[22.12.2013]
Durny Szczyt (Pyšný štít; 2623 m n.p.m.)droga: Dolina Pięciu Stawów Spiskich – Durna Przełęcz – Durny SzczytPomysł na wycieczkę był prosty – przywitać pierwszy dzień kalendarzowej zimy na potężnym, niezbyt popularnym szczycie, oferującym ciekawą i rozległą panoramę z wierzchołka. Wszyscy byliśmy zgodni, że Durny Szczyt będzie idealny na tę okazję.
W niedzielę po 3 w nocy jesteśmy już w drodze na Słowację. Na parkingu meldujemy się po 6 i zaczynamy „ulubione” przez wszystkich podejście do Terinki. Nasza pięcioosobowa grupa szybko dzieli się na zespół uciekinierów, który tworzy Jacek z Mateuszem oraz zespół pościgowy, w skład którego wchodzę ja, Łukasz i Marcin. Oczywiście przez myśl nam nie przeszło, by gonić chłopaków, toteż zbytnio nie forsujemy tempa - do schroniska Zamkowskiego idzie nam się całkiem przyjemnie. Niestety im wyżej tym gorzej. Oczywiście można śmiało zwalić wszystko na niemiłosierny wiatr, który sprawia, że ostatni odcinek do Chaty Teryego to prawdziwa walka z żywiołem, ale chyba trzeba się przyznać, że człowiek dawno w górach nie był i w ogóle forma jakaś nie ta. W każdym razie już dawno się tak nie cieszyłem, że dotarłem do schroniska, bo podejście naprawdę dało mi w kość.
W Terince, pomimo tego, że ciepło i przyjemnie, a przede wszystkim bezwietrznie, atmosfera wcale nie jest zbyt wesoła. Wspólnie z Łukaszem i Marcinem zastanawiamy się czy w takich warunkach uda się nam wejść na szczyt, bo o ile w żlebie powinniśmy być osłonięci od wiatru, to na grani może być już prawdziwa masakra. Właśnie z uwagi na szalejący wiatr, postanawiamy zmodyfikować nieco nasze plany. Początkowo mieliśmy zamiar wchodzić najłatwiejszą drogą, czyli żlebem opadającym z Małej Durnej Przełęczy i kontynuować granią przez Mały Durny, jednak teraz zastanawiamy się nad podejściem żlebem opadającym wprost z Durnej Przełęczy – w ten sposób ominiemy szczyt Małego Durnego, i tym samym mniej czasu spędzimy na grani. WHP wycenia ten żleb na I lub II (w zależności o warunków śniegowych), więc teoretycznie powinno pójść gładko, jednak niepokoi nas trochę opisywany w przewodniku próg – wszak śniegu jest mało, a gdy próg będzie zalodzony może być bardzo nieprzyjemnie. Tak czy inaczej postanawiamy podchodzić „prawym żlebem” na Durną Przełęcz, a konkretnie na Maćkową Przełęcz, czyli siodło między Małym Durnym Szczytem a Durną Igłą.
Jeszcze z okna schroniska widzimy, że nasi uciekinierzy również mają taki sam pomysł, więc już dłużej nie zwlekamy i zaczynamy. Dla ścisłości dodam, że z naszej trójki tylko ja i Marcin atakujemy w czystym stylu sportowym, gdyż profesor stwierdził, że w takich warunkach nie da rady bez „podłączenia butli z tlenem”.
Widać było, że „tlen” był dla kolegi bardzo pomocny, gdyż Łukasz pomimo huraganowego wiatru, wyrwał się przodem i cały czas nas dopingował, by cisnąć nie zważając na niesprzyjające okoliczności. Przyznam, że nieźle nas przedmuchało, ale na szczęście, zgodnie z przewidywaniami, w żlebie zrobiło się dużo przyjemniej. Śnieg był twardy, a zmrożone stopnie sprawiały, że podchodziło się jak po schodach. Dodatkowo, wspomniany przez przewodnik próg okazał się całkowicie przysypany, a jego pokonanie sprowadziło się do mocniejszego wbicia czekana i zrobienia większego kroku nad skalną płytą, wiec trudności też nie zastaliśmy żadnych. Po pokonaniu progu, widać było natomiast wyraźnie, że żleb coraz bardziej się zwęża i robi się coraz bardziej stromy. Mimo tego, z całą pewnością nie należy on do najbardziej efektownych żlebów w Tatrach.

Fot. Marcin
w żlebie na podejściuNa Maćkowej Przełęczy wiążemy się liną i wychodzimy na grań, ominąwszy uprzednio Durną Igłę. Praktycznie cały odcinek grani jest suchy, a śnieg występuje tylko miejscowo, toteż początkowo zastanawiam się czy nie lepiej by było iść bez liny i zyskać na czasie, ale wszystko idzie tak sprawnie, że szybko porzucam tę myśl – w końcu jak już przytargaliśmy tu sznurek, to ostrożności nigdy za wiele. Najbardziej jednak cieczy fakt, że wiatr ustał jak na zawołanie, więc grań pokonujemy nie dosyć, że szybko, to jeszcze w komfortowych warunkach.

Fot. Łukasz
na grani
Fot. Łukasz
na graniTakie też warunki mamy na szczycie, więc udaje się strzelić parę fotek i dłuższy czas nacieszyć oko panoramą, która niestety nie w każdą stronę jest tak samo ładna. Stąd jak z mało, którego szczytu można przekonać się jak fatalnie wygląda budynek na Łomnicy i jak bardzo zaburza on wspaniały tatrzański krajobraz. Na szczycie odnajdujemy puszkę szczytową, jednak książeczka jest praktycznie cała zamarznięta toteż tym razem musi się obejść bez wpisu.
dało się otworzyć tylko pierwszą stronę


fatalnie się ta buda prezentuje
na szczęście widok w przeciwną stronę jest zdecydowanie lepszySchodzimy tą samą drogą, którą weszliśmy. Jak to zwykle bywa droga w dół jest mniej przyjemna niż w górę, lecz wszystko idzie bardzo sprawnie i wkrótce ponownie dostajemy się na Maćkową Przełęcz. W tym samym momencie wiatr znów się wzmaga i „urywa nam głowy”. Marcin jeszcze szybko atakuje Igłę, po czym wszyscy zgodnie stwierdzamy, że teraz bez „tlenu” już się nie obejdzie. Każdy bierze więc po kilka „wdechów”, żeby przypadkiem obrzęku płuc nie dostać. Następnie zaczynamy zejście żlebem.


piękny koniec dniaW Terince czekają na nas Jacek z Mateuszem, więc po chwili relaksu w schronisku, do parkingu schodzimy już całą bandą i kończymy tą „durną wycieczkę” niemal równo po 12 godzinach.
Więcej zdjęć na stronie:
http://mountainadventure.weebly.com/durny-szczyt.html