No dobra,miały być Tatry,a tu znowu leje…to będą wspominki.
Przychodzi taki dzień, że człowiek bierze do ręki Kardasia i Święcickiego, albo inne licho…i zasępia się mrucząc pod nosem „hm…co by tu…”. Niektórzy dojrzewają do tego dość długo
Padło na Fajki..Już dawno nie odwiedzałam Hali,bo jakoś tam tłoczno i ciasno, widoki opatrzone. Ciężko było się znowu przekonać..Pani z Murowańca informuje, że już miejsc nie ma..do tego podkreśla,że na podłodze też nie można i sprawdzają w nocy..”Jasne, ale klimacik”

-szuramy do siebie i spadamy do Betlejemki, gdzie Brajan znajduje nam 2 wolne prycze.
Ostatnio zasypiam ze zmęczenia w robocie,wiec nie chciałyśmy się zrywać znowu o 1 czy 2 w nocy,siadac za kierownicą i podchodzić rano…miało być inaczej,bez masochizmu,tak normalnie.
Rano podchodzimy na Żółtą przełęcz. Grań jest krótka ale konkretna ,lita i ma fajne momenty,bardzo powietrzne. Zwłaszcza zejście z jednej z Fajek,jako że ide tam druga, to dopada mnie ta przyjemność -dość psychiczna. Natala intruuje z dołu co i jak,bo jak zwykle mi brakuje te pare cm w nogach tu i tam.
Drugim ciekawym wg mnie fragmentem jest powietrzny trawers ostatniej Fajki. Idziemy za opisem Paryskiego,który twierdzi,że spod ostatniej Fajki robi się zjazd. Ten punkt zaznaczony jest także we wspomnianym zeszyciku kursowym. Znajdujemy jakieś repy i dokładamy swój.Na dole biegnie krucha póła,którą chyba większość tubylców wykorzystuje do zejścia z grani do przełęczy Pańszczyckiej. Wejście na tą Fajke wyglądało nawet całkiem możliwie,tylko jak z tego cholerstwa zejść..Ponieważ w głowach tli się inny podstępny plan,chcemy jak najszybciej dostać się na szlak i schodzimy żlebem wprost w dół..Koszmarna kruszyzna,pierwsze 50 m dość strome,czego się nie chyce to zostaje mi w rękach..Nie polecam..w rezultacie schodziłyśmy tym żlebem bardzo powoli i długo,gdyż widziałyśmy w dole ludzi na szlaku i bałyśmy się ,żeby czegoś na kogoś nie strącić albo nie polecieć z lawiną kamienną. W rezultacie korzystamy ze słońca, które znowu wynurza się zza chmur i zasypiamy nad stawem.. Ale fajnie..
Chwilowo mamy dosyć Hali i tydzień później namawiam Natale na Pd żeberko na Wołowej Turni. Po południu jakieś burze mogą się plątać, wiec znowu ma być krótko i przyjemnie.
Wyruszamy świtkiem z samochodu. Po drodze zostajemy namierzone przez użytkownika Madness, który ze swoją koleżanką zmierza ujeżdżać Konia. Szybciutko docieramy nad Żabie stawy i tam nasze drogi się rozchodzą. Pod ścianę Wołowej Turni prowadzi wygodna ścieżka, więc problemów orientacyjnych nie ma.Tam spotykamy 3jke wesołych Słowaków, którzy rozpoczynają Pd żeberko przed nami (potem popędzili w lewo na Wołowy Grzbiet).My w tym czasie ogarniamy swój sprzętowy bajzel . Pogoda przepiękna,skała super lita i ciepła…droga bardzo przyjemna,eksponowana,ale człowiek cały czas się przytula do granitu,więc inaczej niż na grani. Po drodze gotowe stanowiska albo miejsca które ewidentnie się na nie nadają. Pod koniec nawet jakieś konie skalne. Tam dochodzi Stavlovka i sympatyczna para z Polski,kończąca tą drogę. Bardzo nam się ta Wołowinka spodobała. Na szczycie się śmiejemy, że pasuje na ostatni mecz finałowy Euro zdążyć. Jest ciepło i bezwietrznie,siedzimy chyba z godzine ..
Wreszcie dochodzi starszy Pan z młodą dziewczyną - też robili Stavlovke,w trekach... Tu popadamy w lekką konsternację..Okazuje się,że to przewodnik słowacki i jego córka. Heh,fajnie mieć takiego ojczulka. A człowiek to się musi bujać po Tatrach z kawałkiem kartki z opisem Paryskiego analizując jego „ukosem w lewo ku górze,przeważnie grzędami-lużne ,nastermane głazy,zrazu cokolwiek po prawej stronie grani,wprost w górę płytkimi żlebkami o zadzierżystej skale na wybitny,szeroki zachód..”

Gość zaczyna nam śpiewać zbójnickie przyśpiewki po polsku.

Schodząc ze szczytu Słowak informuje nas,że istnieje także opcja zjazdu z gotowego stanowiska,co też postanawiamy uskutecznić, jako urozmaicenie zejścia. Wykonujemy zjazd ok. 50 m i dalej schodzimy w dół całkiem litym ale dość stromym I-II-jkowym terenem. Wracamy do punktu wyjścia i pozostawionego jednego plecaka.
Po zejściu do Popradzkiego Plesa fundujemy sobie jeszcze kawe Latte i chwile siedzimy przy schronisku. Na parkingu znowu spotykamy się z Łukaszem i jego towarzyszką.Podwożą nas do naszego samochodu pozostawionego…hen za budką parkingową
Oby do kolejnego ciepłego i suchego weekendu !