Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest N cze 30, 2024 12:24 pm

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 5 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Pn sie 31, 2015 8:36 pm 
Swój

Dołączył(a): So gru 17, 2011 11:27 am
Posty: 33
Wszystko miało swój początek lata temu, kiedy dowiedziałem się, że Alpy to nie tylko lodowce i niedostępne szczyty. Minęło sporo czasu, zanim na poważnie zacząłem myśleć o wyjeździe w Julijskie, a potem jeszcze trochę zanim faktycznie udało się tam połazić. W trakcie tych kilku lat dużo się wydarzyło i nie pozostało to bez wpływu na tę relację, ale nie będę przedłużał, zanurzając się w poszczególne wątki. Chciałbym jedynie podzielić się odkryciem, jak to nieoczekiwanie pewne historie, sytuacje, spotkania czy nawet fotografie, na które niby przypadkiem natrafiliśmy, stają się początkiem albo przynajmniej mają swój udział w powstawaniu historii takiej jak ta.
Nie cofając się zbytnio, muszę zacząć chociażby od rodzinnego wyjazdu na Słowenię i do Włoch. Niby zwykły wypad z rodzinką, ale dla mnie był to mały rekonesans pod coś więcej. Wtedy ta jedna krótka wycieczka na Prisojnik spotęgowała moje marzenie o julijskich żelaznych drogach. Kolejne wakacje postanowiłem spędzić właśnie na Słowenii, ale nie udało się zebrać ekipy i skończyło się samotnie w Słowackich Tatrach (swoją drogą bardzo udany wypad). Kiedy zbliżał się następny letni sezon, pomysł powracał. Zaczęło się szukanie chętnych na wyjazd. Byłem zdeterminowany i zastanawiałem się nawet, czy nie jechać samemu. Na szczęście udało się zgrać urlopy i początkiem sierpnia było już właściwie jasne, że jedziemy we czterech w Julijskie.
Przygotowania trwały dłużej niż sama wyprawa. Uwielbiam przygotowywać górskie wyjazdy i lubię mieć wszystko dopięte. Czuję się wtedy, jakbym już po części był w górach. Ostatnie kilka dni przed wyjazdem nie mogłem usiedzieć na miejscu i ciągle odmierzałem czas do wyruszenia.
Z Rzeszowa wyjechaliśmy ok. 19:30, a podróż zajęła nam w sumie ok. 15 godzin, wliczając 1,5 godziny postoju na spanie oraz tankowanie, jedzenie i drobne błądzenie. Kiedy dotarliśmy na kemping w Trencie, było już chyba przed godz. 11:00, a my byliśmy padnięci po nieprzespanej nocy (szczególnie ja i Kuba, bo chłopaki z tyłu trochę kimali). Po rozłożeniu namiotów zarządziliśmy dwugodzinną przerwę na spanie.
Pomogło zdecydowanie, dlatego po przebudzeniu od razu zaczęliśmy zbierać się w góry na pierwsze wyjście. Na początek zaplanowaliśmy krótką trasę na Mala Mojstrovke. Po zaparkowaniu na przełęczy Vrsic podzieliliśmy się na dwa zespoły. Ja i Kuba mieliśmy zdobyć szczyt Mojstrovki ferratą Hanzova Pot. Ruszyliśmy łatwą ścieżką, która szybko wyprowadziła nas na przeł. Vratica. Stamtąd jeszcze szybciej w lewo po piargach pod północną ścianę Mojstrovki, gdzie rozpoczyna się via ferrata. Korzystając z przewieszonej skałki tuż pod pierwszymi stalówkami, schowaliśmy się przed deszczem na krótki popas, założyliśmy uprzęże i kaski. Pogoda była nie najlepsza, niebo zachmurzone i padał deszcz, było ślisko. Na szczęście droga okazała się niespecjalnie wymagająca, więc bez większych problemów zdobyliśmy kolejne metry. Ciągle towarzyszyła nam stalowa lina, a my przepinka za przepinką wyrabialiśmy się w posługiwaniu sprzętem. Było ciekawie i przyjemnie. Choć bez wielkich emocji, to na nudę nie można narzekać, jak na pierwszy dzień chodzenia po prostu idealnie (z wyjątkiem deszczu). Zdecydowana większość drogi była ubezpieczona. Dopiero pod koniec teren stał się nieco łatwiejszy i wyprowadził nas na grań, którą, już bez sztucznych ułatwień, zdobyliśmy wierzchołek. Niestety pogoda nie pozwalała na podziwianie widoków ani w trakcie wspinaczki, ani też na szczycie. Zeszliśmy normalnym szlakiem po piarżystych zboczach z powrotem na Vrsic, gdzie czekała już dwójka naszych towarzyszy. Im również udało się zdobyć szczyt. Wróciliśmy trochę przemoczeni, ale zadowoleni z pierwszych podbojów. Wieczorem piwko i nerwowe sprawdzanie prognozy pogody. Zapowiadała się w kratkę, ale możliwie do łażenia.


Obrazek
W drodze na przeł Vratica


Obrazek
Podejście pod ścianę

Obrazek
W drodze na szczyt


Obrazek
W drodze na szczyt

Obrazek
W drodze na szczyt

Obrazek
Na szczytcie

Obrazek
Tędy schodziliśmy

Obrazek
Tak Mojstrovki prezentowały się z naszego kempingu w Trencie

Rano wstaliśmy dość wcześnie i znowu jazda na Vrsic. Tym razem przymierzyliśmy się do Prisojnika. Krótkie podejście, rzut oka na zaklętą w skale niewiastę i rozdzieliliśmy się każdy w swoją stronę. Ja i Kuba odbiliśmy w lewo i szukaliśmy początku ferraty Kopiscarjeva pot. Ku naszemu zaskoczeniu obniżyliśmy się dość znacznie, zanim dotarliśmy do wielkiej biało-czerwonej kropki oznaczającej początek naszej drogi. Stamtąd śmiało startująca w górę ferrata, jakby chciała nam powiedzieć, że to nie to samo, co Mojstrovka i będzie więcej emocji. Rzeczywiście początek drogi to nieco większe trudności, ale dalej wspinaliśmy się raczej po łatwych skałkach w dużej mierze nieubezpieczonych stalową liną. Dopiero gdy dotarliśmy pod komin, stało się jasne, że największe emocje na tej drodze dopiero przed nami. Stalowa lina prowadziła pionowo w górę, a my mocno pracowaliśmy rękami. Mnie bardzo przeszkadzały kijki przytroczone do plecaka. W pewnym momencie zrobiło się tak ciasno, że zdjąłem plecak z prawego ramienia. W niewygodnej wspinaczce pokonałem ostatnie metry komina. Dalej już łatwiej do kociołka, a następnie w nieprzyjemnej kruszyźnie pod Wielkie Okno. Na koniec efektowny odcinek po klamrach i złączyliśmy się ze szlakiem wyprowadzającym na grań. Minęliśmy jeszcze kilka trudniejszych miejsc i cierpliwie wędrując, zbliżyliśmy się do szczytu. Niestety od dłuższego czasu (po osiągnięciu pewnej wysokości) dookoła tylko mleko. Z wierzchołka nic nie zobaczyliśmy, pozostała więc tylko radość z osiągniętego celu. Na górze nie spędziliśmy zbyt wiele czasu. W dół schodziliśmy raczej wolno i spokojnie po drodze, trochę gawędząc.

Obrazek
I wydawać by się mogło że mieliśmy wymażoną pogodę... Widok z kopy Sovna glava.


Obrazek
W drodze na szczyt


Obrazek
Z ciekawszych miejsc na trasie.

Obrazek
W drodze na szczyt


Obrazek
Wielkie Okno na zdjęciu wygląda jak dziurka od klucza.

Obrazek
Trochę widoków podczas zejścia

Po powrocie na kemping rozłożyliśmy się z gotowaniem i korzystaliśmy z długiego wieczoru. Prognozy na kolejny dzień były zdecydowanie niekorzystne, dlatego postanawiliśmy zrobić dzień przerwy i wybrać się na wycieczkę po słoweńskim wybrzeżu.
Następnego ranka ruszyliśmy po alpejskich zakrętach na Mangartske sedlo. Za cel postawiliśmy sobie przejście trudnej ferraty Via Italiana po włoskiej stronie masywu, a następnie wejście na wierzchołek Mangartu. Sama droga na Mangartske sedlo to już nie lada przygoda, w naszym przypadku dodatkowo urozmaicona przez stado owiec uparcie blokujących asfaltową drogę pod szczyt. Parking na samej górze przywitał nas niezłą, choć wietrzną, pogodą i fajnymi widoczkami. Sam wierzchołek nieustępliwie tkwił w chmurze (jak się okazało do samego końca). Założyliśmy czapki, rękawiczki i kurtki. Bardzo szybko nasze drogi się rozeszły. Ja i Kuba przeszliśmy na włoską stronę. Kruche i śliskie zbocze bogato okraszone zwierzęcymi odchodami sprowadziło nas do Bivacco Nogara, a następnie pod ścianę Małego Mangartu, gdzie zaczyna się Via Italiana. Czapki i rękawiczki zamieniliśmy na kaski i uprzęże. Rozpoczęła się nasza największa julijska przygoda. Z początku trudności umiarkowane. Trochę kombinujemy, przeciskając się przez skalne okno. Trochę trawersowaliśmy wąską percią. Wreszcie droga wprowadziła nas w bardzo eksponowany teren. Muszę przyznać, że chyba nigdy (nie jestem taternikiem) nie miałem tyle świeżego powietrza pod stopami. Żadnego stromego zbocza, żlebu czy komina, po jakich zdarzało mi się łazić w Tatrach, nie da się porównać z tym urwiskiem. Byłem pod wrażeniem za każdym razem, gdy oglądałem się dookoła. Szedłem powoli i uważnie, jednocześnie delektując się najciekawszymi fragmentami. Kuba wyrwał do przodu i tylko co jakiś czas sprawdzał, czy u mnie wszystko w porządku. Zanim zdążyliśmy pomyśleć, ile jeszcze do końca, zobaczyliśmy ludzi tuż nad nami, idących normalną trasą w stronę szczytu. Za kilka chwil ferrata dobiegła końca, a my zaczęliśmy się zastanawiać, co dalej. W planie było wejście łatwym włoskim szlakiem, ale że czas mieliśmy dobry, a i chęci do podejmowania kolejnych wyzwań nie brakowało, toteż postanowiliśmy dalej ruszyć na szczyt przez Slovenska Pot. Po tym, co widzieliśmy na Via Italliana, Slovenska Pot okazała się spokojnym spacerkiem. Nierzadko odpuszczaliśmy wpinanie się w stalówkę i szybko poruszaliśmy się w górę. Po drodze spotkaliśmy kilka polskich ekip. Poszło sprawnie i przyjemnie. Na górze pamiątkowa fotka i browarek. Gdzieniegdzie pomiędzy chmurami odsłaniały się okoliczne szczyty, ale na panoramę niestety nie było co liczyć. Po przyjemnym odpoczynku spokojnym tempem zeszliśmy z powrotem do samochodu. Po drodze jakiś Polak prowadził niemieckojęzyczną grupę turystów (głównie młodzież) w stronę szczytu. Zwróciliśmy uwagę, że byli kiepsko przygotowani (trampki, spodenki itp.) Trzeba przyznać, że w tamtych rejonach jest to rzadki widok. Gdy dochodziliśmy do auta nagle przyszła chmura i zdrowo lunęło. Nas na szczęście już nie zmoczyło, ale trampkowiczów… no cóż, miejmy nadzieje, że zeszli stamtąd cali i zdrowi.


Obrazek
I choćby nie wiem co to z drogi nie zejdą...

Obrazek
Panorama z Mangartske sedlo

Obrazek
Zejście na włoską stronę do Bivacco Nogara

Obrazek
Początek ferraty Via Italiana

Obrazek
Kuba przeciska się przez skalne okno

Obrazek
Przepinka za przepinką...

Obrazek
...i metry uciekają

Obrazek
Ekspozycja robi werażenie

Obrazek
Już prawie szczyt

Obrazek
Schodzimy

Nadeszła sobota, czyli ostatni dzień na łażenie. Poprzedniego dnia wieczorem wspólnie postanowiliśmy, że uderzymy na Jof Di Montasio po włoskiej stronie. Dzień zapowiadał się ładnie, ale gdy dojechaliśmy na parking na hali Altipiano del Montasio, stało się jasne, że o panoramę ze szczytu znów będzie ciężko. Cały masyw powyżej ok. 2200 m n.p.m. przykryty był czarną chmurą. Przez rozległą halę szliśmy wspólnie we czterech. Jeszcze coś było widać, dlatego podziwialiśmy okolice. Wrażenie zrobił na nas szczególnie rozległy masyw Kanin, którego sam wierzchołek również przykryły chmury. Gdy docieramy pod zbocze Cima di Terrarossa, podzieliliśmy się na dwa zespoły. Chłopaki poszli w lewo i dalej wzdłuż hali, a my zaczęliśmy podejście pod Cima di Terrarossa. Szlak biegł wygodną ścieżką, zakosami systematycznie w górę aż pod sam wierzchołek. Tam nasza droga odbiła w lewo i zaczęła się ferrata Leva. Zrezygnowaliśmy z wejścia na szczyt i od razu ruszyliśmy naszą trasą. Weszliśmy już na poziom chmur i kompletnie nic nie było widać. Zrobiło się też całkiem zimno. Założyliśmy „majtki” i kaski, oczywiście wsunęliśmy nasze ulubione batoniki Frutabella Ruszyliśmy. Większość Ferraty Leva to łatwy trawers po wąskiej, dość eksponowanej perci. Całość okraszona kilkoma ciekawszymi fragmentami, w większości na początku ferraty w okolicy przełęczy, jak chociażby drabinka na zdjęciu poniżej. Przepinka za przepinką uciekały kolejne metry stalowej liny. We mgle nie zauważyliśmy nawet, że skończyła się sentiero Leva i połączyliśmy się już ze szlakiem Via di Brazza, który prowadzi na szczyt Jof di Montasio. Zorientowaliśmy się dopiero, gdy przed nami zobaczyliśmy długą, niknącą w chmurach, stalową drabinę „Scala Pipan”. Nie da się jej chyba pomylić z żadną inną w tej okolicy. Zanim weszliśmy na drabinę, z góry poleciały kamienie, a po chwili usłyszeliśmy znajome głosy. Okazało się, że Lucjan i Darek schodzili już z wierzchołka. Po pokonaniu 60 metrów po stalowych szczeblach i kolejnych kilkudziesięciu w nieprzyjemnej kruszyźnie (stąd spadające na nas kamienie), wyszliśmy na grań szczytową. Stąd już sprawnie na szczyt. Wyobrażam sobie, jakie muszą być stamtąd widoki w dobrą pogodę. My niestety nic nie zobaczyliśmy, choć przez chwilę zrobiło się dziwnie jasno i słońce jakby zaczęło się przebijać przez chmury. Myślałem nawet, czy nie poczekać z nadzieją, że się przejaśni, ale Kuba skutecznie odwiódł mnie od tego pomysłu i po krótkiej przerwie rozpoczęliśmy zejście. Najpierw grań, później Scala Pipan, a później... gdzie ten szlak? Idąc w górę, nie zauważyliśmy, gdzie jest rozwidlenie. Chłopaki mówili, że niedaleko poniżej drabiny. Teraz, kiedy schodziliśmy w dół, znów nie mogliśmy namierzyć, gdzie odbija Via di Brazza. Wszędzie czerwone kropki, ale naszej drogi nie widać, a gęsta mgła wszystko tylko utrudniała. Wreszcie postanowiliśmy cofnąć się jeszcze trochę po drodze, którą znaliśmy z podejścia. Opłacało się. Dość szybko trafiliśmy na rozwidlenie i właściwy szlak. Dalej już spokojnie i bez większych problemów. Spotkaliśmy alpejskie kozice i świstaki. W końcu zejście zaczęło nam się trochę dłużyć i gdy doszliśmy do hali, przyspieszyliśmy kroku szczególnie, że pogoda się pogarszała i gdzieś w okolicy słychać było grzmoty.

Obrazek
Podejście pod Cima di Terrarossa

Obrazek
Frutabela i jedziemy dalej;)

Obrazek
Drabinka na początek ferraty Leva

Obrazek
Trawersujemy

Obrazek
Fragment drabiny Scala Pipan

Obrazek
Podczas zejścia mieliśmy towarzystwo:)

Obrazek
Ich gwizdy niosły się po całej hali

Na kempingu znów gotowanie makaronów i kosztowanie piwa. To już ostatni wieczór. Następnego dnia zobaczyliśmy jeszcze kanion na rzece Soca i wyruszyliśmy z powrotem do Polski.


Ostatnio edytowano Wt wrz 01, 2015 3:17 pm przez kemotm, łącznie edytowano 3 razy

Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn sie 31, 2015 9:30 pm 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 29, 2006 6:58 pm
Posty: 690
Lokalizacja: Dolny Śląsk
Dawaj, dawaj! Dobrze sie czyta!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt wrz 01, 2015 2:35 pm 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt wrz 02, 2014 7:06 pm
Posty: 699
Lokalizacja: Llanfairpwllgwyngyllgogerychwy- rndrobwllllantysiliogogogoch
kemotm napisał(a):
Ruszyliśmy łatwą ścieżką, która szybko wyprowadziła nas na przeł. Vratica. Stamtąd jeszcze szybciej w prawo po piargach pod północną ścianę Mojstrovki, gdzie rozpoczyna się via ferrata.
Raczej w lewo :D
kemotm napisał(a):
Ja i Kuba odbiliśmy w prawo i szukaliśmy początku ferraty Kopiscarjeva pot.
Hm, raczej w lewo :D
kemotm napisał(a):
Tam nasza droga odbiła w prawo i zaczęła się ferrata Leva.
Jeśli mnie pamięć nie zawodzi, to w lewo :D
kemotm napisał(a):
Spotkaliśmy alpejskie kozice i świstaki.
To na zdjęciu to koziorożec, nie kozica :D

Gratuluję dobrego, interesującego doboru celów i sprawnej realizacji planów! Może szkoda widoków, ale one są, nie znikną, zawsze można po nie tam wrócić (tak jak ja na np. Mojstrowkę ponad 30 razy ;))

_________________
Zob za zob, glavo za glavo,
Zob za zob, na divjo zabavo!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt wrz 01, 2015 3:08 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn sie 26, 2013 8:03 pm
Posty: 788
Gratuluję wycieczki! Też zrobiłam Małą Mojstrovkę przez Hanzovą Pot na rozgrzewkę pierwszego dnia, tylko my uciekaliśmy przed burzą, która ostatecznie nie nadeszła. A zejście po piargach na drugą stronę (na przeciwko Prisojnika) to najgorszy szlak w moim życiu.

_________________
Wenus w Milo


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt wrz 01, 2015 3:19 pm 
Swój

Dołączył(a): So gru 17, 2011 11:27 am
Posty: 33
Zombi (gavagai) napisał(a):
Raczej w lewo

Hahaha nie wiem jak to możliwe, że trzykrotnie zrobiłem ten sam błąd :shock: Już poprawiłem :D


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 5 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Bing [Bot], Google [Bot] i 29 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL