Grupa Fanis
Punta Alpini (2380 m n.p.m.)
droga: filar południowy (V)
długość drogi: 235 m (7 wyciągów)
Filar południowy (V)
Zbudzony pierwszymi promieniami słońca wychodzę z namiotu. Moja pierwsza reakcja podobna jest do tej:
Jesteśmy już nieco zmęczeni, ale tak pięknej pogody po prostu żal nie wykorzystać, toteż planujemy zrobić niezbyt długą drogę, a co ważniejsze, taką, do której podejść można szybko, łatwo i przyjemnie. Wybór pada na południowy filar Punta Alpini.
Podejście ścieżką „Boscato”
Z kempingu Olympia udajemy się na parking w pobliżu restauracji „Da Strobel” (tuż przed Passo Falzarego). Tam zostawiamy samochód i zaczynamy krótkie podejście. Idąc stopniowo pnącą się ku górze, wygodną ścieżką, a następnie drogą z czasów wojny (Boscato), szybko dochodzimy do ruin szpitala wojskowego.
Ruiny szpitala wojskowego
Stąd już tylko niezbyt uciążliwe podejście piarżyskiem i wkrótce znajdujemy się na starcie drogi. Przed nami do wspinu szykuje się wiekowe, czeskie małżeństwo. Piękny to obrazek zobaczyć jak, bądź co bądź niemłoda już para (ok. 70 lat) nadal oddaje się swojej pasji, ale…
Jest kilka minut po 11.00 AM, drogę mamy przewidzianą na maksymalnie 3h, słońce praży niemiłosiernie, a bezchmurne niebo zapowiada „lampę” do późnego popołudnia. W takich okolicznościach Adaś wygłasza niezapomnianą kwestię:
„Kurde, zapomniałem czołówki!”. To chyba najlepiej oddaje jak bardzo byliśmy niepocieszeni, że nie zjawiliśmy się przy starcie drogi jakieś 15 minut wcześniej. Mimo wszystko zaczynamy…
Start drogi
Pierwszy wyciąg zaczyna się filarem, który wydaje się nam znacznie łatwiejszy niż mogłaby na to wskazywać jego wycena (V). Kończy się natomiast „sytą” płytą, po pokonaniu której szybko dochodzimy do bardzo wygodnego stanowiska. Obserwując zmagania sympatycznego, starszego pana, nawiązujemy zabawny dialog z jego partnerką (wiecie jaki jest język czeski). Umawiamy się, że od następnego stanu my pójdziemy jako pierwsi.
Rozpoczynam drugi wyciąg, słysząc za plecami głos partnera: „Ciśnij szybko, żeby nie musieli czekać!”. Tak też robię, zwłaszcza, że bardzo porowata skała na tym odcinku stwarza do tego możliwości. Dochodzę do stanu i ściągam Adasia, który od razu zaczyna iść dalej. Od teraz wspinamy się swoim tempem i po dwóch kolejnych wyciągach przyjemnego obcowania z ciepłą skałą, wychodzimy na strzelistą turnię. Dalsze 50 m drogi wiedzie niebyt trudną, aczkolwiek ostrą granią, wyprowadzającą na rampę, z której zaczynamy kolejny wyciąg. Systemem rys i zacięć wychodzimy na bardzo eksponowaną przełączkę między skalną „igłą”, a turnią, która jest naszym celem. Niewielka półeczka, która się tu znajduje jest wygodna i daje komfort asekuracji, jednak ogromna lufa po drugiej stronie działa na wyobraźnię, i przypomina o zachowaniu czujności.
Ostatni wyciąg wiedzie po dobrze urzeźbionej skale i wyprowadza na kazalnicę, na której oddajemy się błogiemu lenistwu. Smażąc się w słońcu podziwiamy okolicę i obserwujemy zmagania wspinaczy na Torre Grande di Falzarego oraz „dzikie tłumy” podążające ferratą degli Alpini. Pięknie prezentuje się stąd rejon Cinque Torri, grupa Nuvolau z potężnym Monte Averau na czele oraz grupa Croda da Lago, która coraz częściej przykuwa moją uwagę. Przejrzystość powietrza jest tak duża, że dobrze widać także monumentalną sylwetkę
Antelao – góry, na której przeżyliśmy swoje chwile grozy.
Cinque Torri, Croda da Lago, Antelao
Averau
Antelao
Wspinacze na Torre Grande di Falzarego
Po odpoczynku w tak pięknych okolicznościach przyrody, stawiamy kropkę nad „i”, wchodząc na szpiczastą iglicę, która jest najwyższym punktem Punta Alpini (2380 m n.p.m.) i zaczynamy zejście.
Punta Alpini (2380 m n.p.m.)
Pierwszy zjazd
Drugi zjazd
Czujne zejście parszywym żlebem
W końcu na szlaku
„rzut oka” w kierunku Cinque Torri
Wykonując dwa zjazdy (2x30m) dostajemy się do paskudnego żlebu (II) i kontynuujemy zejście, które z powodu dużej kruszyzny jest bardzo czujne, i mało przyjemne. Nie obywa się też bez przygód – pokonując niewielki próg skalny, „wyrywam” ze ściany olbrzymi głaz, który cudem nie przygniata mi nóg. Powoduje za to dość dużą lawinę kamienną. Całe szczęście partner znajdował się wyżej i oprócz nas nikt nie schodził tym feralnym żlebem, jednak wizja „co, by było, gdyby…” przestraszyła mnie nie na żarty. Po tej dawce mocnych wrażeń schodzimy jeszcze bardziej czujnie, uważając na najmniejszy nawet kamyczek. Pod koniec zejścia natrafiamy na ring zjazdowy i choć teren jest już dużo łagodniejszy, postanawiamy go wykorzystać, oszczędzając sobie niepotrzebnych nerwów. W ten sposób dostajemy się do szlaku, którym wracamy na parking.
Więcej zdjęć na stronie: Punta Alpini
