Wiem, że wycieczka w Karkonosze to dla wielu temat dość oklepany, ale dla mnie jedniodniówka z Mysłowic w to pasmo to już lekka wyprawa

. Jest to też nasz (mój i żony) powrót po wielu latach w te strony, a mamy do nich duży sentyment ponieważ to tu zaczęła się nasza przygoda z górami. Przed nami trasa niezbyt długa lecz treściwa.
W sobotę 21 w nocy docieramy do Jagniątkowa, drzemka w aucie i o świcie ruszamy w kierunku grani. Czarnym szlakiem, którego budowniczemu nie chciało bawić się w zakosy – palcem wskazał w kierunku grani i oto wyrąbano kawał lasu w linii prostej o szerokości pasa na autostradzie. W końcu docieramy do czerwonego szlaku graniowego, gdzie zgodnie stwierdzamy, że nigdzie wcześniej nie spotkaliśmy się z tak dobrze uklepanym śniegiem. Szło się po ty wybornie.

Potem wchodzimy na Śląskie Kamienie...

... i ciut wyższe Czeskie Kamienie.

Tu pierwszy raz spotykamy innych turystów, głównie na nartach.
Na Przełęczy Pod Śmielcem jest fajna chatka; są w niej przenośne drzwi – w sam raz na biwak. Nie mieliśmy ze sobą substancji z THC

.

Wielki Szyszak można obejść z obu stron jednak instynkt zdobywcy nam się włącza i atakujemy na wprost. Nie wiem czemu stoi tam tabliczka o zakazie chodzenia, co tam jest takiego?

Raczej nie widok, bo ten jest dość ograniczony.

Przed nami główna atrakcja na trasie – Śnieżne Kotły.

Niedaleko tabliczka informacyjna – Stop nawisy śnieżne!
Pewnie byśmy wdepnęli ale barierki skutecznie nas ochroniły.
Przy stacji kolejna tabliczka „strefa promieniowania elektromagnetycznego, przebywanie zabronione”. Nie wiem czy postawili ją przed moim przyjściem; w końcu jestem z Górnego Śląska.

Na trasie robi się tłoczno, mijamy nawet rowerzystę na zimowych oponach, który wzbudza nie lada sensację.
Wokół robi się ciut obło.

Mieliśmy iść aż do Szrenicy ale rezygnujemy i wpadam na pomysł by wydłużyć zejście ze schroniska Pod Łabskim Szczytem przechodząc czerwonym szlakiem pod Ostrogą do niebieskiego i dalej na dół. Liczę na widoki w stronę Śnieżnych Kotłów.

Widoków nie ma, zdjęć nie ma jest za to smętny trawers stoków w terenie kosówkowato- kazamatowym. O ponad godzinę wydłużona trasa, rozmiękły głęboki śnieg, źle oznakowany szlak i stek wyzwisk.
Na zejściu czarnym szlakiem przy rozstajach pojawia się tabliczka: roboty leśne wstęp wzbroniony. Obejście w prawo trasą rowerową. Oczywiście na obejściu zero śladów; wszystkie na szlaku. Co ciekawe prace leśne były naprawdę.
Przed samym parkingiem zaliczam jeszcze malowniczą wywrotkę na zalodzonym asfalcie i tylko patrzę po chatach czy się firanki nie ruszają.
I tak zamyka się nasza pętla w Karkonoszach; potem już tylko wyprzedzanie się na zabijakę z innymi użytkownikami ruchu drogowego na drodze do autostrady (z Niemcami w bejcach tania, włoska myśl techniczna jest bez szans), przepłacona autostrada i powrót do domu.