Propozycji wyjazdu było kilka ale jak zwykle o wyborze rejonu zadecydowała pogoda. Prognozy w tym roku nie rozpieszczały więc wybieramy się w rejon w którym jest ona najlepsza z możliwych czyli ponownie Alpy Walijskie. Plan zakłada zdobycie 3 szczytów 4tys w 8dni. Z domu wyjeżdżamy we wtorek 12.08 ok. 14stej. Pogoda nieciekawa. 1/3 dystansu przejechaliśmy w deszczu. W Szwajcarii na światłach w miejscowości Pfaffikon dojeżdża do na radiowóz i każe zjechać na pobocze. Zaniepokojeni policjanci pytają co o tak wczesnej porze robimy w tej miejscowości. Po sprawdzeniu dokumentów i miłej pogawędce ruszamy dalej. W Tasch jesteśmy ok. południa. Chmury nisko wiszą ale na szczęście nie pada. Stromą i wąską drogą jedziemy do Taschalp po drodze robiąc pit stop na obiad. Po dotarciu na parking zabieramy wcześniej zapakowane plecaki i kierujemy się w stronę schroniska Taschhutte. Był plan zabrania namiotu i rozbicia się powyżej schroniska ale niepewna pogoda i niskie temperatury odwiodły nas od tego pomysłu. Pogoda zaczyna się powoli poprawiać

Przez chmury zaczynają prześwitywać okoliczne szczyty

Droga do schroniska jest krotka zatem po ok. 1 godzinie jesteśmy na miejscu.
zza chmur wyłania się Wiesshorn i Zinalrothorn

Meldujemy się (27fr/osoba bez wyżywienia) i udajemy do swojej sali. Wychodzimy jakieś 180m przewyższenia powyżej schroniska aby sprawdzić jak przebiega dalsza droga na przełęcz.
widok na Alphubel
Robimy trochę zdjęć i wracamy na obiad z liofa który udało nam się przygotować w czasie gdy wszyscy byli na obiadokolacji. Ludzi w schronisku dużo. W nocy się nie wyspaliśmy bo co chwilę ktoś chodził i hałasował. Następnego dnia wstajemy po 3. Znów śniadanie z liofa i o 4:20 wychodzimy ze schroniska w kierunku przełęczy Alphubeljoch. Zastaje nas mgła z widocznością ok. 10 metrów. Jesteśmy jednym z ostatnich zespołów. Idziemy swoim tempem które okazuje się na tyle dobre, że wyprzedzamy kilka ekip. Mgła zamienia się w padający marznący śnieg. Docieramy do początku lodowca gdzie wszyscy się szpeją. Palce marzną od zimna więc trzeba się sprężyć. Po kliku minutach ruszamy śnieżnym stokiem w górę. Widać, że dzień wcześniej spadło trochę świeżego śniegu. Na wysokości ok. 3500 zaczynamy wychodzić ponad mgłę i ukazują nam się piękne widoki na okoliczne szczyty

Monte Rosa

Przed przełęczą dopada mnie kryzys. Nie mam już siły i myślę o pozostaniu na przełęczy. Jednak po zjedzeniu batonów siły wracają. Na grani świeci słońce ale nadal jest bardzo zimno. Świeżego śniegu ok. 30cm. Na szczęście zespoły przed nami przetorowały ścieżkę więc idzie się bardzo dobrze. Droga granią jest bardzo widokowa

w oddali Alpy Berneńskie, następnie Lagginhorn, Weissmies i Allalinhorn
od lewej Allalinhorn, Strahlhorn oraz Rimpfischhorn
Po kilkudziesięciu minutach docieramy do kluczowego podejścia jakim jest często oblodzona prawie 45 stopniowa ściana. Na szczęście dzisiaj z uwagi na spore opady śniegu jest ona łatwa do przejścia.

Po męczącym podejściu o 10:15 stajemy na szczycie

Droga na szczyt zajęła nam sporo czasu bo ok. 6godz ale biorąc pod uwagę, że szczyt ten traktowaliśmy jako aklimatyzację czas nie jest najgorszy. Widok ze szczytu jest wspaniały

W oczy od razu rzuca się Taschhorn i Dom

Śniegu w tym sezonie jest na tyle dużo, że po krzyżu szczytowym nie ma ani śladu. Jedynie wbity palik wskazuje najwyższe miejsce.
od lewej Taschhorn, Dom i Lenzspitze
pośrodku Matterhorn, Dent d'Herens, Mont Blanc, Ober Gabelhorn i ZinalrothornRobimy 30min odpoczynek i zbieramy się w drogę zejściową. Schodzimy tą samą drogą ponieważ w stronę Langfluh nie ma śladów. Zresztą trawers spod szczytu w stronę przełęczy mógł być zagrożony lawinowo. Schodzimy granią mijając się z nowymi zespołami które dotarły tutaj od strony stacji Mittelallalin.



Pogoda zaczyna się pogarszać. Mgła zaczyna się unosić coraz wyżej ale co jakiś czas robią się prześwity i widać okoliczne szczyty. Po ok. 1godz docieramy na przełęcz.


Robimy krótki odpoczynek i ruszamy w dół lodowca. Śnieg jest już rozmiękły i nie idzie się po nim zbyt dobrze. Czujemy już spore zmęczenie i wyczekujemy tylko momentu w którym będziemy mogli zrzucić raki z butów. Po ok. godz. męczącego zejścia docieramy do końca lodowca. Nareszcie można ściągnąć szpej.

Konserwa z łososia przywraca mnie do życia

Po ok. godzinie jesteśmy w schronisku. Krótki odpoczynek i schodzimy w stronę samochodu. Po 45min jesteśmy na parkingu


Podsumowując szczyt nieźle dał nam w kość. Nie przypuszczałem, że będzie tak ciężko. W dniu ataku pokonaliśmy 1505m przewyższenia w górę oraz 2034m w dół co zajęło nam 10:30 godziny łącznie z odpoczynkami. C.d niebawem
