Przeglądając dotychczasowe tegoroczne wyjazdy w góry doszłam do wniosku, że podzielę się wrażeniami z wyrypy karkonoskiej z czerwcowego długiego weekendu, bo było mi tak fajnie, i pogoda taka fajna i wszystko takie fajne;)Jedyne co było niefajne, to to, że nabawiłam się oparzeń niemal drugiego stopnia a ręce spuchły jak balony, bo niczym rasowa stonka a nie wytrawny turysta z kilkuletnim doświadczeniem nie wzięłam kremu z filtrem na trzydziestostopniowy upał i lampę przez bite trzy dni;)Ale to mało istotny szczegół, który nie zatarł przyjemnych wrażeń;)
A zatem, pierwszego dnia przyjeżdżam przed dziewiątą do Szklarskiej Poręby i tradycyjnie trasę rozpoczynam od Wodospadu Kamieńczyka, a dalej na Halę Szrenicką, cel na dziś, przejść do schroniska Odrodzenie, tam nocleg.

Z Hali Szrenickiej idę już grzbietem Karkonoszy, albo jak kto woli "autostradą" w stronę Śnieżnych Kotłów, mijając Trzy Świnki i Twarożnik.




Przy Śnieżnych Kotłach robię sesję zdjęciową.

W zagłębieniach zalega jeszcze śnieg.





Trawersuję Wielki Szyszak.


Mijam Czeskie i Ślaskie Kamienie.




Ostatnie spojrzenie na kociołki z daleka.

I już niedługo z oddali majaczy Przełęcz Karkonoska.

Na Przełęczy drogą przelatuje młoda żmijka.

Cel osiągnięty, dotarłam na Przełęcz Karkonoską, zlegam w schronisku wypompowana, pod wieczór siedzę na tarasie schroniska i podziwiam widoki, następnego dnia czeka mnie dalsza wędrówka grzbietem Karkonoszy, tym razem trzeba dojść do Strzechy Akademickiej, tam dwa noclegi.
A zatem, ostatnie spojrzenie na Przełęcz Karkonoską...

...I ruszam w stronę Słonecznika.

Za Słonecznikiem wyłania się moja ulubiona wielka góra, czyli Śnieżka;)

Mijam Kotły Wielkiego i Małego Stawu.


I wreszcie docieram do Strzechy Akademickiej.Zostawiam graty w przechowalni i gnam na Śnieżkę.


Jest środek dnia, długi weekend, na Śnieżce tłumy jak w hipermarkecie przed świętami, trudno o chwilę spokoju, ale przynajmniej idealna pogoda, można trochę zdjęć zrobić.





Po południu złażę do Samotni, tam też w spokoju na ławie się nie poleży, bo supermarket, wkurzona nieco postanawiam iść następnego dnia na Czechy, bo zwariuję z tymi tłumami.

A zatem; następnego dnia idę w czeskie Karkonosze, mam dwie możliwości gdzie by tu pójść, pod Luczni Boudą decyduję, że jednak będą to Kozie Grzbiety, pogoda jest idealna a jest to bardzo widokowa trasa.

Od Luczni Boudy kieruję się najpierw na Karkonosa, z którego rozciąga się widok na polską część gór.

Teraz trawersem przez Kozie Grzbiety.




Karkonosze to czy Tatry, można się pogubić momentami;)

Po jakimś czasie wyłaniają się zabudowania miejscowości Svaty Petr.

Przechodzę miejscowość wzdłuż kierując się na Dlouhy Dul, skąd muszę spowrotem wdrapać się na grzbiet Karkonoszy, cóż, żeby wejść, trzeba zejść, żeby zejść, trzeba wejść;)



Trasa przez Dlouhy Dul prezentuje się bardzo urokliwie.




Kozie Grzbiety widziane z trasy przez Dlouhy Dul.


Docieram do schroniska(w sumie to bardziej hotel) Vyrovka, zjadam kanapkę, zagryzam rozpaćkanym od upału Grześkiem, kupuję dwie wody mineralne i asfalciskiem roztopionym jak masło idę spowrotem w stronę Lucni Boudy, robiąc tym samym pętelkę przewidzianą tego dnia.

Po drodze jest jeszcze trochę widoczków.



Czworonożni czescy turyści chłodzą się w zalegających czapach śniegowych;)

Pod kapliczką niedaleko Lucni Boudy jest taki fajny widok, że zlegam na trawie gdzieś z godzinę robiąc zdjęcia i rozglądając się wokół, pogoda idealna, po co się śpieszyć jak można się polenić trochę;)





Wkońcu się kiedyś trzeba ruszyć, wstaję zatem i ruszam do Lucni Boudy, tam już się robi nieco supermarketowo, choć to nic w porównaniu z tym, co wczoraj było pod Śnieżką.Jest dopiero piąta, więc żeby nie iść od razu do Strzechy Akademickiej i pewnie do większych tłumów niż tutaj decyduję się przejść wkońcu szlakiem pod Śnieżkę przez torfowiska. Teraz są niemal zupełnie wyschnięte.


I ponownie docieram pod Śnieżkę, tym razem już nie wchodzę na szczyt, kładę się na trawie i dopiekam do reszty na słońcu;)

Odpoczywam nieco, zjadam obiad w Samotni, wreszcie tłumy się przewaliły i jest trochę spokojniej, resztę wieczoru można spędzić przed Strzechą obserwując maruderów idących to z góry, to z dołu i nacieszyć się jeszcze górskimi widokami.Następnego dnia rano jest totalne mleko, ale to już dzień powrotu do domu, więc nic straconego, zbieram manele i schodzę Białym Jarem do Karpacza, tam już popaduje deszcz, łapię autobus do Jeleniej Góry, potem do Wrocławia i po południu jestem w domu.Było super, tylko cholera spiekłam się jak na rożnie, od tej pory biorę obowiązkowo krem z filtrem.