Gdy już pożegnałam się z piękną, ciepłą jesienią w Tatrach, w góry zawitało nagłe ocieplenie. Korzystając z prawdopodobnie ostatniej okazji, na koniec sezonu wspinaczkowego postanowiliśmy zmierzyć się z legendarną ścianą Zamarłej Turni. Po niedługim podejściu od schroniska, południowa ściana ukazuje nam się w całej okazałości:



Ściana robi pozytywne wrażenie, wydaje się lita no i przez większość dnia skąpana jest w promieniach słońca. To jest to

Podchodząc bliżej, dostrzegamy trójkowy zespół wspinający się na drugim wyciągu naszej dzisiejszej drogi.

Zespół przed nami w trakcie wspinaczki drugim wyciągiem „Lewych Wrześniaków”Nie spieszymy się zatem i na spokojnie docieramy pod ścianę, robiąc przepak i pałaszując drugie śniadanie. Pierwszy plecak pełen zbędnych klamotów zostawiamy pod startem drogi, drugi zabieramy ze sobą. Schemat drogi potraktowaliśmy trochę po macoszemu i nie wczytując się weń dokładnie, rozbijamy pierwszy wyciąg na dwa. Przynajmniej pomogło to uniknąć zbytniego przesztywnienia liny

Sebastian pokonuje pierwszą część wyciągu, następnie ja wbijam w trójkowe, bardzo przyjemne zacięcie:


Wyciąg ten kończy się pod charakterystyczną, czwórkową przewieszką. Według zebranych informacji formacja ta wygląda na groźniejszą niż jest w rzeczywistości:

Sebastian startuje i radzi sobie z nią bez problemu, potwierdzając powyższą opinię. Pogoda od samego rana jest wyśmienita, ale trochę niepokoi nas wzmagający się wiatr. W pewnym momencie komunikacja staje się niemożliwa, kompletnie nie słyszymy się nawzajem. Chłopak z dołu usiłuje pomagać nam w przekazywaniu sobie komend, ale o ile ja przeważnie mogę go zrozumieć, do Sebastiana dociera jedynie wycie wiatru. W telefonie oczywiście brak zasięgu. Zastanawiam się co dzieje się tam na górze, bo lina wybrana jest już na prawie całą długość, a wyciąg ten z pewnością nie liczy 50 metrów. Po jakimś czasie, w krótkich okresach ciszy, w końcu udaje mi się wyłapać „mam auto” i „możesz iść”, co niezwłocznie czynię. Skała nad przewieszką jest dobrze urzeźbiona więc i ja radzę sobie z nią sprawnie. Jest to jedno z fajniejszych miejsc na drodze, gdzie można się trochę pogimnastykować. Kolejne metry to świetne wspinanie w litej skale, o równomiernych trudnościach, a ponieważ mój partner pociągnął tych metrów aż 50, było gdzie się zmęczyć. Jak się okazało, Sebastian pokonał dwa wyciągi, pazernie zagarniając jeden dla siebie



Stoimy teraz na przedostatnim stanowisku znajdującym się przy charakterystycznym trawersie Zamarłej Turni. Stąd mamy dwie możliwości, kominek za V lub zacięcie za IV. Ostatecznie decydujemy się na prawe zacięcie. Wyciąg przypada mnie. Początek to łatwe dojście pod przewieszkę, ponad którą zaczyna się właściwe zacięcie. Przewieszka ta jednak nijak nie może równać się poprzedniej, mimo, że obie wycenione są tak samo. Przystawiam się do niej na różne sposoby, ale nie mogę wyczuć pewnego chwytu. Nie wiem już czy blokuje mnie rzeczywista trudność tego miejsca, czy lęk przed odpadnięciem. Na wszelki wypadek dokładam swojego frienda. Przez głowę przelatują mi różne myśli… może powinnam oddać to prowadzenie partnerowi? Po co wybraliśmy ten wariant skoro wszyscy chodzą kominkiem? Przecież nie mogę tu stać w nieskończoność, więc może azerować? W końcu udaje mi się znaleźć dobre ustawienie ciała i wejść prosto w zacięcie. Samo zacięcie to kolejny fantastyczny odcinek Lewych Wrześniaków. W moim odczuciu, włącznie z rozpoczynająca go przewieszką, jest najbardziej wymagającym wyciągiem tej drogi, na całej swojej długości (oczywiście przy wariancie jaki wybraliśmy). Nabuzowana emocjami dochodzę do ostatniego stanowiska, montuję asekurację i daję znać partnerowi, że może zaczynać.
Sebastian, jak później przyznał, patrząc na moje zmagania zastanawiał się z czym tak się męczę na tym „pastwisku”. Zdziwienie nadeszło szybko

Po walce z przewieszką i plecakiem w zacięciu, dociera do mnie i rozmawiamy o przed chwilą pokonanej drodze.

Dla mnie poprowadzenie tego wyciągu było jak dotąd najtrudniejszą rzeczą jaką zrobiłam w górach. Cieszę się tym bardziej z takiego zakończenia, choć zupełnie nie spodziewałam się na tej drodze takiej walki. Po zjechaniu do szlaku szybko przedostajemy się przez Kozią Przełęcz pod ścianę, podziwiając jak kłęby chmur gnane wiatrem przedzierają się przez szczyty i zalewają Dolinę Pięciu Stawów. Wraz z kolorowym niebem i zachodzącym słońcem tworzą piękny spektakl na zakończenie dnia…




Więcej zdjęć tu
http://footsteps.cba.pl/index.php/zamar ... wrzesniacyPs. drobne ostrzeżenie dla amatorów zostawiania niezabezpieczonych betów u stóp Zamarłej Turni – kiedy wróciliśmy po drugi plecak, wszystkie rzeczy z środka były rozrzucone obok, a jakiś zwierzak niezadowolony z faktu, że nie znalazł tam żadnych frykasów, zostawił na plecaku prezent w postaci przetrawionego śniadania
