Czwarty lipca. Lampa. Jedziemy w Tatry!
5:45. Podchodzimy.
7:25. Chwila przerwy. Wszyscy dokoła pełni spręża.

8.03. Podchodzimy. Jest pięknie. Tylko czemu się tak pocimy?

8:53. Podchodzimy. Trawers, kolejna dolina. Widać ścianę.

Wyznaczamy przecięcie trasy zejścia i podejścia, chowamy tam część dobytku. Skutecznie (potem go będziemy szukać).
9:46. Podchodzimy. Niespodzianka, ktoś tu się jednak wspina.

10:02. Podeszliśmy. Szpeimy się, zaczynamy drogę!
Ustalamy, że Łukasz prowadzi dwa pierwsze wyciągi, w tym kluczowy za VI- wg schematu (wg innego schematu to V, oba schematy są słowackie). Rusza. Najpierw do góry, potem zaczyna trawers w lewo. Nie do końca jest pewien, gdzie go zacząć, ale hak wskazuje drogę. Po czym zauważa, że jeszcze wyżej był spit i jakby łatwiej, trudno. Wyciąg podejrzanie długi, ale może schematy przekłamują, z tymi słowackimi nigdy nie wiadomo. W końcu stan z ringów (jak wszystkie na tej drodze).
Ruszam i ja. Likwiduję przelot, po czym zaczynam trawersować. Wolno. Coraz wolniej. Wahadło byłoby dość paskudne. Same odciągi, wszystkie jakby złośliwie ustawiły się w tą samą stronę. Stopnie jakby tarciowe. Czujnie. A przecież to tylko V. Kiepsko ze mną. Spójrzmy prawdzie w oczy, tak naprawdę nie umiem się wspinać. Tylko wchodzić w przyblok i wstawiać wysoko nogi. A tu trochę techniki i się gubię. W końcu udaje mi się jakoś doskradać do stanu.
Kolejny wyciąg. Dalej trawers w lewo. Miało być trudniej, a jest jakby prościej. Trawers się lekko w jednym miejscu przewiesza, trochę mokro, narzucający się chwyt się rusza, trzeba pokombinować. Przechodzę. Jak widać, mam dość trawersów.

Zostaje jeszcze wyjście na płytę nad przewieszką. Wygląda nieprzyjaźnie, ale zyskuje przy bliższym poznaniu. Dochodzę do drugiego stanu.
Tutaj narada. Nic nam się nie zgadza. Patrzymy jeszcze raz na schemat. Uważny czytelnik dostrzeże, że zespół nad nami założył pierwszy stan przed trawersem, zapewne tam gdzie był spit. Czyli pierwsze dwa wyciągi połączyliśmy w jeden. Uff, nie jest ze mną tak źle, to V było jednak VI- (Łukasz twierdzi, że łatwe).
Teraz ja mam prowadzić. Na początku wg schematu czwórkowo, po płycie w prawo, potem do góry. Starożytny hak jako jedyny na razie przelot. Obiektywnie patrząc, nie jest trudno, ale im dalej od przelotu, tym bardziej nieporadnie mi idzie (właściwie to trzeci wyciąg, jaki prowadzę w Tatrach). Medytuję długo nad każdym ruchem, jestem zły na siebie, w końcu robię dwa dłuższe kroki i przechodzę. Dokładam frienda, do góry idzie już jakoś lepiej. Po prawej pojawia się zacięcie, dochodzę do trudniejszego miejsca (wg schematu V+). Trzeba się przewinąć pod przewieszką na tarciową płytę po lewej. Wpinam się do haka w trudnościach, dobre, prawie "panelowe" chwyty, chwilę myślę nad ustawieniem się i ku własnemu zaskoczeniu całkiem sprawnie to przechodzę. Jeszcze malowniczy trawnik i stan.

Tymczasem pojawiły się chmury. Pewnie jesteśmy jednymi z niewielu, którym udało się trochę zmarznąć tego - upalnego wszędzie poza Tatrami - dnia. Prowadzi Łukasz. Wyciąg ma być krótki, około 20m. Liny ubyło jednak podejrzanie za dużo. Tracimy kontakt głosowy, ale po szybkości wybierania liny w końcu się domyślam, że założył stan. Ruszam jego śladem. Najpierw parę piątkowych ruchów po płytce, potem zacięcie. Patrzę na odcinek bez przelotu, nieprzyjemnie długi. Po drodze mokra "jaskinka" ze schematu (chyba tutaj było gotowe stanowisko, ale kapałoby nam na głowy). Przechodzę lekko z boku przez mały przewieszony dziób, walcząc z pokusą wypuszczenia nóg i zahaczenia pięty

. Wreszcie widzę stan z bloku i frienda. Został już krótki nietrudny odcinek do ostatniego stanu, prowadzenie zostawiam Łukaszowi.
Teraz do szczytu wg schematu 200 m terenu za max III, a w rzeczywistości - kruchego rzęchu bliżej 0+. Idziemy dwójką-samobójką, a po chwili się rozwiązujemy, bo lina tu tylko przeszkadza. Pojawiają się kopczyki, jeszcze prożek za jakieś I, grań i szczyt.
14:50. Szczyt. Dalej pochmurno, coś tam widać, ale szału nie ma. Zresztą i tak robię zdjęcia jebadełkiem, nic by z nich nie wyszło. Na dodatek obsiada nas wszelkie latające robactwo (skąd się tutaj wzięło?).

Widać schronisko. Daleko. Będziemy stąd schodzić prawie cztery godziny.
Znajdujemy "puszkę" szczytową w postaci plastikowego pojemnika na jedzenie. Zauważam wpis sprzed dwóch dni, znajome nazwisko. Dopisek "Taki tam spacerek".
(Kołowy Szczyt, droga Sadek-Zlatnik)