Witam,
To moja pierwsza relacja, mam nadzieję, że nie ostatnia.
Nie będzie nic spektakularnego, trasa oklepana, ale może przydać się komuś kto próbuje chodzić z dzieciakami. Sam szukałem dość sporo informacji o trasach które możliwe są do zrobienia z dziećmi i nie zawsze udawało mi się znaleźć to czego chciałem.
Byliśmy z pięciolatkiem i siedmiolatką. Do wypadu w Tatry Zachodnie przygotowywaliśmy się w zasadzie się cały zeszły sezon, jeszcze nigdy tam nie byliśmy. Dzieciaki, jeszcze 4 i 6, zrobiły z nami 103 punkty GOT, zaczynając od Szczelińca, Śnieżki, Śnieżnika po Babią Górę, Trzy korony z Sokolicą, do tego trochę Jury.
Decyzja zapadła w lutym, idziemy koniec maja 28-29. Chyba trochę przesadziliśmy z planowaniem bo to było jeszcze 3 miesiące. Wiadomo że z dzieciakami to wszystko zależy od pogody, a w Tatrach to i 3 dni do przodu nie wiadomo co będzie. No, ale zarezerwowaliśmy schronisko w Chochołowskiej i czekaliśmy.
Plan trasy: Kiry - Schronisko Ornak - Przełęcz Iwaniacka - Schronisko na Chochołowskiej (nocleg) - Grześ - Rakoń - marzeniem byłby Wołowiec - zejście doliną Chochołowską - Kiry.
W przeddzień wyjazdu wszystko stało pod znakiem zapytania bo od 3 tygodni lało, a do tego jeszcze spadło trochę śniegu. Nadzieją było dwudniowe okno pogodowe zapowiadane od tygodnia.
Mimo nieciekawej pogody zaryzykowaliśmy i pojechaliśmy. Planem awaryjnym było przejście samą dolinką i powrót do domu.
Zajechaliśmy na 9:00.
Zostawiliśmy samochód przy samym wejściu do Doliny Kościeliska i ruszyliśmy.
W samej dolinie mało ludzi, głównie wycieczki szkolne.

Po drodze chcieliśmy zahaczyć o jaskinię Mylną.

Wdrapaliśmy się na górę pod jaskinię. Tutaj trzeba dzieciaki cały czas za ręce bo bardzo strome podejście i pierwszy kontakt z łańcuchami.
Niestety nie dane nam było wejść bo mały zaliczył delikatne przyziemienie przed wejściem i odmówił dalszej współpracy

Trzeba uważać na każdym kroku.
Pozostał tylko podziwiać okolicę i schodzić.

Do schroniska zaszliśmy na 12:00.
W oddali niewiele widać.

Od schroniska szliśmy już sami. Do samej przełęczy nikogo.
Trasa raczej nudna, przerywana strumieniami z topniejącego śniegu czasem bez możliwości obejścia, bez specjalnych widoków. Pod koniec szlak zamulony błotem, dzieciom się oczywiście podobało.

Na przełęczy byliśmy przed 14:00, około 9-10 stopni C. Po krótkim obiadku, schodzimy do Chochołowskiej. Droga bardzo łatwa i przyjemna. W końcowej fazie szlak całkowicie rozwalony, jedno wielkie bagno, zrywka drewna. Cieszyliśmy się, że nie idziemy w drugą stronę, bo chyba byśmy zawrócili.


Do schroniska w Chochołowskiej dochodzimy na 16:00.
W tle widać już cel na dzień drugi.

Popołudnie tego dnia jeszcze nas zaskakuje. Wychodzi słońce i można podziwiać.


Jeszcze sławna szarlotka z jagodami na kolację i idziemy spać.
O 7:00 wstajemy. Pogoda zapowiada się wspaniale, prognozy sprawdziły się w 100%, jest słońce i robi się ciepło.
W schronisku przygotowujemy posiłki na drogę, krótki wywiad co do warunków na trasie z dnia poprzedniego zwłaszcza na zielonym z przełęczy Zawracie bo podobno śniegu coś leży, a na to nie jesteśmy za bardzo przygotowani. Podobno nie ma większych problemów chociaż są rozbieżne opinie.
O 8:00 ruszamy na Grzesia. Nastawiałem się na większy ruch ale chyba nikt nie uwierzył, że prognoza może się sprawdzić. Wychodzimy sami.

Zahaczamy o przełęcz Bobrowiecką. Niestety nie można iść z niej bezpośrednio na Grzesia, trzeba wrócić do żółtego i dalej w górę.

Na polance pod Grzesiem przedsmak tego co nas czeka.

To podejście na Grzesia jest super, nagle wyłania się ten wspaniały widok.

Coś czego nigdy bym się nie spodziewał. Taka lampa a my wchodzimy jako pierwsi tego dnia, żywej duszy nie widać. Tego dnia na szlaku aż do zejścia do Schroniska spotykamy jeszcze max. 10 osób.
Jest 10:30, po małym pikniku zastanawiamy się czy damy radę dojść na Rakonia, wygląda na kawał drogi. Jeżeli się zdecydujemy raczej nie będzie odwrotu i trzeba będzie schodzić zielonym o niepewnych warunkach. Powrotu z Rakonia przez Grzesia dzieciaki mogą nie pociągnąć.
Mała uwaga, moim zdaniem trzeba naprawdę dobrze wiedzieć na co stać nasze dzieci. Bez poprzednich doświadczeń nigdy bym się nie zdecydował iść dalej. Wiem, że moje dadzą radę bez miałczenia około 20km na dzień.
Drugi problem to oszacowanie czasu przejścia. Planując zawsze liczę x2, chociaż wiem, że dajemy radę szybciej. Zawsze lepiej mieć margines na jakieś niespodzianki. Z uwagi na dobry czas decydujemy się na ciąg dalszy.

No i jeszcze panoramka.

Cel już blisko.

200m przed Rakoniem pojawia się problem. Mała ma kryzys, coś co zdarzyło nam się pierwszy raz. Widać, że brakło energii i nogi nie chcą nieść. Mamy ze sobą sporo czekolady, batonów i zapasy jedzenia.
15min. przerwy na regenerację. Potwierdziło się to co wyczytałem, że dziecko potrafi szybko stracić energię ale równie szybko może ją odzyskać. Tak też się dzieje, idziemy dalej.
12:30 jesteśmy na Rakoniu!

30 minut na obiad i pełne odzyskanie sił, no i oczywiście na podziwianie.
Wołowiec, nadal zostanie marzeniem. Nie damy rady, to by było zbyt wiele jednego dnia. W dodatku trochę śniegu jeszcze zalega.

Jeszcze rzut oka dookoła i o 13:00 idziemy na przełęcz Zawracie do szlaku zielonego.

Dochodzimy do najtrudniejszego momentu wyprawy. Ten płat śniegu z daleka wyglądał niewinnie. Nie było lekko, słabo przetarte, bardzo stromo, ślisko. Śnieg twardy.
Przejście tego odcinka trwało 20 minut. Każdy krok przemyślany przed postawieniem. Dzieci nie można puścić nawet na ułamek sekundy, wszystko musiało być w pełni kontrolowane.

Na drugim płacie śniegu już bez stresu.

Jeszcze rzut oka za siebie:

O 15:30 jesteśmy przy schronisku. Potem najnudniejsza część, czyli zejście Chochołowską na Siwą Polanę.
Po drodze były rowery, ale bez dodatkowego krzesełka dla dzieci, więc całość trzeba z buta, jesteśmy na 18:00.
Dla mnie mały bonus, jakieś 2,5km do Kirów po samochód

Profil trasy.

Całość łącznie 32km zajęła nam około 18h marszu.
To była nasza najlepsza wyprawa jak na razie. Jeszcze tu wrócimy, no bo ten Wołowiec. Tyle że mi się odechciewa jak pomyślę o przejściu tej Chochołowskiej.
Do następnego razu.