Grupa Pomagagnon
Punta Fiames (2240 m n.p.m.)
droga: Dimai (IV/IV+)
długość drogi: 525 m (14 wyciągów + 100 m łatwym terenem)
Dimai (IV/IV+)
Podobno najciekawsze pomysły rodzą się przy piwku… Tak też było tym razem…
Był ciepły, sierpniowy wieczór, cały kempingowy zgiełk już dawno zamilkł. Razem z Adasiem delektujemy się złocistym napojem i przez dłuższą chwilę, w milczeniu podziwiamy południową ścianę Punta Fiames, która była akurat pięknie podświetlona reflektorami pobliskiego stadionu.
Po chwili ciszy:
-Adaś, gapimy się na tą ścianę za każdym razem, gdy jesteśmy na tym kempingu – może najwyższy czas coś tam urobić?!
-Ściana piękna, daj przewodnik to coś wybierzemy!
Długo się nie zastanawiając wybieramy klasyka, czyli drogę „Dimai” - nie ma to jak zgodność w zespole!
Tu narodził się pomysł
Za sprawą dość kapryśnej pogody, plan wcielamy w życie dwa dni później. Po krótkim i wygodnym, jak na tutejsze standardy podejściu, meldujemy się pod ścianą, która z tej perspektywy robi jeszcze większe wrażenie. Oprócz nas na miejsce startu zmierzają także dwa zespoły Anglików – zapowiadał się tłok na drodze, ale jak się później okazało, nikt nikomu nie przeszkadzał.
Południowa ściana Punta Fiames
Pogoda jak marzenie
Topo informuje nas, że ładne wspinanie zaczyna się od miejsca oznaczonego tablicą – po pokonaniu dwóch łatwych wyciągów (III+ i III) oraz odcinka terenu bez trudności. Postanawiamy tę część drogi przejść „na żywca” i oszpeić się dopiero na wygodnej platformie pod wspomnianą tablicą. Angielskie zespoły chcą asekurować się już od początku, ale ostatecznie idą w nasze ślady i wszyscy spotykamy się na platformie, gdzie dogadujemy się odnośnie dróg jakie mamy w planach i ustalamy kolejność tak, by sobie nie przeszkadzać. Życzymy sobie powodzenia i zaczynamy.
Pierwszy wyciąg jest o tyle ciekawy, że oprócz typowo skalnych trudności musimy pokonać jeszcze dość gęstą kosodrzewinę, która przed końcem wyciągu dosłownie wyrasta ze skały – wygląda to bardzo oryginalnie. Kolejny wyciąg to niezbyt trudny, ale długi i eksponowany trawers, po pokonaniu którego, zarówno my, jak i koledzy z angielskiego zespołu, zastanawiamy się jak iść, gdyż dalsza droga w tym miejscu nie wydaje się być ewidentna. Ostatecznie wbijam w ścianę „na czuja”. Idę ostrożnie i trochę nieśmiało, uważając, by gdzieś się nie „zapchać”. Po około 25 m odnajduję hak, świadczący, że linia jednak jest właściwa, krzyczę do chłopaków, że jest „very good” i następne 20 m pokonuję już na dużo większym luzie. Ściągam partnera, który od razu zaczyna iść dalej. Wyciąg ten nie dosyć, że długi (45 m) to jeszcze nieco kluczy w ścianie, przez co jest niewygodny do prowadzenia i stwarza problemy komunikacyjne. To również ostatni odcinek drogi, który robimy wspólnie z Anglikami, którzy na dużej i długiej na ok. 90 m półce kończącej wyciąg, odbijają w prawo na filar. My kontynuujemy drogę środkiem ściany i po ok. 60 m wspinaczki wychodzimy na długi, i niezwykle eksponowany trawers, który doprowadza nas pod kluczowy odcinek drogi – 40 m komin (IV/IV+), tzw. „Camin del Frasto”.
Trawers przed kluczowym odcinkiem nazywanym „Camin del Frasto”
Czarny komin, jak określają to miejsce niektóre przewodniki, robił duże wrażenie już „z zewnątrz”. Gdy w niego „wbiłem” i zobaczyłem niemal gładkie ściany, zdałem sobie sprawę, że będzie to bardzo emocjonujący wyciąg. Prawdziwa ekstrema zaczęła się jednak, gdy przeszedłem jakieś 20 m w pionie bez przelotu. Zrobiło się trochę mrocznie. Psychę uratował hak, umiejscowiony mniej więcej w połowie wysokości komina. Dodatkowo pojawiły się użyteczne krawądki, więc rozpieraczka w końcu zaczęła pewniej „działać”. Wydawało się, że już „po problemie”, gdy okazało się, że trzeba przenieść się na lewą ścianę komina i po niewielkich krawądkach wydostać się, przez ciasne okienko, na małą półeczkę, za którą był stan kończący wyciąg. Możliwości asekuracji oczywiście brak. Poczesało mnie równo, ale nie było innego wyjścia jak tylko cisnąć w górę. Gdy wyszedłem na półeczkę przez wspomniane wcześniej okienko, mogłem w końcu odetchnąć. Stoję sobie w wygodnym miejscu, jakieś 2 m przed stanem i przecieram oczy ze zdumienia – przede mną widnieje piękny hak. Trochę się uśmiałem, bo teraz to ten hak był potrzebny jak dziura w moście, no ale…
Doszedłem do stanu, zrobiłem auto, rzuciłem w przestrzeń swojskie o kur… ja pier… i zacząłem ściągać partnera. To był najbardziej mroczny komin jaki do tej pory robiłem.
Kolejne dwa wyciągi, choć są ładne i eksponowane nie dostarczają nam już takich emocji – to taki odpoczynek przed kolejnym, już przedostatnim, który od razu zaczyna się bardzo czujnie. Prowadzi początkowo pionową ścianą, po niewielkich stopniach (IV+), później nieco łagodnieje i kończy się wygodnym stanem, a wszystko to w wielkiej lufie. Zgodnie z partnerem stwierdzamy, że wyciąg, który przed chwilą przeszliśmy, czarny komin oraz trawers do niego doprowadzający, to najładniejsze odcinki naszej dzisiejszej drogi.
Na kazalnicy, po skończeniu drogi
Przed nami ostatni wyciąg – 40 m niezbyt wymagającego wspinania. Robimy go bardzo szybko i wychodzimy na kazalnicę, z której roztacza się piękny widok. Zwijamy linę, zmieniamy obuwie, wykonujemy pamiątkowe zdjęcie i pokonując końcowy fragment ferraty „Strobel” zmierzamy na szczyt. Po nieco ponad 5-ciu godzinach akcji, stajemy na wierzchołku Punta Fiames (2240 m n.p.m.).
Na szczycie Punta Fiames (2240 m n.p.m.)
przedstawiciele polskiej i brytyjskiej szkoły wspinania
Pogoda jest fantastyczna i wszystko wskazuje na to, że taka utrzyma się do końca dnia, toteż postanawiamy zrobić sobie na szczycie dłuższy „popas” i poczekać na kolegów z angielskiego zespołu, którzy towarzyszyli nam na początku drogi. Chłopaki docierają po ok. godzinie. Robimy sobie wspólne zdjęcie i dzielimy się wrażeniami z dróg, które właśnie przeszliśmy. Wszyscy zgodnie stwierdzamy, że po tak emocjonującym dniu, zasłużyliśmy na dobrą pizzę i zimne piwko.
Ze szczytu schodzimy ferratą Albino Michielli Strobel i spaleni słońcem wracamy do kempingu.
Zejście ferratą Strobel
Wieczorem raczymy się złocistym napojem i znów gapimy się na południową ścianę Punta Fiames.
-Adaś – piękna była ta ściana – mam jeszcze ochotę na Filar Joriego…
-Ściana piękna! Pokaż przewodnik!
Więcej zdjęć jak zwykle na stronie: Punta Fiames