DZIEŃ 2 - 13X - Wtorek
Nad ranem wciąż nie słychać kapiącej wody. Nie pada, jest pochmurno. Ruszamy w trasę!
Wstrzelenie się we właściwą ścieżkę idącą w góry nie jest takie łatwe, plątanina uliczek i coś trzeba wybrać...

Wybieramy intuicyjnie i pniemy się do góry.

Pierwsze widoki na opuszczaną miejscowość.

Wchodzimy w chmury.

Wkrótce napotykamy to czego się najbardziej obawiamy, wypasy owiec. Uzbrajamy się w grube drągi i po chwili wyczuwają nas psy. Leci na nas z 5-6 szt, szczególnie jeden jest mocno agresywny. Psy się uspokajają gdy podchodzi do nas pasterz, próbujemy rozmawiać, ja mu tłumaczę gdzie chcemy dojść, pasterz bije się w pierś, że źle idziemy i musimy wracać. No cóż mapy mamy raczej kiepskie ale nie odpuszczamy i idziemy dalej swoją drogą.

Droga jest mocno błotnista, za nami owce z psami, przed nami owce z psami, przedzieramy się ukradkiem łąkami. W końcu zostawiamy wypasy za sobą i mamy chwilę wytchnienia. Jest mgła więc nawigacja po omacku. Idziemy sobie ładną dróżką i słyszymy przed sobą dzwoneczki owiec, o nie, znowu to samo, omijamy trawersem miejsce wypasu.

Już prawie się udało gdy psy nas wyczuwają i znowu na nas lecą. Udaje nam się wejść do lasu i trochę odpuszczają. Trafiamy na ścieżkę.

Dochodzimy do ładnego miejsca ze zniszczoną bacówką. Niestety straciliśmy trochę wysokości i trzeba będzie nadrabiać.

Zdobywamy kolejne wysokości. Czasami coś zaczyna być widać.

Po drodze gustowny kibelek.

Im wyżej i dłużej idziemy robi się przyjemniej. Chmury się powoli rozwiewają.

Pomimo tego, że coraz więcej widać nawigacja jest coraz trudniejsza. Mapy które mamy są tak nieprecyzyjne, że praktycznie zostaje tylko intuicja. Pierwsze widoki na wyższe rejony bocznego ramienia gór Rodniańskich mówią nam że będzie wesoło


Dzisiaj już tam nie dojdziemy. Znajdujemy sobie fajne miejsce z bacówką na nocleg.

Bacówka co prawda okazuje się zamknięta, ale ma fajną werandę i jest gdzie rozbić namiot. Ognisko, fajne widoki, nalewka, czego chcieć więcej...

C.D.N.