Po dwóch latach wróciłam wkońcu w Tatry, w ubiegłym roku wydawało się to nierealne wręcz.Wylądowałam na trzy miesiące w szpitalu, szlag trafił życie, jakie było do tej pory, leżąc pod kabelkami, kroplówkami myślałam tylko o jednym: muszę wrócić w góry, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.
Udało się wywalczyć zdrowie, w góry, najpierw Sudety udało się wrócić, było coraz lepiej, więc mówię;Tatry muszą być w tym roku, nie ma przebacz.W styczniu rezerwuję noclegi w Kondratowej, na tydzień na razie, czasu jest dużo, jak wyjdzie z pogodą i ze wszystkim innym zobaczymy, ale póki co, plan jest aby wkońcu przejść Czerwone Wierchy i przez Goryczkowe na Kasprowy, najlepiej w obie strony, bo tak lubię, taki mam styl łażenia po górach.
Nadchodzi wkońcu sierpień, tydzień przed wyjazdem jednak skracam pobyt, warunki finansowe się nieco pogorszyły, a po namyśle stwierdzam też, że z Kondratowej nie ma tylu możliwości, żeby być tam przez tydzień w jednym miejscu.Rezerwuję bilet na Polski Bus do Zakopanego z Wrocławia, wreszcie zrobili konkretny dojazd, nie trzeba jechać do Krakowa, koczować dwie godziny na dworcu czekając na Szwagropol do Zakopanego.Po pracy biorę plecak ciężki jak zwykle na kilkudniowy wyjazd i 23.25 z opóźnieniem ruszam z Wrocławia.
Po szóstej głos w autobusie informuje, że dotarliśmy do celu, nawet trochę wyspana wydobywam z czeluści luku bagażowego plecak i ruszam do Kondratowej.

Gdzieś po godzinie docieram do schroniska, zostawiam graty na korytarzu, bo pokój na razie zajęty, zjadam jakieś śniadanie no i trzeba by gdzieś się ruszyć.Sprawdzam radary pogodowe, nieciekawie to nad Tatrami wygląda, ale szkoda dnia, może nie będzie tak źle...
Idę na Przełęcz pod Kopą Kondracką, myśląc, że może nawet dziś uda się przejść Czerwone Wierchy a na pozostałe dni coś innego się zaplanuje.

Już po drodze jednak pogoda zaczyna się psuć, deszcz coraz częściej pokrapuje, na Kopie Kondrackiej momentalnie robi się biało a za chwilę spada z nieba ulewa, trzeba wiać, bo w dodatku zaczyna grzmieć, z Czerwonych dziś nici.


Miałam wracać tym samym szlakiem, ale po tej stronie jest kompletnie biało, grzmi, więc idę tam gdzie reszta ludzi, w stronę Przełęczy Kondrackiej, przemokłam do suchej nitki, ale nie pierwszy raz w górach, jest lato, wszystko zaraz wysycha.Rekonesans w każdym razie zrobiony, resztę popołudnia spędzam na fotografowaniu fauny i flory.



Następnego dnia od rana pogodowa lampa, więc dziś powinno się udać, tym razem podchodzę Czerwone Wierchy od Przełęczy Kondrackiej.Spojrzenie w stronę Giewontu, który ma być podczas tego wypadu "przy okazji" i ponownie zdobywam Kopę Kondracką.


Teraz już kolejno, z góry na dół i z dołu do góry, przez Małołączniak i Krzesanicę aż na Ciemniak.


Mijając Krzesanicę przypominam sobie opisy, że podczas mgły jest tu niebezpiecznie, faktycznie może być nieciekawie, przepaścisto, ścieżka czasem się gubi, na szczęście teraz pogoda jest idealna.

Spoglądając na wprost uśmiecham się pod nosem, widać stąd m.in. Bystrą i Starorobociański Wierch, szczyty, które zdobywałam dwa lata temu.

Docieram na Ciemniaka, nie widzę szlakowskazu, że to już ,tutaj szczyt, ale gdy po chwili szlak zmienia się na czerwono-zielony i zaczyna się schodzić w dół, to chyba już tutaj;)

Więc zgodnie z planem podążam spowrotem do Kondratowej przełażąc Czerwone Wierchy w obie strony.

Dzień następny przynosi także idealną pogodę, jest upał niemiłosierny, ale tu w górach jakoś specjalnie go nie odczuwam.Cel na dziś to dojście z Kondratowej do Kasprowego Wierchu przez Goryczkowe.Idę więc szlakiem na Przełęcz pod Kopą Kondracką i skręcam tym razem w dugą stronę, nie na Kopę a w stronę Kasprowego.

Po jakimś czasie zza zakrętu wyłaniają się "zęby", po dwóch dniach chodzenia dość łagodnymi grzbietami Czerwonych Wierchów poszarpana grań Goryczkowych z tej strony robi na mnie wrażenie.

Szlak robi się ciekawy, ostre zbocza, wąska ścieżka, przypominam sobie jak na forum ktoś mi mówił, że trzeba po skałkach się wspiąć, jest kilka takich miejsc, pierwsze z nich powoduje, że przez chwilę zastanawiam się jak to sforsować, bo we wspinaniu się słaba jestem, ale daję radę.Stopniowo, coraz bliżej do Kasprowego.




No i wkońcu jestem na Kasprowym, podchodzę jeszcze na Beskid, robię trochę zdjęć i wypadałoby nareszcie coś zjeść, bo od rana jedyne co, to mi się pić chce;)Kusi, żeby zmienić plany, iść nad Czarny Staw Gąsienicowy, pokręcić się po dolinie czy coś i przekimać w Murowańcu a rano wrócić do Kondratowej, jednak babka przez telefon wybija mi z głowy ten pomysł, miejsc nie ma i nie będzie, trzeba więc drałować spowrotem przez Goryczkowe, ale taki był plan, więc lepiej się go trzymać.

Powrotna droga już jest lepsza, bo wiem jak wygląda, kiedy i gdzie są skałki do wspinania się, strone zbocza itp.Przy jednym z takich stromych miejsc kilkoro ludzi obserwuje, jak jakiemuś chłopakowi ludzie pomagają wdrapać się na górę, jak się okazuje nawet przy idealnej, bezwietrznej pogodzie na pozornie łatwym szlaku nietrudno o wypadek...
Dzień był bardzo udany, plan wykonany, grań Goryczkowych spodobała mi się na tyle, że chętnie powtórzę jeszcze przejście jej w obie strony.
Przedostatni dzień, stawy skokowe mam już nieco nadwerężone, ale pogoda jest idealna, więc został mi ten Giewont, wkońcu jest najbliżej, więc można się pokusić.Idę, a raczej już wlokę się szlakiem na Przełęcz Kondracką, potem po odsapnięciu nieco i uzupełnieniu płynów idę osiagnąć ostatni cel tego tatrzańskiego wyjazdu.Skały są cholernie wyślizgane, mimo, że suche to idę z największą ostrożnością.Docieram do pierwszego łańcucha i tutaj kończy się zdobywanie Giewontu, nie daję rady sforsować tej cholernej skały a łańcuch jest dla mnie za daleko.Macham więc ręką na ten Giewont i złażę w dół, zanim zaczną walić tu tłumy.

Po południu rozleniwiam się przed schroniskiem, robię jeszcze trochę fotek, wieczorem pakuję manatki.Następnego dnia wracam do Kuźnic, do południa jestem "turystką Krupówkową", potem w autobus do Wrocławia.A tam 36*C, cholera, tak dobrze człowiekowi w górach było..

Więcej zdjęć:
https://picasaweb.google.com/1080012937 ... 0509082015