Wcześniej jakoś nie było czasu,ale uzupełniam stare zaległości. Parę słów o górze,która stała się naszym celem krótkiego zeszłorocznego wrześniowego wypadu. Może komuś te informacje się przydadzą albo zainspirują jakiś alpejski urlop. Grupa Ankogel,jak i z resztą inne mniejsze grupy górskie Wysokich Taurów,nie są tak oblegane i popularne jak pobliski Grossglockner. Nie mniej jednak są dla niego całkiem ciekawą alternatywą,jeśli ktoś ma dość opatrzonego widoku i tłumów na drodze (aczkolwiek wielka szkoda,bo Glock to bardzo wdzięczna i piękna góra,która stała się swego rodzaju ofiarą bycia „naj”). Hochalmspitze, jak podaje Richard Goedeke to najpiękniejsza pod względem architektury góra Karyntii. Faktycznie prezentuje się całkiem ładnie.
Oferuje łatwe drogi dla miłośników alpejskiej turystyki na poziomie I-II UIAA graniami pd-wschodnią (droga normalna przez wieże Steinerne Mandln),pd-zachodnią granią Detmolder Grat oraz drogę lodowcową od północy przez Hochalmkees. Jak się okazało w schronisku,wybitnym południowym filarem biegnie też jakaś droga wspinaczkowa. Naszym celem była grań Detmolder, nieco bardziej „wymagająca” niż droga normalna i podobno ładna.
Dojazd: kierunek
Spittal- Gmünd-Malta-i w miejscowości
Koschach odbicie w lewo wąską drogą lekko w górę w głąb doliny nad zalew-tamę
Göβkar-poniżej tamy darmowy plac parkingowy.
Startowaliśmy ze schroniska
Gieβener Hütte.
Zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie,klimatyczne (w środku coś w stylu hali Kondratowej),do tego bardzo opiekuńczy chatar. W pokojach drewniane prycze i koce. Cena za nocleg to 18eur ale po okazaniu karty OEV -9 euro (pięknie

.Piwo 3,5 euro. Schronisko jest czynne od lipca do końca września ,a ponieważ to był ostatni tydzień września,mimo przepięknej pogody i dość dobrych warunków spotkaliśmy dosłownie kilku turystów a na samej górze oprócz naszej dwójki minęliśmy dwie 2osobowe ekipy.
Po całonocnej drodze pierwszy dzień poświęcamy na dojście do schroniska i relaks. Urządzamy sobie spacer na pobliski pagór Winterleitenkopf 2518m,z którego roztacza się przepiękny widok na Hochalmspitze oraz najbliższą okolicę. Jest ciepło,pogodny i stabilny wyż zaległ wtedy na długo nad naszymi Tatrami,Dolomitami,Alpami..w Szwajcarii też-aż mnie ściskało w środku,że z powodów ode mnie niestety niezależnych nie mogłam wtedy się tam znaleźć. Tymczasem zalegamy na alpejskim trawniku i cieszymy się błogą chwilą.
Wieczorem wpisujemy nasze poranne wyjście do książki przy barze. Początkowo chcemy zrobić pętle i wracać drogą normalną,ale chatar informuje nas,że niestety z powodu bardzo suchego września,lodowiec wytopił się tak mocno,że na jego stromym odcinku przed wejściem w skały powstała lodowa,twarda ścianka, a skały ,które normalnie są pokryte śniegiem albo skute lodem ,po prostu sypią się na głowę i zdecydowano się zamknąć drogę normalną dla ruchu turystycznego . Podobno najlepsze warunki panują tam w lipcu. W związku z tym jedyną drogą powrotu była ta sama grań Detmolder. Startujemy ok 7 rano. Czas przewodnikowy to 4h, więc nie speszymy się zbytnio,dając sobie czas na postoje fotograficzne,spożywcze ,no i ewentualne momenty kluczowe;). Trochę ten czas wyśrubowany,bo jednak droga moreną do początku grani strasznie się dłuży. Cała trasa jest oznaczona lub po prostu są kopczyki. Właściwa grań Detmolder zaczyna się na przełęczy
Lassacher Winkelscharte 2856m. A zatem przed nami 500 m zabawy

Dla purystów całość dość sporej grani leci od
Saulecka 3080m,ale trzeba na niego wejść ferratą (w suchej skale) a potem leci mniej ciekawy odcinek do wspomnianej przełęczy Lassacher.Także robi się z tego już niezła wyrypka. Początek Detmolder Grat to złomy i scrambling terenem 0+. Po czym nieco eksponowanym I nkowym kominkiem obniżamy się do krawędzi lodowca Trippkees. Z góry widać trochę szczelin. Tu zaczyna się najmniej przyjemny odcinek drogi (przynajmniej na tamtą porę roku).
Na gładkich,obłych skałach (miejscami ślisko) wisi luźna lina. Najpierw trzeba się trochę opuścić z małego prożku,potem podciągnąć kilka metrów do góry a potem znowu opuścić do lodowca, o tej porze czarnego ,wytopionego i twardego. Biegnie nim trawers,niby jest ścieżka i można sobie darować założenie raków (choć jest to zalecane),ale na pewno warto założyć lonże albo chociażby taśmę z karabinkiem na linę,która po naprężeniu sprawia,że wisimy sobie trochę nad szczelinami trawersując lodowiec. Potem już nareszcie skały. W wygodnym miejscu zostawiamy raki i czekany,gdyż wyżej nam się nie przydadzą a niepotrzebnie będą obciążać plecaki. Teren całkiem przyjemny,trochę siłowych momentów na pionowych fragmentach ze stalową liną (jak dla mnie to za dużo tam tego żelastwa). Jest też bardzo kruchy fragment po którym należy czujnie stąpać aby nie zrzucać kamieni na innych ludzi a także nie stracić równowagi,bo akurat tam nie ma żadnych sztucznych ułatwień. Przed końcowym stromym podejściem na szczyt, pojawia się wąska i eksponowana grań,wg mnie najładniejszy fragment tej drogi, wzdłuż niej biegnie również stalowa lina.
Na szczyt docieramy po ponad 5 godzinach od startu ze schroniska. Prognozy były nadal łaskawe,ale na górze pojawiły się chmury które niestety ograniczyły nam panoramę i zasłoniły również Grossglocknera.
Tradycyjny popas szczytowy, kolejny posiłek i krótki odpoczynek,bo ja poczułam trochę zmęczenie materiału. To był bardzo intensywny wrzesień,ze względu na piękną pogodę jeździłam co tydzień w Tatry,do tego dosłownie 2 dni przed Hochalmspitze byłam na Staroleśnym. Schodzimy bardzo ostrożnie. Z bułowaniem po stalówkach w dół daje sobie spokój i wyciągam z plecaka naszą 30stkę, w końcu skoro ją dźwigam to niech chociaż na coś się przyda. Zjazd pozwala odpocząć rękom. Nie wszędzie jednak da się zjechać w linii prostej ,gdyż droga biegnie granią i ucieka nieco w bok.
W końcu docieramy do nieprzyjemnego trawersu na krawędzi lodowca. Tak jak poprzednio wpinam się w wiszącą linę. Po drodzę trochę odpoczywam i następuje fragment. który w drodze powrotnej zmulił mnie na koniec.. Dla miłośników ferrat to będzie pewnie pikuś

Teraz lina jest wpięta w kolucho i zwisa w dół na końcu przewieszając się niemiło na gładkich płytach. Michał jakoś szybko się po niej opuszcza. Ale ja czuję już zmęczenie i postanawiam i tu sobie zjechać. Żeby nie zrobić wahadła (bo lina idzie troche po skosie) zakładam na nią ekspresa kierunkowego. W tym wszystkim zapomniałam całkiem,że na przewieszce lina miała na sobie dużego supła (żeby idąc do góry można było na nim pociągnąć z buły

. No i dołożyłam sobie zabawy,bo oczywiście mój ekspres pięknie się na nim zatrzymał i ani rusz dalej.Michał już zdążył przejść ostatni próg do góry i już czeka na mnie w łatwym terenie,a ja zawisłam na przewieszce. No nic,zawiązałam flagowego , podciągnęłam się na prusiku,odciążyłam ekspresa i przełożyłam go pod supeł...uff można jechać dalej. Ale trochę to trwało..Jeszcze próg do góry..Droga powrotna moreną strasznie się dłużyła. W sumie wyszło nam ok 11 godzin.
W schronisku jeszcze załapaliśmy się na piwo, a chatar poczęstował nas za free ciepłą,gęstą zupą...już nawet nie pamiętam co tam pływało,ale była pyszna !!jak dla mnie to mógł tam być nawet świstak
Potem kuknęliśmy na chwilę w Dolomity i poplątaliśmy się jeszcze w grupie Granatspitze spoglądając na suchego Glocka,oraz piękną grupę Schobera snując kolejne pomysły na inną emerycką wycieczkę w tej okolicy.
