Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Cz maja 23, 2024 3:48 pm

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 11 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Śr gru 17, 2014 1:33 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Połączyła nas Rumunia, a właściwie rzeszowski PTTK. Jeszcze niewiele ponad rok temu w ogóle się nie znaliśmy, a teraz przemierzaliśmy wiele kilometrów by wspólnie wybrać się w góry Słowacji. Nieskromnie muszę przyznać, że zaplanowałem cały ten wyjazd, co sprawiło mi zresztą wiele frajdy. Bardzo lubię to robić i wspaniale byłoby móc się kiedyś tym zajmować zawodowo...
To był początek mojego dwutygodniowego urlopu, więc motywacja do działania ogromna. Wczesnym rankiem w piątek ósmego sierpnia 2014 moja żona odwozi mnie na parking znajdujący się przy Galerii Krakowskiej. Tam czeka już w swoim busie Paweł, którego miałem przyjemność poznać podczas wypraw do Rumunii z rzeszowskim PTTKiem. Za chwilę przyjeżdża pociąg ze Szczecina i dołącza do nas Staszek ze swoją córką Olą oraz Mirek z Wrocławia. W piątkę wyjeżdżamy z Krakowa. W Rabie Wyżnej dosiada się do nas Paweł z Jarosławia ze swoim synem oraz Ania z Żywca. Jak widać towarzystwo ogólnopolskie – prawie jak na zlocie forumowiczów TG. Miły nastrój udziela się wszystkim i zaczynamy świętowanie przy piwie. W końcu góry i piwo to dwa pasujące do siebie idealnie elementy układanki. Zatrzymujemy się w Jabłonce i robimy zakupy. Nie chcemy już na Słowacji tracić czasu na takie rzeczy. Podróż mija miło i spokojnie aż do Dolnego Kubina. Zostajemy zatrzymani przez policję i bez ceregieli otrzymujemy mandat w wysokości 40 euro za rzekome przekroczenie prędkości. Słowacy jadący przed nami dużo bardziej zasłużyli na ten mandat, no ale my byliśmy z Polski. Słowacki policjant nie sprawiał wrażania skorego do negocjacji, więc Paweł sięgnął do portfela i chwile później mknęliśmy dalej. 40 euro na naszą grupę to niby żadne pieniądze, ale byłaby za to przynajmniej jedna dobra posiadówka w knajpie, więc żal. No cóż samo życie. Snując się powoli przejeżdżamy przez Martin a następnie odbijamy w lewo na Blatnicę. Wiele dobrego słyszałem o otaczających Blatnicę wielkofatrzańskich szczytach, ale jakoś nigdy wcześniej nie udało mi się tu dotrzeć. Wielką Fatrę znałem jedynie z wyjazdu sprzed kilku lat, ale była to wtedy jej halna część z bazą w Liptowskich Rewucach. Gdzieś na forum pewnie pałęta się archiwalna relacja z tamtego wyjazdu. W Blatnicy zaczynamy energicznie poszukiwać noclegów. Nie chcemy tracić tego dnia i zamierzamy najszybciej jak to możliwe wyruszyć w góry. Wprawdzie nie udaje nam się znaleźć noclegów dla całej ósemki w jednym domu, ale zajmujemy sąsiednie kwatery po dwóch stronach ulicy. Jak zobaczyłem skład naszej czwórki to od razu pomyślałem, że może być ciężko. No cóż ten wyjazd miał być treningiem przed Bułgarią do której wybierałem się we wrześniu, więc i na większe ilości rakiji także należało przyzwyczajać organizm. Rozkładamy rzeczy w naszym surowym, by nie powiedzieć siermiężnym pokoju, przebieramy się i wyruszamy w góry. Pogoda dopisuje, więc nie warto tracić czasu. Na pierwszy ogień planujemy wizytówki skalnej części Wielkiej Fatry czyli Tlstą i Ostrą. Opuszczamy Blatnicę i idziemy kawałek Gaderską Doliną a następnie skręcamy w niebieski szlak – tzw. Chodnik Janka Bojmitra.

Obrazek

Szybko zdobywamy wysokość. Szlak jest stromy. W błędzie jest ten kto myśli, że Wielka Fatra to małe, niewymagające górki. Suma podejść nierzadko przekracza 1000 m, co powoduje, że pokonujemy różnice wysokości porównywalne z tymi tatrzańskimi. Na rozstaju szlaków Paweł z synem decydują się nieco skrócić drogę i iść od razu na Tlstą, my zgodnie z planem zaczynamy od Ostrej. Dochodzimy na przełęcz, skąd na wierzchołek Ostrej wyprowadza szlak oznaczony żółtymi trójkątami w białym kółku. Nazwa szczytu nie jest przypadkowa, co widać choćby na tym zdjęciu...

Obrazek

Samo ostatnie podejście jest krótkie ale dostarcza sporo wrażeń. Widoki ze szczytu pyszne.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na wierzchołku wzorem Alp Julijskich czy wyższych, pozaszlakowych szczytów słowackich Tatr Wysokich znajduje się puszka, a w niej zeszyt do którego można się wpisać. Jak tam będziecie to pewnie znajdziecie nasz wpis z 08.08.2014r.

Obrazek

Schodząc w dół przechodzimy przez skalne okno (też pewna analogia do słoweńskich Alp Julijskich).

Obrazek

Obrazek

Dalsza część naszej drogi biegnie granią, która czasami chowa się między drzewami a czasami wiedzie po odsłoniętych skałkach. Za nami zostaje Ostra.

Obrazek

Po drodze wchodzimy na najwyższy punkt trasy – Baglov Kopec (1 414 m. n.p.m.). Stąd na Tłustą jest już przysłowiowy rzut beretem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Bo krótkim odpoczynku na Tłustej i wpisaniu się do zeszytu zaczynamy zejście. Jak się okazało jest ono całkiem wymagające – zwłaszcza dla kolan. Na pewnym odcinku, podobnie jak na Ostrej zamontowano łańcuchy. Po przejściu tego fragmentu docieramy do Jaskini Mażarnej. Na dłuższą eksplorację nie ma jednak czasu, zwłaszcza, że dzień powoli się kończy a przed nami jeszcze kawałek drogi.

Obrazek

Poniżej jaskini doganiamy Pawła i Bartka i wszyscy razem wracamy do Doliny Gadierskiej. Jest już ciemno. To już sierpień, więc w górach koło 20 zapada zmrok. Jesteśmy bardzo spragnieni, więc zasiadamy w pierwszej lepszej knajpie. Gość jako żywo przypominający bohatera serialu „Pod jednym dachem” serwuje nam niepasteryzowanego Martinera po 1 euro. Już wiemy, że będzie to w Blatnicy nasz drugi dom. Wypijamy po 2 szybkie i udajemy się na kwaterę. Gospodarz jest pod wrażeniem, że udało nam się zrobić Tłustą i Ostrą, wychodząc bądź co bądź dobrze po południu. Po kąpieli wracamy i wydatnie reperujemy budżet właściciela knajpy...

I nastała sobota, dzień drugi.
Muszę przyznać, że tu zrobiłem pewnego babola. Otóż nie wiedziałem, że bardzo blisko siebie znajdują się dwa szczyty o nazwie Klak. Jeden w Wielkiej Fatrze (na tego poszliśmy) a drugi – ten bardziej znany w Luczańskiej części Małej Fatry. Olśniło mnie dopiero po powrocie. Może to i dobrze, bo został nam ciekawy cel na kolejny wyjazd...
Po śniadaniu wskakujemy do samochodu – tym razem w szóstkę (bez Pawła i Bartka, którzy mają w planie jakąś lżejszą trasę) i przejeżdżamy do miejscowości Sklabinski Podzamok. Auto zostawiamy przy rozwidleniu szlaków tuz przed znakiem zakazu wjazdu. Wychodzimy dość późno bo koło 11. Przez długi czas idziemy asfaltową, potem utwardzoną drogą. Widoki za plecami całkiem przyjemne.

Obrazek

Mijamy po drodze 2 grzybiarzy, którzy schodzą z koszami grzybów. Nagle szlak ostro skręca w lewo i bardzo stromo pnie się w górę. Wtedy mocno pożałowałem, że nie wziąłem ze sobą opaski usztywniającej kolano. Miałem już kiedyś kłopoty z więzadłem i czułem podświadomie, że sytuacja może się powtórzyć. To jeden z bardziej stromych szlaków jakim miałem okazję iść w życiu. Pomocna była każda gałązka i korzeń. Oczywiście jak zawsze zdjęcie tego zupełnie nie oddaje.

Obrazek

Schodzenie tędy po deszczu to pewny dupozjazd. Z ulgą docieramy na przełęcz. Stąd na Klaka jest jeszcze 45 minut.

Obrazek

Wreszcie wchodzimy na częściowo skalisty wierzchołek Klaka (1 394 m. n.p.m.). Pora na zasłużony odpoczynek. Podziwiamy widoki. Jest lekko przymglone, ale generalnie nie jest źle.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Czułem, że przy zejściu kolano szybko się odezwie i tak też się niestety stało. Poruszałem się z coraz większym trudem. Nie lubię ciągnąć się na końcu stawki, ale tym razem było to nieuniknione. Teraz czekał nas dość długi prawie 2-godzinny odcinek na Jarabinę.

Obrazek

Niestety nie jest to już dla mnie przyjemność. Chcę tylko zejść na dół bez dodatkowych komplikacji. Przed szczytem Jarabina czekała na nas spora atrakcja. Ogromne pole borówek. Najedliśmy się jagód za wszystkie czasy.

Obrazek

Chwilę później zameldowaliśmy się na Jarabinie. Mało wybitny, ale przyjemny wierzchołek.

Obrazek

Teraz czekał mnie ( a właściwie moje kolano) najtrudniejszy fragment drogi – 2 godziny w dół. Sytuację ratowały trochę kijki. Za chwilę jednak zapomniałem o bólu, bo przy samym szlaku zaczęły się pojawiać borowiki.

Obrazek

Nazbieraliśmy ze Staszkiem całą siatkę. Jednak pod koniec szlaku nie byłem prawie w stanie iść. Paweł podjechał trochę wyżej, by mnie od razu wpakować do samochodu. Dziękuję moim towarzyszom za pomoc jaką mi wtedy okazali. Wracamy do Blatnicy tą samą drogą. Wieczór spędzamy w naszej knajpie. Już wiem, że kolejnego dnia muszę odpuścić., więc można sobie było trochę pofolgować. Po powrocie do pokoju na stole pojawiło się 0,7 l, potem kolejne. Cieszyłem się, że w niedziele mam „wolne”, bo impreza przybierała na impecie...
Anka z Pawłem weszli w niedzielę rano do naszego pokoju gotowi do wymarszu, a u nas jedno wielkie pobojowisko. Nie sądziłem, że chłopaki się zbiorą, ale Staszek z Mirkiem jednak stanęli na nogi. Szacun. Ostatecznie na Kiżną i Ostredok wybrała się naprawdę mocna czwórka. Trasa była naprawdę długa, ale byłem o nich spokojny. Na Ostredoku i Kriżnej byłem kilka lat temu, więc bardzo nie cierpiałem z tego powodu, że nie mogłem pójść z nimi. A my z Pawłem leczyliśmy kaca w „naszej” knajpie. Całkiem przyjemna alternatywa. No ale trudno było cały dzień spędzić w szynku, więc postanowiliśmy odwiedzić Hrad Blatnica. To ruiny zamku znajdujące się na zboczu góry przy Dolinie Gaderskiej. Miejsce na pewno warte odwiedzenia.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wieczorem spotykamy się z resztą ekipy w kuchni. Bierzemy się, za przygotowanie borowików. Wychodzi z tego całkiem spory garnek. Nie wiem skąd ale na stole znowu pojawiają się kolejne flaszki. Dołącza do nas gospodarz i powtórka z rozrywki wisi w powietrzu. Po zjedzeniu grzybów gospodarz zaprasza nas do innej tym razem knajpy, prowadzonej przez niejaką Simonkę. Zamawiamy kilka kolejek. Słowak jednak nie dotrzymał nam kroku i już mocno wycięty zmył się po angielsku. Z naszej ekipy też już niektórzy poczuli moc. Choćby Paweł, który okazuje się być całkiem sprawnym poliglotą – z naciskiem na języki słowiańskie :).
Wracaliśmy do pokoju na raty. Ważne, że nikt na dobre nie zaginął.

No i niestety nastał poniedziałek, w który już opuszczaliśmy Blatnicę. Żegnała nas miła żona gospodarza, bo on sam nie był w stanie podnieść się z łóżka. Musi jeszcze trochę poćwiczyć. Pakujemy bagaże i przemieszczamy się stronę Małej Fatry. Jedziemy przez Żilinę podziwiając po drodze wspaniały zamek Streczno na wzgórzu górującym ponad Tagiem. Zatrzymujemy się dopiero na zakupach w Terchowej. Trochę jesteśmy rozprężeni, a to błąd, bo od rana jest upalnie, a wiadomo jak to się lubi kończyć w górach. Plan na ostatni dzień to klasyk czyli Mały Rozsutec przez wąwóz Diery. Ja znam te rejony bardzo dobrze, ale dla moich znajomych to wciąż biała plama na mapie. Parkujemy za 2 euro w osadzie Biały Potok i rozpoczynamy ostatnią wycieczkę podczas tego wyjazdu. Na parkingu sporo samochodów. To samo serce Małej Fatry, a popularność tego miejsca można porównać z rejonem Podlesoka w Słowackim Raju. Początek szlaku płaski, biegnący wzdłuż rzeki. Odcinek przez Diery opisywałem już kilkakrotnie w moich relacjach, wiec nie zamierzam się szczególnie powtarzać. Wszyscy już też chyba wiedzą, że jest to szlak porównywalny z wąwozami Słowackiego Raju takimi jak Sucha Bela czy Wielki Sokół. Ten odcinek jest zwykle zatłoczony, potem będzie już zdecydowanie luźniej.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po wyjściu z wąwozu naszym oczom ukazuje się dziarski wierzchołek – to właśnie Mały Rozsutec, na którego zmierzamy. Zapomniałem wspomnieć o mojej nodze. Mirek z wprawą wojskowego lekarza ściągnął mi kolano bandażem elastycznym i jakoś dawałem radę, choć obawiałem się schodzenia.

Obrazek

Z przełęczy Medzirozsutce na której zrobiliśmy sobie grupowa fotkę zmierzamy na wierzchołek Małego Rozsutca.

Obrazek

To będzie test dla naszej młodzieży, bo mimo iż góra niewysoka to wymaga pewnej sprawności i choć minimalnego obycia z eksponowanym terenem. Osobiście bardzo lubię to podejście. Jest moim zdaniem całkiem przyzwoicie ubezpieczone łańcuchami i szybko zdobywa się wysokość. A przy okazji dostarcza adrenalinki, której nie powstydziłby się niejeden szlak Tatr Wysokich. Jak to zwykle bywa w takim terenie stawka mocno się rozciąga…

Obrazek

Obrazek

Szczyt wita nas znajomymi widokami (jestem tu po raz trzeci, a może nawet czwarty). Pogoda cały czas przyzwoita, choć duchota spora.

Obrazek

Obrazek

Na szczycie prawie pusto. Poza naszą ósemką dociera jeszcze rodzinka z dwójką małych dzieci. Początkowo wzbudzają nasz podziw, który dość szybko przeradza się w politowanie a wręcz irytację. Niewątpliwie Mały Rozsutec, choć ma w nazwie „mały’ dla małych dzieci się nie nadaje. Wejście tu z nosidełkiem z dzieckiem i z drugim kilkulatkiem niewątpliwie jest wyczynem ale z drugiej strony bezsensownym proszeniem się o kłopoty. Początkowo wydawało się, że mamy do czynienie z super wytrawnymi turystami, ale przy schodzeniu okazało się, że tak nie jest. Na szczycie mieliśmy jeszcze mały wzruszający moment. Podarowaliśmy naszemu wspaniałemu kierowcy – Pawłowi gruszkówkę, na którą (i to niejedną) absolutnie zasłużył. Gruszkówka poległa na Babiej pod koniec października, ale to zupełnie inna historia. Mirek ścisnął mi moje kolano mocniej bandażem i rozpoczęliśmy zejście na drugą stronę. Niewątpliwie nie jest to klasyczna bułka z masłem. Bardzo ważne jest tu górskie obycie i umiejętność przewidywania w którym miejscu można bezpiecznie postawić nogę, a w którym niekoniecznie. Ten dość uciążliwy odcinek w tym rejonie jest związany ze wszechobecnym piargiem i sporym nachyleniem. Zbawienne są tu gałązki kosówki, które spełniają rolę ubezpieczeń (w tym przypadku naturalnych).

Obrazek

Wspomniana wyżej 4-osobowa rodzinka skutecznie nas blokowała. Dzieci krzyczały, płakały, ich rodzice się potykali. Nie wyglądało to dobrze. Bałem się, że zaraz będziemy świadkami jakiegoś koszmarnego wypadku. Ale trudno też było się wpychać między wódkę i zakąskę. Generalnie ta rodzinka zabrała nam co najmniej 30 minut cennego czasu, którego mieliśmy coraz mniej.

Obrazek

Obrazek

Tutaj nasza grupa mocno się rozciągła. Obawialiśmy się trochę o Bartka, który nie miał większego doświadczenia jeśli chodzi o takie szlaki. Ale największe przygody dopiero były przed nami. Po „łańcuchowym” odcinku podzieliliśmy się na grupki. Do przodu poszli Ola ze Staszkiem, a pozostała 4 czekała na Pawła z Bartkiem. Za jakiś czas ja też zacząłem schodzić ze względu na moje niepewne kolano. Gdy byłem w gęstym lesie zaczęły się złowrogie pomruki. Historia zatoczyła koło. W roku 2006 burza złapała nas w tym samym miejscu, ale tamta była niczym wiosenny powiew w porównaniu z tym co właśnie się zbliżało. W pewnym momencie w lesie zapanował zupełny mrok. Do tego stopnia, że musiałem zapalić czołówkę. Za chwilę zaczęło walić żabami. Przypomniał mi się utwór The Clash “Should I Stay Or Should I Go”. No cóż, czekać nie było za bardzo na co. Bałem się trochę o innych, ale w tym momencie niewiele już mogłem poradzić. Moja Alvika „Thor” zrobiła się chyba ze 4 razy cięższa, niż zwykle, ale wody nie puściła. Cóż z tego jak ta skutecznie po niej spływała do moich butów. W takich wypadkach człowiek staje się zupełnie odrętwiały i automatycznie stawia kolejne kroki… Chowanie się pod drzewami nie ma sensu, więc idę dalej naprzód. Wreszcie wychodzę z lasu i dostrzegam tuż przy szlaku małą leśniczówkę. Jedyna szansa na schronienie w tym rejonie. Burza się wzmaga, pioruny walą niemiłosiernie. Jak się okazuje w małym pomieszczeniu pod dachem leśniczówki schroniło się już kilka osób. Dołączam do nich. Za chwilę pojawia się właściciel z kilkoma kieliszkami śliwowicy na tacy. Jak tu nie lubić Słowaków. Potem na druga nogę i czuje się już znacznie lepiej. Gdzieś po 20 minutach docierają Ania z Pawłem, ale wciąż nie wiemy gdzie jest drugi Paweł z synem. Czas nieubłaganie ucieka jak w końcówce meczu Bayernu z MU w 1999 roku. Wracanie do góry nie ma większego sensu. Czekamy aż deszcz nieco zelżeje i w czwórkę wracamy na szlak prowadzący do Białego Potoku. Zdajemy sobie sprawę, że szanse by Ola ze Staszkiem zdążyli na pociąg do Szczecina maleją z każdą minutą. Z przygodami (kilka upadków na błotnistej ścieżce) docieramy na parking. Przebieramy się powoli nie mając już większej nadziei na dotarcie na czas do Krakowa i wtedy zdarza się cud. Ni z tego ni z owego pojawia się Paweł z Bartkiem. Przyszli raptem może 10 minut po nas. Od razu nowe siły w nas wstąpiły bo tliła się jeszcze iskierka nadziei. Dosłownie w 2 minuty wpakowaliśmy się wszyscy do busa. Mieliśmy niecałe 3 godziny na dotarcie na krakowski dworzec. Realne ale mało prawdopodobne. Od tej pory wszyscy z nadzieją wpatrywaliśmy się w Pawła, który dwoił się i troił. Niczym w teorii względności mieliśmy wrażenie, że czas tym razem biegnie inaczej niż zwykle. Cały czas byliśmy na styku. Gdy wreszcie Paweł parkuje na górnej płycie parkingu Krakowskiej Galerii do odjazdu pociągu jest niespełna 4 minuty. Mirek wykazał się umiejętnościami sprinterskimi, inni też brali co mogli i pędzili na peron. To niewiarygodne, ale udało się. Wszystko działo się w mgnieniu oka. Wreszcie można było odetchnąć z ulgą. Ten dzień niewątpliwie na długo pozostanie w naszej pamięci.
Podsumowując to znowu udało nam się zobaczyć kawałek górskiego świata w doborowym towarzystwie. Wielka Fatra, którą znalem do tej pory z jej halnego oblicza pokazała swoją inną bardziej dziką i urozmaicona twarz. Muszę przyznać, że na chwilę obecną tego typu urozmaicone, niezaludnione i dzikie góry najbardziej do mnie przemawiają. Jest tutaj wszystko, czego w górach potrzeba mi do szczęścia.
Teraz czekał mnie urlop z rodzinką nad naszym pięknym polskim morzem. Wierzyłem do końca, że zaleczę na tyle kolano, że dam radę pojechać do Bułgarii. A jak się to zakończyło to napiszę następnym razem.
Dziękuję ekipie za towarzystwo. Myślę, że jeszcze nie raz będziemy wspólnie przemierzać górskie szlaki i odwiedzać klimatyczne słowackie knajpki...

Z pozdrowieniami

Wojtek

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Ostatnio edytowano Pt lis 11, 2016 3:15 pm przez Carcass, łącznie edytowano 1 raz

Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr gru 17, 2014 6:01 pm 
Stracony

Dołączył(a): Pn lut 11, 2013 4:09 pm
Posty: 9871
Lokalizacja: FCZ
fajnie że popełniłeś kolejną relację -teren mi nie znany ,a widzę że z moim Leniozaurem idealny do chodzenia 8)

ps. to MUTD -Bayern był już 15 lat temu? :shock:
:mrgreen:

_________________
NIE MA LEPSZEGO OD MIĘGUSZA WIELKIEGO!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr gru 17, 2014 7:10 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
prof.Kiełbasa napisał(a):
ps. to MUTD -Bayern był już 15 lat temu? :shock:


26 maja 2015r. minie 16.
Pamiętam jak dziś jak się z kumplem zbetoniliśmy po zwycięstwie MU - mimo, że finały były wtedy rozgrywane w środy... :)

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So gru 20, 2014 4:18 pm 
Nowy

Dołączył(a): N wrz 29, 2013 12:34 pm
Posty: 9
Ciekawa relacja Wojciech, czytając ją przeżywałem to na nowo, zwłaszcza Małego Rozsutca ale teraz to wolę go przeżywać wirtualnie.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So gru 20, 2014 7:33 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn kwi 11, 2011 9:25 pm
Posty: 1499
Lokalizacja: W-wa
Carcass napisał(a):
napiszę następnym razem.

No to ja czekam, pisz, masz we mnie wiernego czytelnika, lubię Twoje relacje. Fajna ekipa, lubię sobie popatrzeć na wasze zdjęcie na przełęczy, to gdzie dziewczynka opiera się na kijku.
(Dwa zdania dołożę jeszcze na prv)

_________________
Nutko moja
https://www.youtube.com/@CarpathianMusicWorld/playlists


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So gru 20, 2014 9:18 pm 
Kombatant

Dołączył(a): N sie 18, 2013 10:40 pm
Posty: 476
Lokalizacja: Gorlice
Dzięki za relacje, czytało się na prawdę przyjemnie :) Najważniejsze że dzięki Tobie, a właściwie całej Waszej ekipie mój wyjazd w te rejony mocno się przybliżył... :) Chodź Małego Rozsutca to z moim 3,5 latkiem na razie odpuszczę, bo chodź sprytny to jednak nie potrzebne ryzyko...


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N gru 21, 2014 9:04 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
pablojabbar napisał(a):
Ciekawa relacja Wojciech, czytając ją przeżywałem to na nowo, zwłaszcza Małego Rozsutca ale teraz to wolę go przeżywać wirtualnie.


Dobrze, że wszystko skończyło się dobrze. Bartek stał się mężczyzną na Małym Rozsutcu...
Myślę, że po nowym roku możemy gdzieś uderzyć na zimowo.

anke napisał(a):
No to ja czekam, pisz, masz we mnie wiernego czytelnika, lubię Twoje relacje.


Dziękuję. Właśnie zacząłem przeglądać fotki z Bułlgarii :).

felek89 napisał(a):
Dzięki za relacje, czytało się na prawdę przyjemnie :) Najważniejsze że dzięki Tobie, a właściwie całej Waszej ekipie mój wyjazd w te rejony mocno się przybliżył... :) Chodź Małego Rozsutca to z moim 3,5 latkiem na razie odpuszczę, bo chodź sprytny to jednak nie potrzebne ryzyko...


Dzięki. Myślę, że ma jeszcze dużo czasu na MR, a góra poczeka. Gdybyś miał jakieś pytania to wal śmiało na PW. Zresztą niewykluczone, że wrócimy za rok. Nie widzę powodu, by nasza ekipa nie miała się rozrosnąć. :)

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N gru 21, 2014 11:40 pm 
Kombatant

Dołączył(a): N sie 18, 2013 10:40 pm
Posty: 476
Lokalizacja: Gorlice
Na pewno sie odezwe bo ciagnie mnie tam coraz bardziej :)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn gru 22, 2014 12:06 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
felek89 napisał(a):
Na pewno sie odezwe bo ciagnie mnie tam coraz bardziej :)


Kilka dni temu zamówiłem przez neta 7 kolejnych słowackich map VKU, m.in. Polana, Stolicke Vrchy, Veporske Vrchy... Strach się bać :)

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn gru 22, 2014 9:16 pm 
Kombatant

Dołączył(a): N sie 18, 2013 10:40 pm
Posty: 476
Lokalizacja: Gorlice
Ale kusisz... :mrgreen:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt gru 23, 2014 7:32 am 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn paź 17, 2005 3:32 pm
Posty: 177
Lokalizacja: Biskupice k/Wieliczki
Wojtek, jak zwykle świetna relacja, aż się czytać chce- dzięki za linka. Na Rozsutcu byłam parę lat temu ale fajnie było sobie przypomnieć ten widok na to "rondo"w dole.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 11 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 7 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL