmy. A może chodziło o to że wyjdą za godzinę. Nie pamiętam.



Godzina 18.30 Wiatr nie odpuszcza, śnieg zwiewany, przelewa się przez nas. Na komórkę już dzwonią bliscy. Co mamy odpowiedzieć: że czekamy na śmierć pod szczytem. I potrzebujemy baterii, czekamy na telefony od ratowników. Niebawem się odzywa: - Jak się czujecie, pomoc już wyruszyła. - Czekamy, czekamy - drzemy się, starając się przekrzyczeć huragan. Sięgam do plecaka, lokalizuję skostniałymi rękoma apteczkę. Trzęsiemy się cały czas jak w febrze. Znajduję NRC-etę. Rozwinięcie jej zajmuję jak nic dziesięć minut. Aby jako tako się owinąć, kolejne cenne minuty. W konsekwencji, po pół godzinnej walce, porywa ją na trzy kawałki i niesie gdzieś na Zawoję.

Godzina 19.30 Od tego momentu wiatr już nie ma porywów. Z każdą minutą się wzmaga i wieje ze stałą prędkością. Musi mieć ze setkę jak nic. Myśli. Czy w ogóle dojdą, czy przeżyjemy to?? Ten cholerny wiatr, nie mogę go już słuchaćććć. Madzia: - Tomuś, jesteś. Odpowiadam: Nooo, jestem. Na więcej nie mam siły. I do tego te latające lodowe igły. By odczytać czas, trzeba porozbijać lodowe zasłony z brwi i z czapki. I tak ledwo co widać. Koło dwudziestej pijemy pierwsze łyki herbaty, prosto z termosu, z kubka by cały płyn wywiało. Albo wraz z kubkiem. Czuć rozkosznie rozlewające się ciepło. Na ile go jeszcze starczy?



Godzina 20.30 Huragan jest nie do zniesienia. Kolejne zapytanie z centrali, jak się czujemy. Słyszymy nawet głosy, skrzypienie butów przy skiturach. Halucynację? Oba plecaki kładziemy wzdłuż i Madzia siada mi między nogi, gdzieś gubi rękawiczki. Ja na jednej, na końcówkach mam kule wielkości piłeczek pingongowych. Cholera jak to się utworzyło? Zamka u kurtki nie mogę rozpiąć, by poprawić kaptur, od oddechów całkowicie zamienił się w bryłę lodu. Oboje nie możemy już wysłuchiwać nawałnicy. Postanawiam użyć kamizelki, zapiąć ją i do wnętrza, wsadzimy oboje głowy. Zapięcie kamizelki zajmuję pół godziny. Szarpane przez wiatr części są trudne do zlokalizowania, nie mówiąc już o wsunięciu zasuwki zamka i zapięcia. Ekwilibrystyka. Pomyślałem: - K... noś zawsze w góry wszystko zasunięte. Kamizelkę mamy tak z dwadzieścia minut. Coś poprawiamy, pada komenda że trzymamy. Jakoś nie utrzymaliśmy. Pewnie jest w lasach pod Babią Górą...

21.00 - 22.00 Oboje mamy straszne dreszcze, od godziny, może więcej, dręczą nas dotkliwe skurcze ud, całych nóg. Bijemy po nogach rękoma, ruszamy palcami, ślizgamy w tę i we wte, by się rozgrzać. Mam jeszcze ja kamizelkę. Znów przemyślana operacja w każdym szczególe, jak przy rozbrajaniu bomby. Jeden fałszywy ruch, i strata na wagę życia. W kamizelce troszkę ciszej, może o dwadzieścia decybeli. Ale ciszej. Jest mi tak strasznie zimno. Madzi też. Zerkam na zegarek, wcześniej rozbijając barierę lodową. Coś grubo po 21-ej. Czekamy. Zimno. Wiemy jak wygląda piekło. Myślę znów, musimy to przeżyć, uporczywie mam przed oczyma sceny z Nordwand, bohaterów oblodzonych i czekających na ratunek w północnej ścianie. Wcześniej, godzinę temu telefon z centrali: - Spróbujcie wykopać jamę. Ale czym, ale gdzie. Naprzeciw nas, nawisy, potworne nawisy. Na grani wszystko wywiane, może dołek powstałby wysokości naszego kopczyka. Myśl przebiegła błyskawicznie: Może nie dojdą i wznowią akcję rano... Czy to koniec?

Koło 22.00 Madzia: - Tomek, jesteś? Odpowiadam: - Nooo, jestem. Znów słyszymy jakieś głosy. Jakieś sygnały nie z tego świata ale z tego, z dołu, żyjącego. Tu na górze oprócz nas, jest wszystko martwe. Nierealne. Koszmar, który nie potrafi się przyśnić. I znów zapadam w myślach, nie na długo.
- SĄ, SĄ, SĄ, PRZYSZLI, RATUJCIE NAS - słyszę podniesiony, radosny głos Magdy.
Nagle robi się jasno, narty, czołówki, głosy, ludzkie, nie wycie przeklętego wiatru. Przytulają, pytają, chcą mi nawet żonę wycałować. Pytają czy damy rady iść. Musimy. Herbata, znów to ciepło wlewa się w nas, pijemy spokojnie, trzymamy chwilę ciepły płyn w ustach. Ściągają tury, zabierają plecak, drugi biorę ja. Jest ich czterech, czterech wspaniałych. Ubierają Madzię w dodatkową kurtke i po dwie pary rękawiczek. Wspieramy się na ich ramionach by nie upaść i wolno, krok po kroku, w kierunku nadziei.

Ten wiatr, musimy z nim żyć, jak z piętnem. Tylko myśl najważniejsza, nie słyszeć tego wiatru. Ratownicy zapadają się, jak i my często, po pas. Wyjście z takiego zapadliska pochłania mnóstwo energii, trudno złapać oddech, serce chcę wyskoczyć z klatki piersiowej.

Walczymy z wiatrem który wyraźnie ma za zadanie zepchnąć nas z tej góry. Nie możemy mu się dać. GOPR-owcy bardzo ciężko pracują, podtrzymują nas byśmy nie upadli, wyraźnie zależy im na czasie zejścia w dół. Nam też, tylko te cholerne skurcze. Każdy upadek i powstanie na nogi, równoważne jest z przeszywającym bólem w udach i łydkach. Zagryzamy wargi i człapiemy, z chodzeniem nie ma to nic wspólnego.

23.00 Jesteśmy gdzieś w rejonie Główniaka, nie wiem czy powyżej, czy poniżej szczytu. Chłopaki miejscami też wyszukują dogodniejszej ścieżki, by jak najmniej brnąć w zaspach. Czasami zostawiają nas w czwórkę, a dwójka przeczesuję teren, znikają gdzieś w zawiei, stają się szybko koloru szaro-burego.

Tak, ta wichura potrafi nawet zmieść kolor z człowieka - myślę sobie. - Bardziej na prawo - słyszymy krzyk, tłumiony przez naturę. I znów mozolne przedzieranie się do możliwie "płytszej" ścieżki". Radością jest, odnalezienie kolejnej tyczki, wręcz można by przed nią klęknąć i całować w stopy, gdyby takowe miała.

23.30 Chyba mijaliśmy barierki. Chyba jesteśmy za Główniakiem. Oczy mi coś szwankują, widzę obok siebie naszych mistrzów a widzę ich przed sobą. Za kilkanaście zapadnięć w zaspy (ot taka nowa miara na miarę sytuacji), sprawa zostaję rozwikłana. To kolejna grupa dochodzi do nas, zmienia również zmęczonych naszych oswobodzicieli z partii podszczytowych góry. Radosne przywitanie, mimo znużenia walki ze śniegiem, wymieniamy jakieś optymistyczne uwagi. Zmiana. Nasza czwórka teraz przedeptuję przed nami trasę a nas zmiennicy prowadzą pod ręce. My po wygodnej ścieżce, oni po bokach, niemiłosiernie zapadając się co dwa kroki. Aż się niecenzuralne słowa cisną na usta, co ta góra z nami zrobiła, ile jeszcze możemy? Mam straszny kryzys właśnie w tym momencie, brak mi tchu, sił, woli walki. - Tomek, wstawaj ruszamy dupska, my już też mamy tego kur.wskiego wiatru dość. Czy możemy ich zawieść. Odpoczynki trwają najdłużej 2-3 minuty. Sumienie nie pozwala się ociągać...

24.00 Barierki, takie z drewna. Widziałem je wcześniej. Ale te są akurat na Kępie. Coraz bliżej. W głowie mi lata na okrągło: Sokolica, Sokolica, las, cisza, życie... Jak dobrze pamiętam, kawałek w zejściu z wierzchołka Kępy, dochodzą następni ratownicy. Przystajemy, pijemy wszyscy już łapczywie herbatę, lecą sprośne teksty, wszyscy psioczą na krwiożerczość Babiej. Schodzimy, różnie, czasem łapię się plecaka z przodu i tak schodzę, Madzia z tyłu, słyszę ją, dochodzi też ratowniczka, Kalina i razem z żoną, coś tam opowiadają wbrew temu co tu się dzieję. Robi się raźniej, rodzinnie, atmosfera jest na tyle wspaniała, że trudno ją opisać słowami. To nie ludzie, to anioły. Kluczymy, znów szlak płata figla i ginie pod osłoną świeżego śniegu. I przez zaspy, trawersem, znajdujemy szlak. I w dół, droga do wierzchołka Sokolicy ciągnie się niemożliwie długo. Za długo. Ale jakoś na tą myśl, że tam już będzie łatwiej, pomału wracają siły. Ktoś wyciąga herbatę z imbirem i chyba chilli, bo pali mnie w gębę. Kurde, ale pyszna, gorąca.

0.30 Poznaję już krzewy, połamane niektóre drzewa, charakterystyczne na początkowym podejściu w kierunku Kępy. Sokolica niedaleko. Na Sokolicy znów parę osób, jeszcze trochę wysiłku i staniemy na jej szczycie. Jest, Sokolica. Złapać oddech, chwilę odetchnąć, rozprostować obolałe nogi od skurczy, nie jest to łatwe bo w którym kierunku chcę się jakoś wygiąć, to boli jak diabli. Sygnał, dalej w dół. Informują nas, że poniżej szczytu, czeka już transport, skuter i tobogan. Nie pamiętam ale schodzimy chyba z dobre 500 metrów, mijam tobogan, okazuję się na mnie za mały, to my idziemy dalej, do skutera. Z toboganu skorzysta Madzia. Schodzę jeszcze może z 200 metrów i słyszę warkot i czuję zapach palonej benzyny. Gramolę się na skuter, dziękuję komu się da, na dole jeszcze się i tak wydziękujemy, choć wiem że to tak naprawdę bardzo mało.

1.00 Warkot silnika i ruszamy, ostrożnie. Bardzo ostrożnie, bo stok pierońsko stromy, kierowca skutera wyczynia niezwykłe figury, by utrzymać skuter w równowadze i by się nie przewrócił a mnie nakazuję również balansować. Wyżej, w tym czasie pewnie pakują Magdę do toboganu, wiążą linki i zaczną schodzić/zjeżdżać. Bardzo sprawnie idzie jazda, jeszcze trawers, jeszcze jeden, zjazd i ostatni zjazd, poznaję już furtkę na przełęczy, widzę strażniczówkę, prujemy teraz ile wlezie przez pole śnieżne i jestem przy land-roverze. Jeśli zwróciłem dobrze uwagę na godzinę, to była chyba 1.17 w nocy.

Pakują mnie do samochodu, z plecakiem, w środku dostaję herbaty, z czego połowę wylewam, nie potrafiąc opanować drżenia rąk. Co jakiś czas otwierają się drzwi i któryś z ratowników pyta o samopoczucie. Odpowiadam, jednocześnie ściskając rękę i dziękując za darowane życie. Mam nie dziękować, tylko wpaść z załącznikiem i się zintegrować. Do piętnastu może minut zwożą Madzię i ląduję na przednim siedzeniu. Nie wygląda radośnie, ale mi też nie jest do śmiechu.

Telegrafujemy niczym przed pierwszą drogą kursową.Czekamy na karetkę. Spokojnie też schodzą inni, choć też jest ruch i w górę, nie mam pojęcia o co chodzi, może idą po tych biwakowiczów? Pojawiają się też media, rozkładają swoję instrumenty, odpalają kamery licząc na łatwy żer.

1.30-45 Podjeżdża karetka. Najpierw wyciągają Madzię, po strażacku, i przenoszą w kierunku noszy. Sępy za nią, choć padliny brak. Kładą ją natychmiast i sprawnie na noszach i wsuwają do karetki. Zamykają drzwi, ratownik medyczny przystępuję do swoich obowiązków. Ja wychodzę sam. Sępy kontratakują: - Jak się Pan czuję? - pada pierwsze pytanie. Nie no cudownie, narzekam tylko że piwo było za ciepłe. A jak się mam czuć k...? I tylko tyle zdążyli, migiem wskoczyłem do karetki, tuż obok kierowcy. Czy oni oszaleli, że będę udzielał wywiadu na zewnątrz, skoro nie mogę opanować szczękania zębów?

Z Madzią już lepiej, dostała rozgrzewający zastrzyk, owinięta w NRC-tę, leży spokojnie. Humory wracają, proszę kierowcę aby przed odjazdem zamigotał kogutami, ot będzie medialniej i będą mieć radość. Nie sprzeciwił się i na pożegnanie tej złośliwiej góry, rozświetlamy niebieskim światłem, martwe, ciemne okolice, zjeżdżając w dół, ku cywilizacji. Wzrokiem jeszcze żegnam krzątających się, przemęczonych zapewne ratowników, myśli biegną ku nim, w podzięce.
Dziękujemy!

Pragniemy tu podziękować z całego serca, wspaniałym profesjonalistą, za akcję ratunkową, za niezwykła, ciepłą i ludzką atmosferę i podejście do nas, dla całego zespołu Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, dla wszystkich grup które wówczas działały dla naszego dobra. Dziękujęmy to w tym wypadku za mało, to tylko słowa, ale postaramy się je wcielić w czyn.

Kolejne podziękowania należą się ekipie karetki, za przywrócenie humoru i rewelacyjne podejście, oraz całemu personelowi Szpitala w Suchej Beskidzkiej, który zajął się takimi straceńcami jak my, w iście mistrzowski sposób.

Dziękuję! Relacja w skrócie, trudno spisać podziękowania i dramatyczne chwile słowami ale mam nadzieję że cokolwiek oddały moje wypociny dramaturgię i poświęcenie ze strony Ratowników, tego feralnego dnia.


:!:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 02, 2012 9:29 am 
Stracony

Dołączył(a): Pn lut 11, 2013 4:09 pm
Posty: 9871
Lokalizacja: FCZ
Dobrze że napisałeś ten tekst..
bez szukania sensacji niech każdy to przemyśli.
Dużo zdrowia dla żony :!:

_________________
NIE MA LEPSZEGO OD MIĘGUSZA WIELKIEGO!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 02, 2012 9:47 am 
Swój

Dołączył(a): Cz sty 22, 2009 5:29 pm
Posty: 76
Lokalizacja: Kraków
Może to i dziwne ale jakoś mnie to tak wzruszyło... ta walka i te silne emocje, które wam towarzyszyły... Ciesze się jak zawsze, gdy nikomu nic poważnego się nie stało i pozdrawiam ciepło :)

_________________
Wibbly wobbly timey wimey... Stuff


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 02, 2012 10:13 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So sty 07, 2006 8:19 pm
Posty: 18162
Zdrowia, zdrowia, zdrowia...
Jest w tym tez pozytywny apekt. Jesteście bogatsi o górskie doświadczenie warte dobrych kilkadziesiąt lat.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 02, 2012 10:14 am 
Stracony

Dołączył(a): Pn sie 30, 2010 6:19 pm
Posty: 3425
Lokalizacja: Elbląg/Gdańsk
LigeiRO czytałem to już wcześniej i dobrze, że nikomu nic się nie stało... A kanapowców zwyczajnie należy olać... uwierz mi wiem co mówię... Post factum zawsze znajdą się jacyś mądrzy...

_________________
Zesraj się, a nie daj się...:)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 02, 2012 10:31 am 
Kombatant

Dołączył(a): Pn lip 06, 2009 3:13 pm
Posty: 306
Lokalizacja: Kraków
Jako uczestniczka tamtych wydarzeń (tyle, że nam się udało zejść ze szczytu kawałek w stronę Brony), powiem tylko, że dobrze oddałeś słowami to, co się tam rozpętało.
Mam nadzieję, że doszliście już do siebie i wyzdrowieliście :)

_________________
Nie trać serca.
Ktoś mógłby chcieć je wyciąć a nie chciałby marnować czasu na szukanie.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 02, 2012 10:49 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn sie 30, 2010 12:43 pm
Posty: 3533
Lokalizacja: Węgierska Górka
to musiało być straszne. Aż się wzruszyłem czytając tą relację.
Można by pomyśleć co to taka Biabia. Ale natura pokazuje swoje srogie oblicze. Dobrze, że wyszliście z tego cało.
Życzę zdrowia

_________________
Galeria zdjęć


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 02, 2012 10:55 am 
Kombatant

Dołączył(a): Pn wrz 27, 2010 6:32 pm
Posty: 660
Lokalizacja: Kraków
Podziwiam Cie ze chciało Ci se tyle pisać a siebie podziwiam, że chciało mi się czytać - nie lubie czytać bo czytam powoli :P

ja bym pewnie napisał " zimno, wiało, przejebane, chce do domu"


Cytuj:
Nie no cudownie, narzekam tylko że piwo było za ciepłe. A jak się mam czuć k...?

tak im powiedziałeś ? :twisted:

Z tego co czytam było sporo śniegu przy zejściu , przy szczycie też było go z 1 m ?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 02, 2012 11:17 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 13, 2005 4:25 pm
Posty: 9935
Lokalizacja: niedaleko Wąchocka
LigeiRO napisał(a):
Mam nie dziękować, tylko wpaść z załącznikiem i się zintegrować.

Byłeś już czy czekasz na żonę?

_________________
Pamiętasz co obiecywała?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 02, 2012 11:25 am 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So sty 01, 2011 3:57 pm
Posty: 222
Lokalizacja: Kraków
Przyznam się, że rzadko czytam relacje...Raczej oglądam zdjęcia. Ale tę przeczytałam od początku do końca.

Zawsze warto przypomnieć i potwierdzić jeszcze raz, że Góry to żywioł, który nigdy nie uda się okiełznać człowiekowi...

Cieszę, się, że wszystko dobrze się skończyło. Zdrówka życzę!!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 02, 2012 11:34 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10406
Lokalizacja: miasto100mostów
W sobotę idąc po zmroku w Karkonoszach ze Śląskiego Domu do Odrodzenia tak sobie o Was myślałem. I o tym co by było gdyby nagle mnie się przydarzyło takie piekło w tej białej pustyni. Dobrze, że się tak skończyło. Myślisz, że będziecie mieć jakiś dłuższy uraz związany z wyjściami zimą w góry?

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 02, 2012 12:39 pm 
Stracony

Dołączył(a): Cz lut 22, 2007 9:12 pm
Posty: 3329
Cytuj:
Mam nie dziękować, tylko wpaść z załącznikiem i się zintegrować.


Jesteśmy w kontakcie z chłopakami którzy po nas przyszli, i w pięknych okolicznościach przyrody, zapewne posiedzimy, pogadamy, popijemy.

Krabul, czy uraz został? Póki co zwiekszona nadwrażliwość na zimno ale że wilka nosi do lasu...się zobaczy.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 02, 2012 1:08 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn wrz 01, 2008 8:10 pm
Posty: 4694
Pieknie napisane!
I mi zdarzylo sie czekac na ratownikow - wiem jaka to ulga gdy w koncu sa obok. Choc na szczescie my nie mielismy tak ekstremalnych warunkow i mysl o smierci jedynie zatlila sie moze gdzies bardzo daleko na sekundy. Najwazniejsze, ze zyjecie. A relacja niech bedzie dla nas wszystkich przestroga i przypomnieniem tego co gory potrafia.

_________________
http://3000.blox.pl/html

"Listy z Ziemi" Twaina: poszukaj, przeczytaj... warto


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 02, 2012 3:15 pm 
Zasłużony

Dołączył(a): So mar 17, 2007 7:57 pm
Posty: 268
Lokalizacja: Beskid Mały
warto pisać i czytać takie relacje "ku przestrodze",
życzę zdrowia!

_________________
...w górach ŚWIAT wygląda inaczej...

...w górach a nie tylko w Tatrach! :twisted:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 02, 2012 3:40 pm 
Kombatant

Dołączył(a): Pn wrz 13, 2010 4:32 pm
Posty: 410
Czy możesz napisać, jak byliście ubrani?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 02, 2012 4:30 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn sty 24, 2011 7:54 pm
Posty: 2482
Dzięki, że podzieliłeś się opisem wydarzeń z tego feralnego dnia. Nawet najlepsza relacja nie odda zapewne tego, co przeżyliście czekając na pomoc, ale i tak jest świetnie napisana - jak czytałem to aż mi zimno było.

Wszystko dobre, co się dobrze kończy...

Ukłon w stronę GOPRowców, a Wam oczywiście życzę samych bezpiecznych powrotów z górskich wypraw.

_________________
Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 02, 2012 5:42 pm 
Kombatant

Dołączył(a): Wt lis 16, 2010 12:56 pm
Posty: 340
Lokalizacja: Italy/Wro
w tym samym dniu byłem z kumplem na pilsku i też ładnie dawało,praktycznie całą drogę szlem bez czołówki bo lepiej widziałem tak napierdzielał śnieg,i też mieliśmy chwile zwątpienia czy dojdziemy do schronu,dokładnie doszliśmy na godz 22

dobrze że wszystko się dobrze skończyło

_________________
Fly Or Die


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 02, 2012 5:45 pm 
Weteran
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt lut 19, 2010 10:08 am
Posty: 104
Madness napisał(a):
jak czytałem to aż mi zimno było.

mi też :roll:

ważne, że wszyscy cali i zdrowi (!)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 02, 2012 7:38 pm 
Stracony

Dołączył(a): Pt wrz 05, 2008 6:33 pm
Posty: 3835
Lokalizacja: Bukowina Tatrzańska
Bardzo dobrze opisane. niech to będzie ostrzeżniem dla wszystkich.
Dobrze że nikomu nic sie nie stało.

PS. Mając dreszcze mieliście bardzo wychłodozny organizm temp 35-32C Mieliście hipotermie I stopnia.

_________________
www.rafalraczynski.com.pl


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 02, 2012 9:23 pm 
Stracony

Dołączył(a): Cz lut 22, 2007 9:12 pm
Posty: 3329
swi7ch napisał(a):
Czy możesz napisać, jak byliście ubrani?


Jak przystało na Babią, porządnie. Tylko później był problem z ubraniem czegokolwiek.

Cytuj:
PS. Mając dreszcze mieliście bardzo wychłodozny organizm temp 35-32C Mieliście hipotermie I stopnia.


Łatwo opanować drżenia nie było. Było diabelnie zimno.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 02, 2012 10:58 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 13, 2005 4:25 pm
Posty: 9935
Lokalizacja: niedaleko Wąchocka
LigeiRO napisał(a):
Łatwo opanować drżenia nie było

I bardzo dobrze. Wyłączyłbyś własną obronę — skurcze mięśni organizm wyzwala żeby wytworzyć ciepło i zapobiec wychładzaniu, to tak ma być.

_________________
Pamiętasz co obiecywała?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt lut 03, 2012 9:21 am 
Stracony

Dołączył(a): Cz lut 22, 2007 9:12 pm
Posty: 3329
No to się organizm naprodukował, bo już miałem dość tych skurczy :)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt lut 03, 2012 9:40 am 
Kombatant

Dołączył(a): Pn wrz 27, 2010 6:32 pm
Posty: 660
Lokalizacja: Kraków
a ja sie przypirdole do tytułu- nie mówi się "Akcja ratunkowa" ? :twisted:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt lut 03, 2012 10:36 am 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz lis 02, 2006 9:25 pm
Posty: 880
nie ma zartow z babia. ja juz - powaznie - 2 razy mialem tam akcje taka ze skonczylbym pewno jak wy, ale obydwa razy instynktownie zbiegalem za wszelka cene ponizej lini lasu, wszystko byleby schronic sie przed tym pieronskim wiatrem, bo to jest najgorsze cholerstwo jakie moze byc...

a przy hipotermii imho najgorszy jest ten moment w ktorym po prostu chce sie zemdlec, to juz jest powaznie decyzja zyc albo umrzec, zdarzylo mi sie ze 2 razy, w tym raz w tatrach i to naprawde uczy pokory bardziej niz cokolwiek innego w gorach. imho.

_________________
photolife | panoramki


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt lut 03, 2012 11:10 am 
Stracony

Dołączył(a): Cz lut 22, 2007 9:12 pm
Posty: 3329
Cytuj:
a ja sie przypirdole do tytułu- nie mówi się "Akcja ratunkowa" ? Twisted Evil


I tak, i tak jest poprawnie, panie Doktór :)

LoveBeer Dokładnie, najgorszy był ten wściekły wiatr, po prostu huragan. W mailu od jednego z czwórki ratowników, którzy przyszli po nas pierwsi, stwierdził, że w jego wieloletniej karierze ratowniczej i kilkudziesięciu akcjach, tylko raz miał ciut gorszą pogodę!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt lut 03, 2012 11:16 am 
Kombatant

Dołączył(a): Pn wrz 27, 2010 6:32 pm
Posty: 660
Lokalizacja: Kraków
LoveBeer napisał(a):
a przy hipotermii imho najgorszy jest ten moment w ktorym po prostu chce sie zemdlec, to juz jest powaznie decyzja zyc albo umrzec, zdarzylo mi sie ze 2 razy, w tym raz w tatrach i to naprawde uczy pokory bardziej niz cokolwiek innego w gorach. imho.

dlatego nosze w plecaku pucha (500g), łopatkę do wykopania jamy, folie NRC i w planach jeszcze zestaw ogrzewaczy chemicznych


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt lut 03, 2012 11:54 am 
Stracony

Dołączył(a): Cz lut 22, 2007 9:12 pm
Posty: 3329
Cytuj:
i w planach jeszcze zestaw ogrzewaczy chemicznych


Akurat tego nie miałem. Ale tam to musiałbym się nimi obkleić.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt lut 03, 2012 12:03 pm 
Kombatant

Dołączył(a): Pn wrz 13, 2010 4:32 pm
Posty: 410
drHouse napisał(a):
LoveBeer napisał(a):
a przy hipotermii imho najgorszy jest ten moment w ktorym po prostu chce sie zemdlec, to juz jest powaznie decyzja zyc albo umrzec, zdarzylo mi sie ze 2 razy, w tym raz w tatrach i to naprawde uczy pokory bardziej niz cokolwiek innego w gorach. imho.

dlatego nosze w plecaku pucha (500g), łopatkę do wykopania jamy, folie NRC i w planach jeszcze zestaw ogrzewaczy chemicznych


500g puchu czy 500g cała kurtka?

Czy schodzenie na pałę jest lepszym wyjściem, czy w takiej pogodzie (zagrożenie lawinowe) należy wykopać jamę i się w niej skitrać? ;)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt lut 03, 2012 12:11 pm 
Kombatant

Dołączył(a): Pn wrz 27, 2010 6:32 pm
Posty: 660
Lokalizacja: Kraków
zalezy od miejsca, czasu, warunków, zapasów etc. na pewno jama chroni przed wiatrem ( słyszanym i odczuwanym termicznie) jak też w jamie jest troche cieplej, śnieg jest dobrym izolatorem. Można usiasc na plecaku zeby sie odizolowac i myśle, ze z pewnym zapasem jedzenia i cieplej herbaty można troche poczekac na pomoc- tylko trzeba pamiętać zeby coś wbić porządnie przed jamą :)

500 g to cała kurtka- okolo, producent podaje 550, nazywa to swetrem puchowym. Uysy zaraz zaprotestuje, że to za dużo na sweter puchowe jednak nie wyobrażam sobie mieć cieniznę ważaca 220 g... to lepiej juz softshela mieć wyjdzie na to samo. ;p
Fakt faktem poprzednia kurtka campusa puchowa która uzywalem wiele lat ważyła ze dwa razy tyle co ten mój Marmot Guide
pakuje ją w pokrowiec po łopacie lawinowej, kompresuje, wsadzam na dno plecaka i sobie siedzi w pogotowiu
teraz chodze po Krakowie w cienkim polarku, tym puchu i membranówce przeciw wiatrowi i wcale nie jest gorąco przy -15...


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt lut 03, 2012 12:40 pm 
Kombatant

Dołączył(a): Pn wrz 13, 2010 4:32 pm
Posty: 410
Ten Marmot to 210g puchu 650 cui. To kawał puchu jest. I w nim jest Ci zimno? No to nie wiem ile trzeba puchu żeby komfortowo stać w takiej temperaturze.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 114 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3, 4  Następna strona

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 4 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL