W lipcu ruszam w Tatry. Mają być burze, deszcze itd, itd. Ale trudno liczę na szczęście. Mam okazję być w górach raz do roku, no czasami dwa. I jadę na dłużej. Oczywiście szlaki wybieram na chybił trafił, choć co roku obiecuję sobie jakoś to uporządkować, przenocować w schronach, znaleźć kwatery na Słowacji. Na obietnicach się kończy, rezerwuję miejsce tam gdzie jeżdżę od lat. Tak wygodniej . Marzy się grań Otargańców, Baraniec i inne. Ale planować się nie chce. A bez auta nie tak łatwo. A na Słowację rano z pomocą przychodzi "Strama" więc jazda
2 lipiec - burz ma nie być, więc na rozgrzewkę Jagnięcy Szczyt. Po raz trzeci w górskiej karierze. Oczywiście chmury już od Zielonego Stawu zaczynają nachodzić, ale co tam może nic złego nie będzie. Na szlaku pustki. Po drodze jakiś płat śniegu, kozica, dopiero przy łańcuchach mijam ze 3 schodzące osoby. Na szczycie oprócz mnie jest jedna osoba. Pogoda niepewna, chmury się gromadzą, jest parno i duszno. Nie zabawiam długo z obawy, że może zacząć grzmieć. Dłuższy odpoczynek funduję sobie nad stawem. Już w lesie zaczyna kropić, ale lekko nawet nie zakładam kurtki, bo jest tak gorąco. Dzień udany, ale chyba na razie zrobię sobie przerwę z Jagnięcym. Trzy lata z rzędu, na razie wystarczy.
https://picasaweb.google.com/1053530325 ... ipmG8O60Wg
Kolejny dzień - celem ma być Mała Wysoka. Tradycyjnie: strama, elektriczka i jazda do Śląskiego Domu. Ten szlak daje popalić, asfaltem ciężko, na skróty ciężko, chyba najlepiej mi się szło od Hrebienioka. Ale od Śląskiego Domu już pięknie

Uwielbiam ten szlak. Oczywiście nachodzą chmury, ale idę dalej. Ludzi mało. Łańcuch pod przełęczą już mi nie sprawia problemu, a dwa lata temu myślałam, że zaliczę wycof. Na Małą Wysoką też włażę już swobodnie, a dwa lata temu sparaliżował mnie ten kawałek łańcucha. Jedyny problem to gromadzące się chmury. Na MW jestem po raz drugi, na Polskim Grzebieniu nie wiem po raz który

Znów nie zabawiam długo, idę w dół na przełęcz. I z powodu gromadzących się chmur decyduję się odpuścić wędrówkę Doliną Białej Wody, wracam tym samym szlakiem, wiedząc, że w razie czego mam blisko schronisko. Uwielbiam Małą Wysoką, widoki z niej są fantastyczne.
https://picasaweb.google.com/1053530325 ... _v6jcDT2AE
Kolejny dzień. Tym razem nie chce mi się ruszać na Słowację, chcę na Czerwone Wierchy. Parę minut po 7 jestem w Kuźnicach, o dziwo nie ma jeszcze kolejki do kolejki, więc o 7:30 jadę na górę. Pogoda, hmmmmm, nieciekawa. Nad Świnicą chmury, docierają odgłosy grzmotów. Nad granią gdzie mam iść, ładne niebo, no powiedzmy w miarę ładne. Kręcę się po Kasprowym, ale w końcu ruszam. Kolejny szlak, który kocham, uwielbiam graniowe szlaki, idzie się fantastycznie. Kopa Kondracka i co dalej? Pogoda niby ok, więc jazda na Małołączniak. I tam zapala się światełko w głowie: złaź na dół. Ale pokusa jest, idę dalej... . Na Krzesanicy robi się już nieciekawie. Chcę szybko na Ciemniak i szybko na dół, ale łup... . Stanęłam i nie wiem co robić. Ludzie idą w obie strony, znowu łuuup. O do licha

Znajduję jakieś skałki, zagłębienie. Siadam na plecaku, skulona, obok mnie jeszcze dwóch chłopaków, za mną jeszcze dwójka turystów (pozdrawiam

). Czekamy, robi się ciemno, nachodzą chmury, nic nie widać. Ja jestem skulona, chłopcy obok informują o piorunach walących w szczyty. Ale granią wciąż jeszcze idą ludzie. A my czekamy, grzmi, pada, trzęsę się, ale nie z zimna tylko chyba ze strachu. W końcu idzie jakiś turysta, radzi się zbierać, bo burza się oddala. Z dwójką turystów idę do Kościeliskiej, tamtych dwóch chłopaków na Kondratową... . Burza serio się oddala, nawet przestaje padać. Ale grzmoty towarzyszą nam cały czas. Choć są daleko... .
https://picasaweb.google.com/1053530325 ... lsqe8MPdQg
Kolejny dzień to totalny niewypał, mści się brak organizacji. Miałam iść do Terinki, a w ostatniej chwili wsiadłam w elektriczkę i jazda. Cel: Koprowy. Taaaa, jasne, tyle razy miałam nauczkę, że ten szczyt jest dla mnie pechowy. Na 6 prób zdobycia jedna się rok temu udała

Nie, nie trudności techniczne, bo tam ich nie ma, ale trudności atmosferyczne. Burza, wiatr, deszcz, zawsze coś. Dolazłam do Hinczowego i grzmot. Pech

I dziwne uczucie, bo ta gdzie mam iść niebo błękitne, ale inna część nieba i szczytów w chmurach. Nie wiem, jak się może rozwinąć sytuacja, a mając w pamięci sytuację z Czerwonych Wierchów, decyduję się zejść na dół. Burza tym razem postraszyła w tym rejonie, lekko popadało, po czym zrobiło się jeszcze bardziej duszno. Pocieszam się zjadając dwie porcje zupy czosnkowej, wypijając kofolę (mniaaam

) I w końcu odwiedzam Symboliczny Cmentarz. Chyba na jakiś czas trzeba sobie te rejony odpuścić.
6 lipca jadę do Chorzowa na koncert. Wracam w nocy, po czym 7 lipca idę dalej w góry. W kolejny ulubiony rejon, czyli do Terinki, a potem się zobaczy

Pogoda jak marzenie, słońce, ciepło, bajka. Jest pięknie, wszystko skąpane w słońcu. Na rozstaju szlaków decyduję się na Lodową Przełęcz, bo w ubiegłym roku tam nie byłam. Na Przełęczy trochę osób jest, ale większość z nich idzie w tereny na razie nie dla mnie

Jest tak pięknie, że siedzę chyba z godzinę ciesząc się pogodą, słońcem, okolicą. Do Jaworzyny oprócz mnie schodzi jeszcze jedna pani z psem. Parę osób mijamy, co podchodzą w górę. Jest cicho, pięknie, Jaworowa w blasku słońca, niezapomniany widok. Gdzieś daleko zaczyna grzmieć, jak jestem już prawie w Jaworzynie, oczywiście burza poszła gdzie indziej. Mega udany dzień, piękny szlak, więc buzia się śmieje
https://picasaweb.google.com/1053530325 ... 0345110722
Kolejny dzień - niedziela. Chciałam na Szpiglasową Przełęcz od M-Oka. Nie udało się, musiałam się wycofać. Burza. Trudno, nie chciałam ryzykować, tym bardziej, ze nieźle się błyskało.
CDN - kolejne dni były mniej lub bardziej lub mega udane
