Mimo sporego zachmurzenia widoki są bardzo rozległe, widać chyba nawet Gorgany a w każdym razie na pewno Pikuj, Ostrą Horę, Połoninę Równą, Wyhorlat i mnóstwo mnóstwo innych gór.
Na szczycie Halicza doganiamy całą naszą grupę.
Parę widoczków z podejścia na Rozsypaniec i potem na Halicz
Na trawersie Krzemienia od strony Ukrainy trochę straszy nas deszcz.
Po drodze kilkakrotnie się mijamy, tak jak przewidywałam najsprawniejsi są już na Przełęczy Goprowskiej a końcówka jeszcze pod Haliczem.
Staram się mieć oko na wszystkich i to ja ciągle kogoś mijam, to mnie mijają.
Góry mają już cudne jesienne kolory
Na Przełęczy pod Tarnicą (też wyższej) nasza czołówka dogania grupę Jaśka, która właśnie zeszła ze szczytu, na czele z przewodniczką Magdą
No to z tej okazji obowiązkowo "Strażak" (też się wepchałam).
Ludzie patrzą trochę dziwnie, ale uśmiechają się jak Jaśkowi obozanci machają sobie protezami
A mi się w tym momencie przypomina tutejsza forumowa dyskusja jak to niepełnosprawni wg pewnego pana powinni "ukryć się w domu" i nie pokazywać.
A właśnie że nie - a dlaczego mieliby się ukryć ?
Mają takie samo prawo do bycia w górach jak wszyscy i robią rzeczy poważniejsze niż 90 % turystów, którzy wchodzą w ten dzień na Tarnicę.
Tymczasem widoczki powalają
W końcu i my partiami wchodzimy na Tarnicę.
Oświetlony krzyż na tle granatowych chmur wydaje się świecić
Schodząc tuż pod szczytem spotykamy ekipę Mateusza.
Oni idą do góry, my na dół
Na przełęczy kolejny "Strażak" z ekipą, która doszła w międzyczasie
Grupa 8 osób, która na czela z Magdą (główną organizatorką całości) doszła na przełęcz też rzecz jasna chce iść na szczyt, ale tymczasem jest już godzina prawie 18 i czas zaczyna nas gonić.
Tym bardziej ze wracać znów trzeba "partiami", bo w samochodach nie ma miejsca dla wszystkich. Ratuje nas Tomek z ekipy Jaśkowej obiecując przysłać po nas busa do Wołosatego, po odstawieniu do ośrodka wszystkich osób z ich obozu.
Na przełęczy postanawiamy rozdzielić się. Ja z ekipą główną schodzę do Wołosatego, Magda i kilku wolontariuszy oraz czwórka uczestników idzie jeszcze na Tarnicę. Mamy się spotkać na dole, lub nawet już w ośrodku.
Grupa schodząca też się jeszcze trochę rozciągnęła, szłam na jej końcu, na dole byliśmy około godz. 19.30, już całkiem po ciemku.
Po drodze jeszcze spotkaliśmy smoka.
Schodzimy do umówionego "Baru pod Tarnicą" w Wołosatem a tam busa nie ma. W tej sytuacji Przemek i Sławek ładują do swoich samochodów ile się da (po 6 osób), jeden kierowca jest jeszcze na górze, Marcin jest na dole, ale do jego samochodu musiałoby się zmieścić teraz 9 osób aby zabrali się wszyscy.
Wobec tego Marcin zabiera szóstkę (wliczając siebie), a ja zostaję z Pawłem i Radkiem na piwie (wyjątkowo mocno ochrzczonym), Marcin obiecuje ze za jakąś godzinę po nas wróci.
Ledwo odjechał - pojawia się bus. A nas jest do tego busa tylko trójka, reszta jeszcze na górze, nie wiadomo jak daleko, dodzwonić się nie można, zasięgu brak.
Jednak za minutę pojawia się z powrotem Marcin, który na szczęście jadąc zobaczył busa i wykazał się przytomnością umysłu. Następuje przeładunek wszystkich osób do busa, ładują się też Radek i Paweł, ja siadam obok kierowcy, Marcin wraca do góry pomóc Magdzie sprowadzać do Wołosatego resztę ekipy. Jego samochód też czeka na parkingu na resztę.
Jadąc już w okolicy Stuposian udaje mi się dodzwonić wreszcie do Magdy, która informuje, że u nich wszystko jak najbardziej OK, ale na moje pytanie czy mijali już wiatę odpowiada "nie". A tymczasem od wiaty na dół jest około godziny, więc wnioskuję dla nich (poruszających się bardzo powoli) pewnie dwie godziny. Czarno to wygląda.
Potem się okazało, że Magda przegapiła wiatę, bo świecąc tylko pod nogi czołówką łatwo ją przegapić, a kiedy dzwoniłam byli już tuż powyżej schodów i granicy parku.
Na miejscu nasza ekipa idzie na smaczny obiad.
A potem idę na chwilę do namiotu ogrzać sobie stopy, wkładam je do śpiwora, słyszę jeszcze radosne okrzyki, kiedy wróciła Magda z Marcinem i z całą resztą ekipy i napięcie całego dnia opada ze mnie tak gwałtownie, że natychmiast zasypiam.
W ten sposób niestety przespałam całą najważniejszą część imprezy, czyli urodziny Magdy, nie mam też żadnych zdjęć.
Spałam w całkiem otwartym namiocie, obudziłam się około 2 w nocy, poszłam do łazienki i tam spotkałam Tomka, który zrelacjonował mi imprezę. Żal mi było okropnie.
No a kolejnego dnia niestety już tylko powrót do Krakowa, w miłym towarzystwie Przemka, Ani, Agnieszki i Agaty i dalej razem z Agatą (która mieszka w okolicach Rybnika) busem do Katowic.