Witam Wszystkich:)
Relacja troszkę spóźniona, ale cóż brak czasu robi swoje:):)
Przedstawiona niżej relacja jest dla mnie wyjątkowa ponieważ dotyczy pasma górskiego w którym zadebiutowałem , mianowicie Alp. Chciałem aby na ten debiut przypadł szczególny szczyt (polskie oklepane MB i Gran Paradiso nie wchodziło w grę). Postanowiłem połączyć elementy piękna i odrobiny adrenaliny i tak oto we wtorek późnym popołudniem ruszyliśmy do Kals.
Na miejscu byliśmy od godz 5, a celem na środę (3.06) było dojście do schronu Erzherzog-Johann-Hütte; poranek w Kals przywitał nas iście po królewsku
Wraz z podejściem utwierdzaliśmy się w przekonaniu, ze naszym głównym przeciwnikiem będzie mokry śnieg; droga przez lodowiec upłyneła w śnieżnej kąpieli w mokrej brei, co przy ważących ok 20 kg plecakach skutecznie osłabiało nasz entuzjazm, ale nic to jakoś sobie poradzimy-byliśmy do tego zgodni. Spotkani Niemcy (skiturowcy) nie mogli się nadziwić naszej taktyce, a w odpowiedzi z mojej strony usłyszeli "kto nie ma kasy" musi być twardy.





Koniec konców udało nam się dojść do schronu zimowego Erzherzog-Johann-Hütte ok godz. 12.30, spotkaliśmy grupę 3 Polaków, którym nie udało się zdobyć szczytu ze względu na niestabilny mokry śnieg na grani; co utwierdziło nas w przekonaniu że jedynym słusznym posunięciem jest atak szczytowy z samego rana. Resztę dnia spędziliśmy na odpoczynku, podziwianiu wieczornych widoków Alp, byliśmy w tym momencie zupełnie sami w rejonie, coś niesamowitego, pięknego-raczej ciężko o to w sezonie .




W końcu nadszedł ranek i czas wejścia szczytowego; ruszyliśmy w świetle czołówek, biała noc i świecący księżyc budowały niesamowita atmosferę tego spektaklu.


Po wejściu dość stromym żlebem czekała na nas fantastyczna grań Kleinlocknera, co by nie było za łatwo- cześć tyczek do asekuracji była zakopana-musieliśmy polegać na swojej równowadze i zaufaniu do partnera na linie; po kilku emocjonujących fragmentach, śnieznym nawisie na przełączce między wierzchołakami o godz 6.20 byliśmy na szczycie Grossglocknera:) szkoda że akurat zastała nas mgła, ale cóż nie można mieć od razu wszystkiego:)




Przy zejściu ze szczytu było trochę zabawy; w dodatku topniejący coraz bardziej śnieg zwłaszcza na lodowcu kolejny raz zafundował nam śnieżną kąpiel,nie zmienia to jednak faktu, że pełni radości i szczęścia wróciliśmy do Kals.


Było już na forum kilka relacji z Glocka, dlatego pewnie się powtórzę, ale polecam wszystkim te piękne góry, nie tylko dla Grossglocknera, myślę że każdy znajdzie coś tu dla siebie; mnie osobiście zdobycie tego szczytu dało więcej frajdy niż choćby wejście na 4-tysięczny pagórek; mam nadzieje kiedyś wrócić w to miejsce ( a na samego Glocka najchętniej granią Studl)
Dziękuje i pozdrawiam