Celem wstępu i na zachętę dokończę wieczorem.
Parę gadów z forum TG namówiło żebym coś o tej mojej małej i nieciekawej podróży napisać, co też czynię mimo, że nie uważam tego specjalnie za jakieś wielkie osiągnięcie i dodatkowo dobrym pisarzem nie jestem. Zaczne od tego, że celem był Meksyk czyli dość egzotycznie, dość daleko od domu i połowicznie w pojedynke. Połowicznie dlatego, że połowę wyjazdu miałem na celu spędzić sam gdzieś na północy Meksyku celem sprawdzenia jak to właściwie jest podróżować samemu w ciul daleko od domu.
I tak wyjechałem… a problemów od samego początku było co nie miara. Począwszy od przedłużonej randeczki pożegnalnej przez co ledwo ledwo zdążyłem na Polskiego Busa do Warszawy, przez impreze warszawską i pobudka na masakrycznym kacu i kończywszy na strajku Lufthansy czyli odwołane loty , latanie od okienka do okienka i niepewność czy zdąży się na przesiadkę we Frankfurcie. Ale uff. Udało się. Przeszedłem wszelkie kontrole (nie posiadając karty pokładowej ) i poleeeeeeciałem w świat z malutkim bagażem podręcznym i … nic więcej. Plecaczek Deuter Futura 22l skutecznie budził podziw i zdumienie już na miejscu w Meksyku. No bo jak to tak ? Taki mały ? Przecież każdy ma jakieś potrzeby. No ale mój malutki móżdżek wymyślił że skróci mi to czas oczekiwania na lotniskach na bagaż, ułatwi przesiadki… dopiero jak wróciłem do Polski przemyślałem sprawę no i chyba można nadac bagaż docelowo i np. będąc w Warszawie nadać do Mexico City i się nim na czas podróży nie przejmować. No ale to wiedza na przyszłość. Fakty są takie ze plecaczek się sprawdził, był wygodny przy zmianie lokacji , lekki, wygodny i o to właśnie mi chodziło. A że trza było prać kilka razy no to cóż… coś za coś.
Podróż relacji Frankfurt – Mexico City trwała 12 godzin , samolot był prawie pusty , jedzenie było dobre, więc podróżowało się w warunkach komfortowych by o 8 rano czasu lokalnego wylądować w Mexico City, niegdyś największego miasta świata. Szybka droga taksóweczka do centrum i wylądowałem w hostelu o jakże urokliwej i oryginalnej nazwie Mexico City Hostel ( znalezione dzięki przewodnikowi Lonely Planet , generalnie te przewodniki mam wrażenie są stworzone do działalności tego typu, masa map, adresy hosteli, co gdzie zjeść , co gdzie zobaczyć… Gorąco polecam ! ) Hostelik 50 metrów od głównego placu Zocalo, przytulny , TANI i jajeczniczka rano była w cenie ! Pierwszy dzień spokojny , aklimatyzacja , browarek , lekki rekonesans po mieście i oczekiwanie na kolege Alejandro, stary Erasmusowy znajomy, który polską wódkę umiał pić i zapraszał na tekilę do Meksyku. Jak mogłem odmówić ? W dwa lata potem pojawiłem się na jego ziemi celem sprawdzenia specjałów kuchni meksykańskiej, tradycji w postaci dobrego alkoholu no i przy okazji jakiś zabyteczek się zobaczy , kilka kaktusów , palemek , duże kaniony … Pacyfik……
Dobra ale jesteśmy w Mexico City – ciepło tak ok. 30 stopni, miasto na wysokości 2000mnpm, ludzie o głowe niżsi i jak są blondyni tzn. że turyści. Pierwsza noc aklimatyzacyjna – 7h różnicy w stosunku do Polski i masz… pierwszy klops …. Budzę się 2 w nocy. Patologia, ale nie ma przebacz trza walczyć, wszak tylko 22 dni w Meksyku więc czasu dużo nie ma. Kumpel przyjechał, … z drugą połówką … oho to widzę że już imprezy spokojniejsze, szybkie powitania , poznania , zbadanie własnych umiejętności językowych ( które okazały się nienajgorsze angielski: poziom dobry hiszpański poziom: dostateczny -) i lecim na spotkanie z Matką Boską z Guadelupe. Religijny jakoś specjalnie nie jestem, ale to miejsce ważne dla wszystkich Meksykanów, radosnych katolików ( Matka Boska objawiła się Indianinowi tzn. rdzennemu mieszkańcowi Ameryki) to odwiedzić trza było. Na miejscu okazało się, że tam Bazylik to jest dwie ( Nowa i Stara ) , kilka kapliczek no i oczywiście pomnik naszego papieża Juana Pablo Drugiego. Jak dla mnie kościółek jak kościółek , pomnik jak pomnik uduchowienia specjalnego nie odczuwałem w tamtym miejscu, ja zatwardziały grzesznik, więc mnie nie ruszyło. Ale pamiętałem z programu Cejrowskiego o targu w okolicach bazyliki ,… taki katolicko-okultystyczny. To też postanowiłem odwiedzić. Co ciekawe , potwierdziło się to, że Meksyk granic nie posiada. Krzyżyk na straganie leży obok Swastyki , obrazek Papieża , jakaś bozia, obrazek Stalina , jakaś Bozia. Wszystko się przeplata i z początku trochę dziwi. Przecie to takie nieeuropejskie, niewystandaryzowane przez UE. Generalnie pełna dowolność i to w Mexico City widać bardzo dobrze.
parę pstryków z Bazyliki
Parę przykładów :
- w Mexico City to sklep przychodzi do klienta nie na odwrót. Szczególnie widoczne jest to w metrze. ( notabene 10 linii metra ). Przed przystąpieniem do podróży , na początku trzeba wygrać walkę o miejsce w wagonie. Jak już jesteśmy w środku to zaczyna się biznes. Z każdym przystankiem zmienia się sklep w którym aktualnie się znajdujemy. Wygląda to mniej więcej tak : Metro się zatrzymuje do środka wciska się sprzedawca długopisów i ołówków. Który nierzadko posiada widoczny stopień niepełnosprawności ( w ten sposób zarabiają ludzie ślepi, niepełnosprawni ruchowo itp. ) oferuje wykrzykując zalety swoich dóbr na sprzedaż. Ktoś kupi lub nie, pociąg się zatrzymuje ołówki i długopisy wychodzą, wchodzi sprzedawca nielegalnie wypalanych płyt z Bitelsami. Kolejny przystanek sytuacja się powtarza wychodza Bitelsi , wchodzi gość z ładowarkami, pendrivami , słodyczami itp. Itd. Co ciekawe oferowane produkty są tanie. Ceny są stałe wszystko kosztuje 5 lub 10 pesos, niezależnie od produktu. ( no chyba tylko El Grafico jest tańsze 3 pesos , ale w tunelach a nie w wagonach sprzedawane więc się nie liczy )
- główny plac Zocalo i dookoła masa ludzi wygłaszających różne teorie. Jeden gość przebrany za księdza nim nie będący głosi Słowo Boże i nawołuje do nawrócenia. Parę kroków dalej gość edukuje lud i rozjaśnia meksykańską konstytucje, a jeszcze kilka kroków dalej siedzą kobity z ziołami, które potem mielą podpalają i chętny może usługę szamańską sobie wykupić.
- wynająć można na ulicy nawet elektryka , hydraulika .jest jedno miejsce w centrum gdzie siedzą najczęściej faceci posiadający fach w ręku. Przed nimi tabliczka i zakres oferowanych usług. Podchodzisz , wynajmujesz, gość naprawia, płacisz, gość wraca na swoje stanowisko i dalej czeka na klienta. Zero pośredników, wszystko załatwione ekspresowo.
Kolejnymi punktami programu były kolejno:
-piramidki Teotihuacan - typowo prekolumbijskie zwiedzanie, piramidki, gorąco , piramidki, gorąco. To miejsce robi dość spore wrażenie, mało tego, jest tam niesamowicie.
-pozostałości jeziora czyli kanały Xochimilco - miejsce niedzielnych popijaw wielu rodzin meksykańskich. Plan jest taki wynajmujesz łódeczke , zabierasz całą rodzine , dużo alkoholu , jedzenia, a resztą się zaopiekują sklepy na wodzie na miejscu. Standardowo sklep w tym przypadku do Ciebie przypływa. Można wynająć Mariachi przygrywających całą impreze, kupić laleczke dla maleństwa , kwiaty dla żony, napoje na kaca, poncho jak się zrobi chłodno. Sklep po prostu podpływa i oferuje swoje dobra.
wysokościowo czyli najwyższy budynek w Mexico City – La Torre Latinoamericana - po horyzont Mexico City otoczone wulkanami, pochmurno było jak się wybrałem więc wulkany sobie wyobraziłem, Pico de Orizaba też podobno widać,
dużo dużo barów, restauracji - o tak !
Bosque de Chapultepec czyli park a w nim Muzeum Historii Meksyku oraz najlepsze antropologiczne - w parku dużo ichniejszych wiewiórek, a w muzeach można robić zdjęcia. Antropologiczne jest szczególnie warte odwiedzenia, wszystkie kultury w jednym miejscu, do poczytania , do pooglądania robi niesamowite wrażenie.
Cztery turystyczne dni w Mexico City dostarczyły sporo wrażeń, cała otoczka chyba była najlepsza, zupełnie coś nowego , coś innego … wszędzie dookoła Krupówki tzn. masa ludzi zapachów i kolorów typowo meksykańskich. Widać było, że meksykanie kochają swój kraj, wszędzie dużo Flag , miasto przystrojone na zbliżające się Święto Niepodległości. Całe miasto funkcjonuje dość dobrze, korki są ale problemów z przmieszczaniem się nie ma wogóle ( metro), i tysiące ochroniarzy , policjantów i innych mundurowych. Robi to dość dziwne wrażenie dla mnie Europejczyka. Każde skrzyżowanie w centrum chronione i niekiedy kierowanie ruchem przez policjantów. Ale ale najciekawszy robi samochód policyjny typu pickup - dwóch misiaków w kabinie i 5 stojących na pace z karabinami. Tak , czułem się bezpiecznie, choć miałem świadomość, że te legendarne kartele narkotykowe jednak gdzieś za rogiem czychają.
Krupówki i główna katedra.
Było miło aklimatyzacja była już dobra ( wstawałem o 9 ), ale to czas na zmianę lokalizacji.... a mianowicie Monterrey, miasto otoczone górami, miejsce gdzie Alejandro i cała rodzinka żyją na co dzień. No to siuuuup big hop samolot 2h i lądujemy w tymże jakże upalnym miejscu. Pierwsze chwile były dość mroczne, gorąco jak w piekle, tylko ojciec kolegi twierdził, że dziś to jest " fresco" Szybki transport samochodowy do domu, poznawanie rodzinki, buziaki, miłe słówka. Wszyscy byli dość spięci - ja swoim poziomem języka hiszpańskiego, a oni moją obecnością. Sytuacja się rozluźniła w czasie rozdawania polskich prezentów i tak: kumplowi dostała się symfoniczna płyta Comy, a pozostałej części hiszpańskojęzyczny przewodnik po Polsce oraz obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej. Wszystkie prezenciochy były trafione A samo Monterrey jakie ? Oczywiście piękne i zupełnie inne niż stolica. Świat tutaj wydawał się bardziej cywilizowany, mniej ludzi na ulicach , mniejsze korki. Budownictwo jak w całym Meksyku podobne tzn. budynki jedno -dwupiętrowe. Koniec pory suchej był widoczny - nieznośne upały, wyschnięta rzeka klimaty tego typu. Ale obijać się nie można było - koniecznie musiałem coś pozwiedzać.
Monterrey day&night i ich słynna Sierra de la Silla z miejsca widokowego zwanego Obispado.
Na pierwszy rzut poszedł kanion Huasteca. Niegdyś dosyć popularne miejsce turystyczne, prawdopodobnie poprowadzona jest tam via ferrata, jakiś basenik też miał być. Na miejscu okazało się, że oprócz pięknych okoliczności przyrody to jest tam wystarczająco niebezpiecznie. Minęliśmy jedną dosyć poważnie wygladającą zaporę policyjną kontrolującą wjeżdżających i wyjeżdzających z kanionu. W trakcie zwiedzania kolega raczył oznajmić, że trzy dni przed naszym przybyciem kartele narkotykowe zabiły tam 3 osoby. Adrenalina skoczyła, wychodząc z samochodu porobić parę fot czuło się ten zimny wiatr na karku. Dziwne miejsce - dużo opuszczonych, zniszczonych terenów rolniczych ( rancza ) , dookoła góry, cicho i odczuwalne niebezpieczeństwo. Do końca nie dojechaliśmy.
Kolejnym punktem programu był wyjazd za miasto i jaskinie Grutas de Garcia, ścieżka dydaktyczna , przewodnik, typowa turystyka poznawcza.
Dużo ciekawych form skalnych a w środku ładnie urządzona kapliczka :
i szybki przeskok nad wodospadzik Copa de Caballo :
zwiedzanie miasta, kupowanie prezentów tekilowych ( których niestety kurierem wysłać się nie da dlatego też nie posiadam tekili w swoich zapasach )
Było też troszkę wydarzeń sportowych, a mianowicie mecz ichniejszej ekstraklasy piłkarskiej oraz walki a'la wrestling Lucha Libre. Wrażenia po meczu zajebiste: pifsko się strumieniami leje, kibicowanie przybiera troszkę inną formę. Jest pewna grupka zagorzałych kibiców , posiadających mase różnych dziwnych instrumentów muzycznych, piosenki kibicowskie są niesamowicie melodyjne i powiem szczerze cały mecz szczene miałem na podłodze, że coś tak pięknego mogą kibice stworzyć. Meczu prawie nie oglądałem. A Lucha Libre ? Taki teatrzyk dobry dla dzieciaków, reżyserka gra tutaj dobrą rolę , dużo wyzwisk i wyuczonych trików żeby widz czuł że boli, a zawodnik wyszedł bez szwanku. Tutaj zdecydowanie minus.
Z Monterrey plan był wyruszyc jeszcze zobaczyć amerykański American Dream tzn. San Antonio. Jednak meksykańskie żarcie mnie pokonało i objawiło się dość poważnym zatruciem pokarmowym. Dwa dni kursowania łóżka - toaleta. Rada ? McDonald Ci pomoże. Jeden maksymalnie duży zestaw frytek i burgera i na następny dzień już mi było lepiej. Był to miły czas w Monterrey, czułem się jak w domu, troszkę pozwiedzałem, dużo pojadłem i kac nawet jeden morderczy potekilowy się przydarzył , ale nadszedł czas zmiany rejonu i typu podróżowania. Mój przewodnik poszedł do roboty, a mi się zaczęła prawdziwa przygoda tzn. podróżowanie samotne przez Meksyk. Obawy były, jak się potem okazało niepotrzebne.
I poleciał do miasta o zacnej nazwie: Chihuahua. Tak od tych piesków. Miasto położone w okolicy pustyni - wydawało mi się że jest jeszcze cieplej niż w Monterrey. Dla mnie był to krótki przystanek jedna noc w hostelu, zakupy, jakiś krótki spacer po mieście, zakup biletów na główną część podróży ( pociągiem przez kanion Barranca Del Cobre ).
Byłem dość speszony i zbity z tropu. Sam na końcu świata - tak to odczuwałem. No ale nic trza działać, wszystkie sprawy formalne załatwione, szybki kontakt internetowy z Europą i spać. Ale, ale. Nie tak szybko. W trakcie moich internetowych podbojów do hostelu ( byłem jedynym gościem) wchodzi jakiś europejczyk z wielkim plecakiem i niemówiący po hiszpańsku. Wynajął na migi najtańszy pokój , wszedł i tyle go widziałem. Zaświtała mi myśl : " A może by tak integracja ? " I tak też zrobiłem. Okazało się że owy gość jest Francuzem podróżującym dookoła świata, a Meksyk jest jego przedostatnim przystankiem. Angielski mieliśmy na podobnym poziomie więc problemów z komunikacją nie było. Skumplowaliśmy się i z Antosiem przepodróżowałem resztę mojego tripu meksykańskiego.
Następny cel Creel - miasteczko położone na 2000mnpm wkoło kaniony, skały, indianie. Coś pięknego. Samo miasteczko 5tys. mieszkańców, troszkę hostelików, kilka barów. Wykupiliśmy trzy wycieczki po okolicy.
I tak pierwsza to typowe okolice Jezioro Arareko , domy misyjne, jakieś ucywilizowane miasteczka indiańskie, wodospad Curacare. Generalnie myślałem, że ten teren będzie jeszcze bardziej suchy i roślinności tam prawie nie będzie, zdziwiłem się dość mocno, że tam tak zielono, ale nie zmieniło to poczucia zajebistości tych miejsc które odwiedziłem. I w tym momencie zdarzył się kolejny wypadek. Skałka jedna mi się spodobała i stwierdziłem, że się wdrapię żeby obejrzeć miasteczko z innej perspektywy. No i co ? Skręciłem nogę. Dokulałem do hostelu , napuchła, lód, łóżko, ból i tak spędziłem dzień pierwszy pobytu w Creel. Szczerze powiem, że martwiłem się, że szamana będzie trzeba szukać. No ale nastepnego dnia powoli, ale chodziłem. Uff... kamień z serca po raz kolejny.
Lago Arareko i las skalny
Creel & Endrju z nowymi przyjaciółmi
Tubylcy... rozpoznać ich można było po barwnych strojach. Ludzie mieszkający w miasteczkach okolicznych bardziej lub mniej ucywilizowanych ( w niektórych już prąd nawet doprowadzony ) Spora ich część zajmuję się głównie wyrobem pamiątek dla turystów. Wszystkie wyroby są wykonane ręcznie . Począwszy od branzoletek , kończywszy na koszyczkach z liści ( coś na wzór naszych wyklinowych ). W niektórych miejscach misjonarze stworzyli kościoły , szkoły , boiska do koszykówki... W kanionach też tacy ludzie żyją i tam poruszają się tylko i wyłącznie konno.
Piękne okoliczności przyrody
Kolejny dzień to wycieczka w mój wymarzony kanion Barranca del Cobre - ponoć największy na świecie. Dużo turystów, kolejka linowa, jakaś mała ferratka oraz 2godzinna trasa tyrolki, wiadomo trochę zjazdów na tyrolce jakieś mostki, bajery. Sam kaniony ( a w zasadzie kompleks kilku kanionów) robi po prostu oszałamiające wrażenie. Jest to tak ogromne, że słów brak. Mostki dobrze zabezpieczone, żeby ktoś na głupie pomysły nie wpadał. W dole kanionów widoczne były wcześniej wspomniane trudno dostępne indiańskie miasteczka.
A i kapelusz zakupiłem. Nie był to dziki zachód, ale chciałem się przynajmniej trochę poczuć jak w Teksasie
I tak było !
Ostatnia nasza wycieczka fakultatywna, jako , że noga już się miała lepiej zdecydowaliśmy się na jazdę konną. Dolinki, kanioniki na koniu - to był już prawdziwy wypas. Dupa tylko bolała po 5 godzinnej wycieczce. Nastromienia były dość duże i czasem miałem wrażenie, że to już moje ostatnie chwile życia ale w gruncie rzeczy skończyło się szczęśliwie. Pierwszy raz na koniu, pełna dowolność, nikt konia nie prowadził galopem też jechałem. Super doświadczenie. No i przy okazji udało się zobaczyć kolejny wodospad i nieco mniejsze okoliczne kaniony.
Wodospadzik&Na wierchowcu
Tak też skończyła nam się wizyta w mieście Creel. Szybkie pakowanie, ostatni posiłek u braci Mario&Luigi - obowiązkowe tacos. I ruszamy dalej pociągiem przez piękne tereny.
Od miasteczka Crell przez najbliższe 200km trasa kolejowa prowadzi przez kaniony i dalej aż do miasta Los Mochis. Niezliczona ilość tunelów i mostów robi spore wrażenie:
Do Los Mochis dojeżdżamy wieczorem, stamtąd od razu w autobus do Mazatlan nad pacyfik ! Tam ostatnie dwa obijackie. Trochę piwa , trochę plaży, jakaś rybka na obiadek, dobry film wieczorem. W końcu każdemu należy się coś od życia, można się trochę powczasować. Tak też zrobiłem.
Miasto mnie nie urzekło. Było dość brudne, Pacyfik śmierdział, hotel był za drogi. Już teraz wiem, to nie dla mnie. Ale trzeba było spróbować !
Potem już tylko szybki powrót do Mexico City , ostatnie tacos, czas pożegnań, zaproszeń do Francji i sioo do Europy.
Z przesiadkami w Toronto i Londynie melduję się w Warszawie - szybki pociąg do Kielc i tak skończył się mój meksykański trip, który śmiało można nazwać póki co moją podróżą życia. Styl podróżowania typu backpacker przypadł mi do gustu i na pewno chciałbym w najbliższym czasie zrobić coś podobnego, tylko tym razem full serwis od początku do końca. Zebrało się sporo doświadczenia. a przecież to były tylko 3 tygodnie. Co to jest w porównaniu do 60 Antosia. No ale kasa, kasa, kasai trochę czasu, chęci i samozaparcia.
Garść krótkich faktów:
- przybliżony koszt ok. 7tysiaków ( z biletami )
- ceny w Meksyku: podobne jak w Polsce ( orden = 5 tacos = 50 pesos = 12zł )
- transport: tanie bilety lotnicze po Meksyku Vivaaerobus, autobusy TAP, Ferrocarril El Chepe ( koszt 250zł cała trasa ok 600km - klasa ekonomiczna ) , metro Mexico City = 75groszy za bilet,
- bezpieczeństwo - w normie, ale łeb na karku trzeba mieć,
- ludzie - przyjaźni, pomocni , niscy,
- hostele - dormitoria w tych w których byłem czyste i schludne, ceny zależnie od miejsca: Mexico City ok 40zł , Creel 20zł , Mazatlan 60zł
Co się nie udało ?
Odwiedzić USA, wejść na wulkan. Czasu brakło. Na pewno tam wrócę.
Dziękuję za uwagę.
|