fot. KrzychuMimo, że sezon jesienny kończyliśmy już dwa razy, to ani razu nie został on skutecznie zakończony. Jako, że do trzech razy sztuka, postanowiliśmy spróbować raz jeszcze.
Z Krakowa już standardowo wyjeżdżamy przed godziną 4. Droga, na Słowację, zajmuje nam niecałe dwie godziny, dzięki czemu już przed 6 jesteśmy szlaku.
Przy okazji podchodzenia pod Hrebienok towarzyszy nam piękny wschód słońca. Kolory tego dnia wydają się zdecydowanie ładniejsze, niż poprzednim razem, kiedy gościliśmy tutaj, podczas wejścia na Pośrednią Grań.

Nie chcąc jednak stracić za dużo czasu, przechodzimy szybko przez Hrebienok, po czym ruszamy dalej szlakiem w stronę Doliny Staroleśnej.
Dojście do schroniska zajmuje nam niecałe 2 godziny. Niestety zalegający (miejscami) na drodze lód, oraz pogarszające się warunki atmosferyczne, sprawiają, że długie podejście jest drogą przez mękę...

Po dotarciu do Zbójnickiej Chaty żartujemy, że powinniśmy chyba jednak zostać tego dnia w Krakowie. Pogoda ewidentnie nam nie sprzyja. Miało być słonecznie, ciepło i z pięknymi widokami, a zamiast tego jest zimno, pochmurno a na domiar złego, widoki są takie, że wszystkie wyższe szczyty schowane są w chmurach. Generalnie strzał w 10-tkę! Jednak skoro już przyjechaliśmy, to nie ma wyjścia... trzeba iść... trudno!
Wiatr chwilami tak wieje, że po krótkiej przerwie na śniadanie, jesteśmy przemarznięci. Nie odpoczywamy, więc za długo i szybko ruszamy dalej.
Kawałek za schroniskiem spotykamy spacerujące dwie kozice. Dochodzimy do potoku i widzimy jak kolejne trzy biegają po wzniesieniu. Tylu kozic w jednym nie widzieliśmy od czasu zejścia z Kieżmarskiego.


Trasa na Świstowy Szczyt częściowo prowadzi szlakiem na Rohatkę. Poruszamy się, więc początkowo mocno przedeptanym szlakiem. Im dalej jednak wchodzimy w głąb Kotliny pod Rohatką, tym bardziej krajobraz ulega zmianie. Wszędzie robi się biało a przedeptany szlak zamienia się chwilami w niezłą ślizgawkę. W końcu idziemy już na tyle wolno, że postanawiamy zrobić przerwę i założyć raki. Nie mija jednak nawet 5 minut, gdy lód się kończy a raki zaczynają bardziej przeszkadzać niż pomagać. Robimy więc kolejny postój i chowamy raki do plecaka...
Do Dzikiej Kotliny docieramy wykończeni. Wpadanie co chwile w dziury, z wierzchu przykryte śniegiem, doprowadza nas do szału. W tym momencie przypomina mi się od raz nasz powrót z Kończystej, gdzie, mimo większej ilości śniegu, nasza sytuacja wyglądała praktycznie tak samo. Ratuje nas w końcu odnalezienie następnej przedeptanej ścieżki. Doprowadza nas ona już bezpośrednio pod pd. zbocze Świstowego Szczytu.
Z tego miejsca zakosami, już łatwym terenem (po piargach), podchodzimy w stronę Wielkiego Świstowego Szczytu.

Na szczycie panuje bajeczna pogoda. Wszystko jest spowite w chmurach. Widoki możemy sobie jedynie wyobrażać. Krzysiek nawet wpada na pomysł, aby "biwakować" na szczycie. Po południu przecież musi się w końcu przejaśnić!

Żarty żartami, ale miny mamy nie tęgie. Nie mija jednak 5 minut, gdy powili zza chmur zaczyna wychodzić słońce, dzięki czemu wszystkie szczyty stopniowo zaczynają się odkrywać. Najpierw Tatry Bielskie, chwilę później Szeroka Jaworzyńska... oraz Lodowy z "czapą" przypominającą Himalajskie kolosy


Z biegiem czasu warunki robią się jeszcze lepsze. Na horyzoncie pojawiają się również Rysy, Mięgusze... a także potężny Masyw Gerlacha...



Pogoda jest już na tyle dobra, że postanawiamy zaliczyć jeszcze pozostałe dwa wierzchołki.



Trawersując całe zbocze, oraz strzelając niezliczoną ilość zdjęć, na szczycie spędzamy ponad półtora godziny. Niestety słońce powoli zaczyna już zachodzić, a na niebie znowu gromadzą się chmury. Przychodzi więc czas, w którym powoli trzeba myśleć o powrocie...
Aby nie wracać tą samą drogą, postanawiamy zejść przez Świstowy Grzbiet (grań wg. opisu Paryskiego łatwa oraz ładna widokowo).

Wracamy z powrotem w kierunku Małego Świstowego Szczytu, skąd dalej poruszamy się "ostrzem" grani po kolejnych skalnych formacjach.

Po dojściu do Wyżniego Świstowego Karbiku, Krzysiek (jako, że szedł pierwszy) stwierdza, że nie bardzo widzi tutaj zejście. Dodatkowo strome zbocza nie specjalnie przekonują go do obejścia uskoku. W prawdzie są jakieś chwyty i stopnie, ale przechodzenie tego w butach zimowych mi również nie specjalnie się uśmiecha. Można by spróbować... jednak nie ma to najmniejszego sensu. W dole znajduje się strome zbocza a przecież w plecaku mamy linę.
Zakładamy, więc stan na wielkim bloku i zjeżdżamy. Idzie szybko i sprawnie. Najpierw ja, następnie Krzysiek. Podczas ściągania, lina się klinuje... Niestety zostaje zmuszony podejść wyżej, aby ją odblokować.
Zjeżdżam na dół, klaruję linę, przypinam ją do uprzęży i ruszamy dalej.
fot. KrzysiekZadnia Świstowa Kopa, Pośrednia Świstowa Kopa oraz Pośredni Świstowy Karbik... idzie na prawdę gładko...

W końcu docieramy do Pośredniej Świstowej Kopy. W tym miejscu czeka nas kolejny zjazd. Wiedzieliśmy już o tym, ponieważ rozmawialiśmy wcześniej z Olgą, które parę dni temu przechodziła dokładnie tą samą trasą. Znajdujemy ring zjazdowy i powoli opuszczamy się parę metrów w dół.

Oceniając próg skalny z dołu, faktycznie odnoszę podobne wrażenie co Olga. Nie wiem gdzie, ale trudności 0+ tu na pewno nie ma. W moim odczuciu jest to raczej jurajskie IV/V.
Dalsza trasa to praktycznie to już poruszanie się po częściowo ośnieżonych trawkach przeplatanych gdzieniegdzie kamieniami.

Chwilami zza chmur przebija się jeszcze słońce, które w bardzo ciekawy sposób oświetla Pośrednią Grań.

Po dotarciu na Małą Zbójnicką Bulę zaczynamy szukać drogi zejściowej. Mimo, że początkowo miałem w planie zejść na stronę Zbójnickich Stawów, to wspólnie stwierdzamy, że lepiej będzie kierować się na stronę Kotliny pod Rohatką. Tam w otoczeniu kolejnych kozic docieramy już szlakiem do schroniska. Robimy sobie jeszcze chwilę przerwy przed zejściem, po czym zaczynamy nieciekawy powrót do auta. Plus jest jednak taki, że w zejściu mamy ekspresowe tempo. Wszystkich wyprzedzamy i w niecałą godzinę, licząc od schroniska, udaje nam się dojść do rozstaju szlaków (Dolina Staroleśna / Dolina Pięciu Stawów Spiskich).

Niestety podczas schodzenia drogą, wzdłuż torów z Hrebienioka, przytrafia mi się mały wypadek. Szybki marsz oraz kamieniste podłoże powodują, że w odległości około 10 minut od auta, wpadam w poślizg, podczas którego moja lewa noga nienaturalnie się wygina. Jako, że miałem już podobne przygody z prawą nogą, od razu wiem, że nie jest dobrze. Prawdopodobnie załatwiłem sobie staw skokowy. Nie ma teraz czasu na użalanie się nad sobą, dlatego rozmasowuję kostkę po czym kontynuujemy schodzenie. Po drodze przez nieuwagę mylimy jeszcze "skrót", dzięki czemu dopiero po 18 docieramy do auta.
Pomijając "straconą" kostkę, to był dobrze spędzony dzień! Śmiało można stwierdzić, że Świstowy Szczyt to klasa wśród Tatrzańskich punktów widokowych!
Więcej zdjęć u mnie
http://www.flickr.com/photos/szymkowski ... 673402359/ i u Krzyśka
http://www.flickr.com/photos/119310171@ ... 033917496/