Gdzie by tu jeszcze żeby nie było nudno? Które "powtórzenia" warto, te ciekawsze ale nie najdłuższe? Najdłuższe często najfajnie, najciekawsze, ale trochę w górach nas nie było, nie do końca wiadomo jak z formą. Żeby nie przesadzić. Zaczynamy "standardowo", jak kilka lat temu przy pierwszym zetknięciu z Tatrami - od Zachodnich. Wołowiec, Rakoń, Grześ, Trzydniowiański, Kończysty. Okazuje się, że bieganie dolinowe baaardzo pomoga w "działaności" górskiej. Więc trochę ambitniej - Starorobociański przez dolinę Starorobociańską i powrót przez Trzydniowiański do Chochołowksiej. Trzy lata temu ta trasa nas trochę sponiewierała, a teraz bez większego wrażenia. Tylko pogoda nieźle dała w kość, ale takie uroki Tatr. Widoków zero, wiatr, zimno, kiedyś by mnie to wkurzyło. Teraz, mimo wszystko warto, dla samego bycia w górach.
Powrót do domu i dłuższa rewizja mapy. A jednak jest jeszcze kilka ciekawych? propozycji. Wcześniej nie zwróciłem uwagi na te szlaki. Miałem wrażenie, że to raczej nieciekawie no i w pobliżu Giewontu, gdzie lubią być tłumy, czego w górach nie szukam. Ale warto to zweryfikować.
Start standardowo 5 rano. Jak zwykle żywej duszy, pogoda wita nas ciekawa, choć na ten dzień jest wielką niewiadomą.

Przy dolnej stacji kolejki przeczekujemy kilka minut deszcz, cały czas zastanawiając się czy jednak warto. W górze zaczyna się przerzedzać, więc idziemy.
Po pewnym czasie zaczyna być lekko widokowo, ale w okolicach 1,8tys. i wyżej chyba cały czas leje, co zresztą odczuwamy chwilami „przywianym” deszczem.

Kawałek przed Sarnią Skałą, tylko chwilami pojawia się wierzchołek, a pogoda cały czas nie do przewidzenia, ale teraz już za bardzo nie ma odwrotu.

Przy zejściu do Strążyskiej Polany po drodze dowiadujemy się, żeby uważać na biegnących. I ja o tym nie wiedziałem, ale przypadkowo fajnie trafiliśmy na bieg Sokoła. Szybki wypadzik żeby zobaczyć Siklawicę i kolejny raz przeczekujemy (czekając na biegaczy) pod dachem deszczyk. Szacun dla biegnących. Może za rok w końcu będzie mi dane się zmierzyć...
Skręcamy na czerwony szlak, jeszcze rzut oka na tabliczki z wysokością n.p.m. i uświadamiam sobie, że przecież planujemy wyjść z tego miejsca jeszcze na lekko ponad 2tys. Szybkie przeliczenie w głowie i uświadamiam sobie, że tego dnia pokonamy dosyć duże przewyższenie. Nawet nie patrzę na mapę, wolę sprawdzić jak wrócimy do domu, żeby za bardzo się nie przerazić?
Dłuższy popasik i dalej w drogę. Ostatnie zdjęcia aparatem; padły baterie, nie sprawdziłem przed wyjazdem.

Coraz bardziej zaczynam tracić nadzieję, że jak dotrzemy do góry to będzie ładniejsza pogoda. Przygotowuję się, że jednak deszcz da nam papalić.
No i tutaj zaczyna się lekkie brodzenie w błotku. Dostajemy się w większy tłumek ciągnących "do krzyża". Na szczęście tempo nadal mamy dosyć dobre i szybko zostajemy prawie sami na szlaku. Na szlaku, który jednak okazuje się mocno pod górkę a w nogach już ponad 7godz. Nie jest źle, biorąc pod uwagę coraz fajniejszy krajobraz, który mamy za plecami. Zdjęcia robione niestety telefonem.



Dosyć szybko docieramy do Kondrackiej Przełęczy. Lekki odpoczynek w okolicy kosówki żeby się osłonić od wiatru i przebrać cieplej, decydujemy że idziemy dalej do góry i zejdziemy zielonym (bo tam mniejszy tłum) do Kondratowej.

Przy podejściu na Kondracką Kopę już warunki dosyć zimowe - wiatr, śnieg, widoczność momentami zero. Dosyć to nieprzyjemne, więc motywuje żeby zejść jak najszybciej w doliny. Na szczęście na dole zastajemy już bardzo fajną słoneczną i ciepłą pogodę.
Kolejny świetny wyjazd zaliczony i z niezłymi perspektywami na kolejny. Byle by pogoda była.
P.S.
Moje przewidywanie się dosyć sprawdziły – pokonaliśmy +/- 1500m przewyższenia.