Nasz zimowy debiut planowaliśmy od dawna. Pierwotnie wyprawa miała się odbyć pod koniec grudnia, jednak z przyczyn od nas niezależnych musieliśmy ją przełożyć na marzec.
Z Sosnowca wyruszyliśmy około 5 nad ranem (chcieliśmy wyjechać o 3, jednak sobotnia impreza zbyt mocno dała się nam we znaki). Droga przebiegała bardzo przyjemnie, niestety przed Szczawnicą zaskoczył nas biało-czerwony lizak. Ku naszemu zaskoczeniu kontrola wprawiła nas w jeszcze lepszy nastrój, ponieważ Pan Policjant okazał się niezwykle przyjemnym człowiekiem i nawet przymknął oko na nasze drobne wykroczenie drogowe. Jak się później okazało nie był to koniec naszych przygód ze stróżami prawa.
Po dotarciu na miejsce i konsultacji w punkcie PTTK auto zostawiliśmy przy zajeździe Czarda (dlaczego o tym piszę przekonacie się później). Humory dopisywały, więc wyruszyliśmy niebieskim szlakiem do Schroniska na Przehybie, w którym mieliśmy spędzić pierwszy nocleg (letni czas przejścia 3,5h). Na szlaku napotkaliśmy Panów pracujących przy ścince drzew - okazali się na tyle uprzejmi, że mimo zamkniętego szlaku na chwilę przerwali pracę by nas przepuścić. Wędrówka była całkiem przyjemna, choć blisko 15kg plecaki często o sobie przypominały. Po 5 godzinach i lekkich problemach przy samej końcówce (zapadanie się do kolan) udało nam się dotrzeć na miejsce.
OCENA SCHRONISKA (w skali od 1-5)
Komfort: 4
Obsługa: 3
Jedzenie: 3+
Cena noclegu: 35zł
Rano wyruszyliśmy czerwonym szlakiem po drodze zaliczając Wielką Przehybę (1191 m n.p.m.) oraz najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego Radziejową (1262 m n.p.m.).
Na samej Radziejowej wdrapaliśmy się na dość mocno oblodzony punkt widokowy (piękny widok na Tatry) oraz spotkaliśmy jedynych turystów podczas naszego tripu. Niestety Panowie byli w jeansach, a same jeansy były dość mocno oblodzone (nazywali to stuptutami z lodu

). Z Radziejowej ruszyliśmy w stronę słynnej Chatki pod Niemcową. Niefortunnie zagadaliśmy się i niewiele myśląc poszliśmy śladami napotkanych turystów co kosztowało nas gratisowe 2h i sporo nerwów.
Sama Chatka pod Niemcową to rarytas wśród schronisk, które udało nam się odwiedzić. Ciekawy fragment wyprawy. Zasady są proste:
1) chcesz mieć ciepło - musisz narąbać drewna
2) chcesz mieć wodę - idź do studni
3) chcesz mieć światło - poproś o świeczki
Generalnie polecamy wszystkim, którzy podczas przemierzania szlaków chcieliby zaznać schroniska z prawdziwego zdarzenia

Szkoda tylko, że prowadzący je Pan zamiast opowieści o górach, Kukuczce i historii Beskidu zaserwował nam opowiastki o jasnowidzach, bioenergoterapii i innych pierdołach.
OCENA SCHRONISKA
Komfort: brak oceny (co kto lubi)
Obsługa: 2
Jedzenie: brak jedzenia
Cena noclegu: 13zł
Trzeciego dnia nadszedł czas na zmianę pasma górskiego. Wyruszyliśmy z Chatki i dobrym tempem (szlak udało nam się pokonać w czasie letnim 2h) dotarliśmy do miejscowości Rytro, gdzie szybciutko uzupełniliśmy płyny i w świetnych nastrojach ruszyliśmy do Schroniska Cyrla. Oczywiście nie mogę tutaj pominąć dyscypliny, którą w międzyczasie udało nam się zapoczątkować (?), a mianowicie Zjazd na Karimacie
Czerwony szlak do Cyrli okazał się horrorem (z racji zmęczenia nie podzielimy się fotkami, bo po prostu o nich nie myśleliśmy)

. Cały czas stromo, cały czas lód no i te plecaki...
Schronisko bardzo przyjemne, komfortowe i z NIESAMOWITYM ŻARCIEM. Jeżeli będziecie w pobliżu koniecznie zajrzyjcie na kwaśnice i schabowego, mniam! Oczywiście po wielkim wysiłku przyszedł czas na nagrodę, kolega stwierdził że pobił rekord w szybkości wypicia piwa z puszki
OCENA SCHRONISKA:
Komfort: 5
Obsługa: 3+
Jedzenie: 5
Cena noclegu: 37zł
Następnego ranka podkręciliśmy tempo i czerwonym szlakiem przez Pisaną Halę oraz Wierch nad Kamieniem w czasie letnim (2h 45') dotarliśmy do schroniska na Hali Łabowskiej, gdzie posililiśmy się tradycyjnym schabowym. Nie będziemy oceniać tego schroniska, jedyne co mogę powiedzieć to fakt, że Pani była bardzo miła, a schabowy zasłużył na mocną czwóreczkę.
Po obiedzie dotarła do nas ciekawa informacja. Do naszych drzwi w Sosnowcu zapukała policja, twierdząc iż jesteśmy potencjalnie zagubieni. Po szybkiej analizie okazało się, że zaniepokojeni pracownicy Zajazdu Czarda zaalarmowali policję, gdyż od dłuższego czasu pod ich restauracją stoi samochód. Udało nam się znaleźć telefon do właściciela zajazdu, przeprosiliśmy za kłopot a w zamian otrzymaliśmy legendarną góralską życzliwość i ku naszemu zdumieniu właściciel nie miał pretensji, a jedynie stwierdził że: "o samochód się nie martwcie, my go tu pilnujemy - najważniejsze że żyjecie". Od razu do głowy przyszedł mi cytat ze schroniska Cyrla "miłych gości prosimy, aby pośpiech zostawili na nizinach", a kolega skwitował, że w Sosnowcu to najwyżej by nam szybę wybili
Wracając do naszej trasy. Po krótkiej aferze z naszą domniemaną śmiercią ruszyliśmy na nocną wyprawę do Bacówki nad Wierchomią, gdzie mieliśmy nocować. W dobrym czasie i z małymi problemami (noc w górach to jednak NOC W GÓRACH

) dotarliśmy do Bacówki, po drodze zaliczając Runek.
Trzeba uczciwie powiedzieć, że Bacówkę wspominamy najmilej ze wszystkich schronisk, które udało nam się odwiedzić w Beskidzie Sądeckim. Panuje tam wspaniały górski klimat, obsługa niezwykle pomocna a i na jedzenie narzekać nie można.
OCENA SCHRONISKA:
Komfort: 4
Obsługa: 5
Jedzenie: 4
Cena noclegu: 30zł
Piątek był dniem kończącym naszą przygodę. Około 12 ruszyliśmy w stronę Krynicy. Zejście minęło bardzo przyjemnie i w okolicach 15 "dotarliśmy do cywilizacji".
Pozostał tylko mały kłopot dotarcia z Krynicy do Szczawnicy, gdzie mieliśmy samochód (blisko 100km). Szczęście nam dopisało na dworzec PKS w Krynicy dotarliśmy 5 minut przed odjazdem busa do Nowego Sącza, z kolei w Nowym Sączu bus do Szczawnicy się spóźnił i dzięki temu udało nam się od razu, bez zbędnego oczekiwania dotrzeć do Szczawnicy. W samej Szczawnicy powiedziano nam, że czeka nas minimum godzina drogi do naszego samochodu. Potraktowaliśmy to jako wyzwanie i 25 minut później byliśmy już pod samochodem
Na koniec nie mogliśmy nie zawitać do słynnej Czardy. Zjedliśmy pysznego placka, serdecznie podziękowaliśmy całej załodze i szczęśliwi ruszyliśmy w stronę domu.
...po drodze oczywiście planując kolejną wyprawę
