Jakby ktoś rok temu powiedział mi, że wejdę na Łomnicę powiedziałbym, że zwariował. Sądziłem wówczas, że nie ma na ten szczyt innej drogi jak tylko wyjazd kolejką. Jednak Maciek w minione wakacje jako pierwszy uświadomił mnie, że jest taka możliwość. Wówczas pomyślałem sobie, że fajnie byłoby tak wejść kiedyś. Nie sądziłem, że dokonam tego tak szybko i w dodatku jeszcze w warunkach śnieżnych, za którymi nie przepadam. Niestety w górach w naszej strefie klimatycznej przez długi czas zalega śnieg i trzeba było się z nim przeprosić. Już kilka tygodni temu były pierwsze rozmowy z Olgą, żeby się właśnie tam wybrać. Jednak różne czynniki odwlekły wyjście. W końcu znalazł się odpowiedni dzień i to w dodatku Dzień Wagarowicza, który w tym roku wypadł w piątek. Zatem należało go jakoś uczcić. Postanowiliśmy, że jedziemy i będziemy atakować szczyt. Prognozy pogody były dobre, jedynie wiatr mógł trochę namieszać. Co też odczuliśmy w czasie drogi. Wyjeżdżamy w środku nocy, zgarniam Olgę i jazda na Słowację. Wjeżdżając do Lubowli (Starej Lubowli) wpadamy na łapankę słowackiej policji. Pierwsza myśl jechałem za szybko, znowu będzie pokuta w Euro. Ponieważ widzę, że policjant coś trzyma w ręce. Jak się po chwili okazało to co policjant miał w ręce nie było radarem, ale karabinem. Nie znam się na broni i nie powiem jaki model, ale wolałem się bliżej z nią nie zapoznawać. Chyba znowu mają jakaś akcję, bo zatrzymywał wszystkich jadących od granicy. Na szczęście tylko sprawdzali dokumenty i po chwili pojechaliśmy dalej. Olga żartuje, że chętnie by sobie postrzelała z tego karabinku jakby jej pożyczył na chwilę. Już bez większych atrakcji dojeżdżamy do Tatrzańskiej Łomnicy. Z tamtejszego parkingu w wyruszamy przed 4. Chcemy początkowo iść asfaltem zgodnie ze szlakiem jednak zaraz go gubimy i dalej podążamy już nartostradą.

Wschód słońca zastaje nas niedaleko Schroniska Łomnickiego. Skąd ruszamy w kierunku Łomnickiej Przełęczy. Idziemy wzdłuż wyciągu po śladach narciarzy. Śnieg jest dobry, tylko lekko ugina się pod naszym ciężarem. Na stoku wiatr zaczyna dawać pierwsze oznaki o swojej obecności.

Pierwsze mocniejsze podmuchy powodują, że za chwilę muszę się wracać w dół. Ponieważ wiatr wyrwał słabo wbity w śnieg kijek. Około 7.30 jesteśmy na górnej stacji wyciągu krzesełkowego. Tu robimy przerwę na uzupełnienie energii i przygotowujemy się do dalszej drogi. Początkowo planowaliśmy iść granią, jednak mocne porywy wiatru spowodowały, że rezygnujemy z tej drogi i idziemy trawersując zbocze. Początkowo śnieg jeszcze nie najgorszy jednak im wyżej tym gorzej.


Górna warstwa śniegu słabo związana, dodatkowo mocno klejąca się do raków co nie ułatwia torowania. Śnieg wielokrotnie lekko osuwa się pod nogami. Ja mam również jedną małą jazdę, gdzie muszę hamować czekanem. Pomału dochodzimy do łańcuchów, którymi szybko do góry. W żlebie już część łańcuchów pod śniegiem. W miejscach gdzie go brakuje trzeba iść asekurując się czekanem w mocno jeszcze zmrożonym śniegu o tej porze.

Przed 11 jesteśmy na szczycie. Tarasy całe puste, mamy je tylko dla siebie. A tak liczyłem na spotkanie modelki z teledysku.
Kolejka jednak tego dnia w ogóle nie ruszyła z powodu zbyt silnego wiatru. Jak się dowiedzieliśmy od pracownika na stacji mieli już wówczas zanotowany porywy do 54 m/s. Pogada piękna zatem chwila na zdjęcia i podziwianie widoków oraz uzupełnienie energii.






Tylko ten wiatr co chwilę dokucza. Jednak widoki rekompensują tą małą niedogodność. Próbuję także po raz kolejny nagrać video. Tym razem trochę lepiej wyszło niż poprzednim razem, ale z aparatu nie zrobimy jakości jak z kamery. Nastał czas na powrót. Decydujemy się, że na górnym odcinku zrobimy kilka zjazdów. Można by zejść, ale po co ryzykować jak można zjechać skoro mamy linę.


Była to zarazem moja pierwsza lekcja wpinania się w przyrząd i zjazdu. Pierwszy zjazd trochę nie pewnie, ale kolejne uważam, że już nie najgorzej mi poszły. Chociaż to nie był może typowy zjazd, bardziej zjazdo-zejście na linie. Dla mnie jednak dobra nauka. Trzeba będzie jeszcze poćwiczyć zjazdy w innych miejscach. Następnie łańcuchami na dół i jesteśmy ponownie na trawersie. Słońce i dodatnia temperatura zmieniał już konsystencję śniegu, trzeba uważać czy nie wyjeżdża. Dodatkowo wiatr coraz częściej przypomina o sobie co kilka metrów trzeba się kłaść na śniegu, żeby nie porwał. W pewnym momencie słyszę krzyk Olgi, oglądam się, widzę ją leżącą na śniegu trzymającą się czekana. Jak mi później mówi zrobiła flagę na wietrze. Schodząc podchodzimy jeszcze do punkt widokowy na Łomnickiej Przełęczy. Tam wiej już ciągle i tak mocno, że ciężko ustać w miejscu, a zrobić zdjęcie to prawie się nie da, tak rzucał.

Nawet zablokowanie się na starym słupie szlakowym na przełęczy nie wiele pomaga. Trzeba zatem schodzić, niżej wiatr już mniej dokucza. Dochodzimy do nartostrady i nią na dół na parking. Jako, że wracamy tym razem jeszcze za widoku znajdujemy po drodze asfalt. Decydujemy, że już nim zejdziemy dalej do parkingu. Schodzimy zatem z nartostrady po to, żeby zaraz z powrotem na nią wrócić. Na co reagujemy małym śmiechem i już wiemy dlaczego nie mogliśmy go znaleźć przy świetle czołówek. Jak się okazało droga asfaltowa, którą biegnie szlak jest częściowo pod nartostradą, którą to już schodzimy na parking. Na którym jesteśmy o 16.30 po blisko 13 godzinach wspaniałej wycieczki.
VIDEO