W końcu czerwcowy wyjazd, który się nie odbył z powodu mojej kontuzji doszedł do skutku. Prognozy na sobotę są ok. więc z uśmiechem na ustach jedziemy w stronę Zakopanego. W Nowym Targu do mnie i Basi dołącza Kuwana i jego świeżo upieczona żona też Basia. Poranek na Siwej Polanie nie zapowiada tego co się wydarzy w późniejszym czasie. Maszerujemy żwawo w kierunku Polany Chochołowskiej. Czerwcowy plan zakładał zdobycie Starorobociańskiego Wierchu, gdyż żadne z naszej czwórki tam jeszcze nie było. Tak jest i tym razem. Przy pierwszym czerwonym rozwidleniu skręcamy na Krowi Żleb. Basia wspominała, że ten szlak jest hardcorowy ale ja głupi nie chciałem słuchać. Cały czas idziemy czasem "tabliczkowym". "Tomki" z przodu, my obstawiamy tyły. Nieprzespana noc, parę kilo na plecach i niedawno przebyte choroby wkrótce daje o sobie znać. Po wyjściu z lasu obserwujemy szybko przewalające się ciemne chmury przez grań a po naszej prawej stronie ładne niebieskie niebo. Kiedy stajemy na Trzydniowiańskim Wierchu wiemy, że nie będzie to łatwy dzień. Wiatr mocno daje się nam we znaki. Ale my jesteśmy twardziele. Jeśli dla mnie podejście Krowim Żlebem było ciężkie to podejście pod Kończysty to była masakra. Szybki oddech i postoje co pięćdziesiąt kroków to była konieczność. Ale mimo to stajemy na szczycie. Tam przez chwilę padł pomysł aby zawrócić ale będąc już tak blisko "Robota" byłoby szkoda. Postanawiamy iść dalej. Podmuchy podczas podejścia dwukrotnie ścinają mnie z nóg. Ale siłą woli szczytujemy dnia dzisiejszego po raz trzeci. O 13.30 Stajemy na najwyższym zachodniotatrzańskim Polskim szczycie. "Bociek" się bronił ale walkę przegrał lecz z szyderczym uśmiechem nie pozwolił podziwiać z siebie widoków. Zaczynamy schodzenie w stronę Siwej Przełęczy i poprzez Dolinę Starorobociańską zmierzamy ku tłocznej jak na tą porę Dolinie Chochołowskiej. Doliną Starorobociańską szedłem już trzeci raz lecz teraz jak i za pierwszym oraz drugim razem nie zachwyciła mnie. W Chochołowskiej rozdzielamy się Tomek z Basią idą w dół, ja z Barbórką zmierzamy na nocleg do "chocholandu". Miejsca w pokoju oczywiście brak, ale jesteśmy przygotowani na "glebę"
















Po 11 godzinach snu schodzimy na śniadanie, gdzie czekają na nas znajomi Basi. Następnie po pogawędce idziemy w stronę Grzegorza. Aura jakże inna od wczorajszej: piękne niebieskie niebo przeplatane gdzieniegdzie białymi chmurkami sprzyja fotografowaniu okolicy. Idziemy powoli nigdzie się nie spiesząc. Wychodząc ponad granicę lasu wiatr znowu daje się we znaki. Dochodzimy na szczyt i postanawiamy wspólnie, że dla nas na dziś wystarczy. Siedzimy na Grzesiu długo i rozmawiamy o pierdołach. Ja jak najęty pstrykam foty. Już moją tradycja jest zrobienie zdjęcia "na juhasa". Łukasz, Andrzej i Tereska idą dalej my zawracamy. Po drodze wstępujemy na ciacho do schroniska. Przy parkingu kupujemy oscypki i zadowoleni z weekendu w górach wracamy do domu. Chcąc ominąć korki na zakopiance wbijamy się w korki w Wadowicach i Oświęcimiu dzięki temu po siedmiu godzinach jazdy można sie umyć i usnąć.

















|