Właściwie to mała być tylko Mała Wysoka z elementami obczajki drogi na Staroleśny Szczyt - granią. Jako że nie lubię chodzić dolinami tami i z powrotem zaplanowaliśmy rundkę: wyjście z Łysej Polany, doliną Białej Wody, Polski Grzebień, Mała, a powrót Doliną Wielicką i pociągiem, autobusem powrót do Łysej.
Wyjście - jak wyjście - ciekawe, ale długie. Na szczycie Małej Wysokiej zameldowaliśmy się ok 14.
Z Małej Wysokiej szkoda było tylko patrzeć, więc postanowiliśmy z Lookasem, że przejdziemy się kawałek i najwyżej się wrócimy

Reszta ekipy po bożemu wróciła na Polski Grzebień i kontynuowała wycieczkę zgodnie z planem.
A nam szło się całkiem fajnie, grań nie nastręczała trudności więc parliśmy do przodu. A potem to wiadomo jak jest - "jeszcze kawałek", "za tą skałę", "szybko nam poszło" itp i znaleźliśmy się w Klimkowym Żlebie. Tutaj kruszyzna trochę nas spowolniła. Dobrze, że jeszcze zalegał śnieg - można było sobie pomagać stopniami.
Nie wchodziliśmy na Klimkowe Wrótka, tylko wcześniej odbiliśmy w lewo, a potem w prawo na żebro powyżej przełęczy. Po ok 2h meldujemy się na szczycie Klimkowej i Tajbrowej Turni.
Zeszliśmy w kierunku Kwietnikowego Żlebu (trawers Rogatej Turni), kominkiem w dół, a ostatni odcinek pokonaliśmy Granacką Ławką, wychodząc na Magistrli w pobliżu Śląskiego Domu. Na autobus jest oczywiście za późno, ale druga część ekipy wcześniej dotarła do samochodu i dzięki temu zgarnęli nas z Tatrzańskiej Polanki.
