Tradycyjny wrześniowy wyjazd w grupie znajomych upłynął jak zwykle ciekawie. Na miejsce spotkania obraliśmy Wisłę Malinkę. Zaczęło się od piątkowej imprezy, którą uświetniłem jaskółką z siekierą w zębach. Ponieważ ludzie zjeżdżali się na raty, troszkę straciliśmy kontrolę nad ilością wypijanego alkoholu


Drugiego dnia z 3 godzinnym opóźnieniem i bólem głowy ruszamy w góry. Przez Cieńków przechodzimy do Wisły - Czarne.

A potem bezszlakowo prowadzę na Baranią. Pierwszy etap przez młodnik - nowy wymiar chaszczowania. Wszyscy idą za mną bez pytań. Czuję, że grupa darzy mnie szacunkiem i daje nieograniczony kredyt zaufania


W końcu udało się znaleźć właściwe ścieżki. Tak właśnie wygląda grzbiet którym można dojść prawie na sam szczyt Baraniej, po drodze zaliczając szczyty: Czarny, Przypór, Przysłop.

Na Baraniej śmieci jak w Albanii... czy to prawidłowy kierunek rozwoju?

Beskid Śląski coraz bardziej łysy.

Ale ma to swój urok.

Wracamy przez Gawlasi i dalej żółtym na Cieńków. Widoków coraz więcej, kiedy tu szedłem ostatnio, pamiętam, że był las. A na zdjęciu Barania.

W niedzielę już w lepszej formie, przy cudownej pogodzie ruszamy na grzyby. Pojawia się jesienna kolorystyka.

Jednak jeszcze zieleń dominuje.

Strzępek tydzień po wypadku (wpadł pod auto) w zasadzie już w pełni zdrowy.

A już mogłoby go nie być - oj wielka strata by była.

Typowy beskidzki las...

Zdobywamy Czupel.

Zbieramy masę grzybów, ale i tak najładniejsze są muchomory


I to by było na tyle. Fajnie spędzić parę dni w górach
