Pora nadrabiać zaległości, bo w końcu kiedy jak nie teraz. Zacznie się na dobre wiosna i już kompletnie na nic nie będzie czasu.
Zatem przenoszę się (nie po raz pierwszy) aż do roku 2012 do święta Bożego Ciała, które wtedy wypadło 7 czerwca. To dobry czas na robienie tras długich, ale ze względu na kapryśność pogody raczej nie w wysokich górach typu Tatry. To takie moje prywatne górskie zasady. Wybór padł na jedno z moich ulubionych pasm górskich Słowacji czyli Małą Fatrę. Bywałem tam kilkakrotnie, ale zawsze od północnej strony z okolic Terchowej, bądź Stefanowej. Tym razem postanowiłem to zmienić i podejść od południa, ale od początku. Jak to zwykle bywa na moje środowe smsy większość moich górskich kompanów odpowiadała, że tym razem nie da rady. Na polu bitwy pozostałem ja i moją znajomą Basia, dla której był to górski debiut w moim towarzystwie. W czerwcu wstaje się dziarsko, więc parę minut po 4 wyjeżdżam z domu. Baśkę zgarnuję z krakowskich Azorów. Jakieś 200 km drogi przed nami. Czego to się nie robi by wleźć na jakiś pagórek. Granice przekraczamy koło 6 a ok. 7 jesteśmy już w miejscowości Sutovo. Z tego punktu będziemy wchodzić na najwyższy szczyt Małej Fatry – Wielki Krywań. Zatem parę minut po 7 zamiast zbierać się na procesję jak wzorowy katolik rozpoczynam kolejną górską marszrutę.

Rano jest trochę mglisto, ale potem widoczność staje się coraz lepsza. Wielki Krywań wyłania się zza chmur.

Podejście jest dość intensywne i w końcu spoceni docieramy do Chaty pod Chlebem.


Tu nie mogę sobie odmówić przyjemności spożycia złotego bażanta. Jest wcześnie, a droga przed nami daleka, więc wypocę go przynajmniej trzykrotnie.
Po odpoczynku w schronisku zmierzamy dalej wygodnym szlakiem. Po prawej mamy Chleb – to nasz kolejny dzisiejszy cel.

Po lewej natomiast wyniosły, dostojny Wielki Krywań.


Trochę śmieszna jest gra słów związana z nazwą tego szczytu. Wszyscy zapewne znamy Krywań w Tatrach Wysokich, który liczy sobie 2 494 m. n.p.m, a Wielki Krywań w Małej Fatrze – mimo iż jest „wielki” ma zaledwie 1709 m. n.p.m. Zawsze jak się nad tym zastanawiam przychodzi mi na myśl skojarzenie z dwoma amerykańskimi zespołami metalowymi – mianowicie Death (znacznie ostrzejszy mimo iż „tylko” Death oraz dużo łagodniejszy Megadeth – mimo iż jest „mega”. To taka mała muzyczna dygresja na marginesie...
A wracając do stricte górskich klimatów to tak oto niepostrzeżenie dotarliśmy na Snilovské sedlo (1524 m).
Stąd doskonale są widoczne symbole Malej Fatry czyli Mały i Wielki Rozsutec.


Stąd już niedaleko do celu nr 1 dzisiejszego dnia. Wierzchołek jest skalisty ale łatwo dostępny.

Lubię tą majową i czerwcową zieleń. W kolejnych miesiącach niestety już nie jest taka intensywna. Akurat zdjęcie przerobiłem na sepii, ale uwierzcie mi, że było bardzo zielono

.

Podchodzimy teraz na Chleb. To właściwie ostatnie przewyższenie w dniu dzisiejszym. I tak uzbierało się tego jakieś 1300 m w pionie, więc bardzo „tatrzańsko”. Stąd już będzie tylko z górki.

Zostawiamy za plecami Wielki Krywań i zaczynamy zejście z Chleba.

Świetne widoki przed nami - taka Mała Fatra w pigułce. Na pierwszym planie „bieszczadzkie” połoniny a w tle skaliste Rozsutce.

Wielki Chocz

oraz Stoh

Przy zejściu czeka nas jeszcze jedna wielka atrakcja Małej Fatry mianowicie Sutovski Wodospad. Muszę przyznać, że jest zachwycający i zdecydowanie bliżej mu do Wodogrzmotów czy Kamieńczyka niż do najwyższego beskidzkiego wodospadu w Sopotni Wielkiej. Naprawdę warto go zobaczyć i usłyszeć.


Ostatni, dość plaski odcinek trasy wydaje się ciągnąć w nieskończoność. Urozmaicają go polne myszki, których jest tutaj setki. Widocznie środowisko naturalne bardzo im tutaj sprzyja.
Wreszcie docieramy do samochodu.
Rzut oka za siebie.

Teraz niestety kolejne 200 km za kółkiem. To najmniej przyjemny aspekt tego wyjazdu, ale cóż począć.
Gratulacje dla Basi, która obawiała się tego wyjścia, ale okazała się całkiem sprawnym górskim piechurem.
Mała Fatra nie przestaje mnie zadziwiać. Tym razem zrobił to Sutovski Wodospad. Małe, wielkie góry w środku Europy. Jeśli jeszcze tam nie byliście to nie zwlekajcie. Nigdy nie wiadomo co wydarzy się jutro...
Wojtek