Wypijmy piwo na Buli! Tak sobie wykombinowaliśmy z Sofią.
Uwielbiam z Olą plątać się po szlakach, bo nigdy nie wiadomo gdzie wylądujemy i co się będzie działo. Czerwiec zeszłego roku, zlot w Roztoce. Jak w Roztoce, to blisko, płasko i przyjemnie, a co za tym idzie, można nieźle zapunktować w akcji "Wnieś browara do schronu". Każdą możliwą przestrzeń w plecaku wypełniały więc puszki, butelki ( bo przecież jeszcze solenizanta tam mieliśmy )itp. I sobie z Sofią poszliśmy. Z Kuźnic. Przez Świnicę. Nigdy więcej! Czy np. jakiś miesiąc temu. Prognozy do dupy, więc zaplanowaliśmy jaskinie w Dolinie Kościeliskiej. Pomysł ekstra. Wylądowaliśmy na Karbie. Kościelec nie puścił.
Z Krakowa ruszamy dość nietypowo jak dla mnie, bo koło godziny 23. Jakby nie patrzeć - początek długiego weekendu. Mimo pory, na Zakopiance ruch wciąż duży. Na Palenicy meldujemy się jakoś o 1. Stróż nie wyglądał na zadowolonego, ale co tam. Zmęczeni po całym dniu, decydujemy się przespać w samochodzie. Chociaż chwilę. O 4 budzi nas przerażający dzwonek budzika. Otwieram jedno oko. Jest ciężko. Drugie otwieram jakieś pół godziny później. Ależ mi się nie chce. O 5 udaje się ruszyć. Idzie się super. Cisza i spokój. Zero ludzi, rześko i co najważniejsze - nie pada. Przynajmniej do Wodogrzmotów. Niestety, tam już zaczyna i ulewa towarzyszy nam do samego schroniska nad Morskim Okiem.

Kuchnie otworzą o 8, więc umrę z głodu. Jajecznicy chcę! Podwójnej! Na kiełbasie! My zastanawiamy się co robić dalej. Priorytetem jest wyschnąć. Za oknem paskudnie, zaczęło nawalać piorunami, grzmotami i innymi takimi. Czekamy i mordujemy czas na różne sposoby, jednak kilkudziesięciu zdjęć kanapek i piwa, Wam oszczędzę.


W końcu, koło 10, zaczyna się przecierać. Przestaje padać, gdzieś tam widać pierwsze promienie słońca. Buli nam się odechciało. Szpiglasowej Przełęczy też. Ale iść gdzieś trzeba. Pada na Świstówkę. Oczywiście znośną pogodą nie nacieszyliśmy się zbyt długo. Znów zaczyna lać, wiatr łeb urywa, ale kto by się tym przejmował. Jest pięknie!






Do Piątki docieramy kompletnie przemoczeni. Mam to gdzieś, wszak zaraz zjem najlepszy żurek na świecie! To znaczy chciałbym. W schronisku tłumy. Nie ma nawet gdzie siąść, a ja znów umrę z głodu. Znajdujemy miejsce gdzieś pod schodami, wcinamy batony ( nie patrzyłem co zawierają i w jakich ilościach. Przepraszam! ), schniemy. Ludzie podchodzą do nas, pytając kiedy stąd sobie pójdziemy, bo dzisiaj ciężko będzie o nocleg. Podłogę klepią sobie od chyba rana. No nic, zbieramy się. Ruszamy na Palenicę. Leje coraz bardziej, w niektórych miejscach bardzo ślisko, w innych zaś, szlak po prostu jest pod wodą. Sofia decyduje się iść boso. Mi jest wszystko jedno, buty i tak już mam przemoczone. Na parking docieramy koło 16. A tam? Jakże by inaczej, przestaje padać, wychodzi słońce, robi się pięknie. Nosz kvrwa!
Tak czy inaczej, mimo pogody, bawiliśmy się świetnie. Grunt to towarzystwo i Tatry. Reszta nie ma wtedy znaczenia. Ja już czekam na kolejną wycieczkę i zastanawiam się, gdzie znów wylądujemy. Tym razem planujemy wybrać się na Orlą Perć. Za jakieś 3 tygodnie. Cokolwiek będzie się działo, na pewno będzie czadowo

PS. Może ktoś polecić jakieś buty do 600zł, które nadadzą się na Tatry zimą?

_________________
"Ludzie przeważnie nie są źli. Po prostu czasem dają się porwać jakiejś idei"
Moje pstryki