Koniec roku, jak zwykle pojawiają się wszelakie podsumowania. Okazuje się, że w 2015 sporo działałem w górach i w skałach z użytkownikami forum TG, więc dorzucę swoje

.
Sezon wspinaczkowy zaczynam 17.01 w Słonecznych Skałach, korzystając z braku zimy. Robię VI.1 RP - czyli wyrównuję swoją życiówkę w tamtym momencie.
Zimowo w górach działam niewiele. Wybieram się tylko w lutym na spacer na Babią i Zadni Granat:

Za to sporo wspinam się na Jurze. Udaje się m.in. podnieść życiówkę o pół stopnia. Razem z Krzyśkiem (K_) jako "Koneserzy Piargu" startujemy w VI Memoriale Andrzeja Skwirczyńskiego. Parę wcześniejszych wyjazdów w memoriałowe rejony i misternie ułożona taktyka (tzn. jedziemy na rowerach jak najdalej

) daje całkiem niezły wynik - 20 dróg i 12. miejsce wśród męskich zespołów.

Ledwie trzy dni po memoriale, 12 maja spontaniczny jednodniowy urlop: z Krzyśkiem i jeszcze 2 osobami wchodzimy na Gerlach. Bardzo przyjemny dzień - rano zima w Batyżowieckim Żlebie, a potem upał jak w lecie na szczycie i w zejściu.

W czerwcu zaczynam sezon wspinaczkowy w Tatrach i przy okazji prowadzę swoje pierwsze górskie wyciągi. Z Łukaszem robimy ładną drogę Stanisławskiego na Wołowej Turni.

Na początku lipca znów z innym Łukaszem zapuszczamy się w odległy zakątek Tatr, żeby przejść drogę Sadek - Zlatnik na Kołowym Szczycie. Relacja (niestety zdjęcia pożarła Picasa):
viewtopic.php?f=11&t=17591
Lato było upalne i burzowe. W lipcu po szybkiej akcji udaje się razem z Panem Maćkiem vel Stefan 1856 (pozdrawiam obu!) stanąć na szczycie Ganku, a chwilę później bezpiecznie uciec przed burzą. Jedna z moich lepszych pozaszlakowych wycieczek.

Kolejna akcja w stylu "zdążyć przed burzą": na początku sierpnia z Łukaszem przechodzimy Prawego Dziędzielewicza na zachodniej ścianie Kościelca. Grzmoty, które usłyszałem prowadząc wyjściowy kominek za VI- dodały niezłego spręża

. Chyba najfajniejsza droga, jaką do tej pory przeszedłem w Tatrach, mimo że niedługa.

Kilka dni później z Krzyśkiem i Marcinem przechodzimy zachodnią grań Rysów i grań Żabiego Konia (petarda!). Wychodzi z tego całkiem niezła wyrypa, zwłaszcza że w zejściu pakujemy się w drogę za II... Przy okazji Marcin robi mi bardzo udane zdjęcie (zwłaszcza, że nie widać mojej facjaty

). Relacja:
viewtopic.php?f=11&t=17728
W połowie sierpnia spędzam 2 tygodnie na wyjeździe KW Kraków w Alpy Delfinatu do Ailefroide, którego organizatorem był
semow. Tak się złożyło, że przez 10 dni wspinałem się po obitych wielowyciągowych drogach (głównie płyty, pełno rajbungów), niedaleko campingu. Może nie była to alpejska poważna przygoda, ale za to mnóstwo fajnego wspinania - udało się przewspinać prawie 3000 metrów w granicie, w trudnościach do 6b+.

Żeby było śmieszniej, najwyżej (ponad 3300m) wszedłem w "dzień restowy". Miałem okazję podziwiać masyw Barre des Écrins i Pelvoux:

Za to górską przygodę znalazałem po powrocie, w Tatrach. Na początku października z Łukaszem i Michałem na Wielkiej Granackiej Baszcie wbijamy się w drogę Tatarki, przechodząc na Krissaka. W 300-metrowej ścianie znajdujemy 3-4 haki, potem trochę walczymy na grani i pakujemy się w paskudny (oblodzenia!) teren w zejściu. Relacja:
viewtopic.php?f=11&t=18109
W międzyczasie jesienią temperatury wracają do normy i można robić cyfrę na Jurze. Ostatecznie robię VI.2 RP (3 drogi) i VI.1+ flash (dwie). Bardzo fajnie wspina mi się w Łysych Skałach, gdzie pod koniec października patentuję potencjalną życiówkę. Niestety dzień później w głupi sposób na rowerze nabawiam się mocnego stłuczenia kolana i przez parę tygodni muszę odpocząć od trudnego wspinania.

W skały jednak udaje się wrócić 27 grudnia (ponad 10 stopni!). Ciężko powiedzieć, że to zamknięcie sezonu - bo trwał on cały rok

.

Na koniec, 30 grudnia wybieram się przy ładnej pogodzie i wyjątkowo małej ilości śniegu na Krzyżne.
Dzięki wszystkim, z którymi miałem okazję się wspinać (i nie tylko) w tym roku!
Na koniec mała refleksja. Wczoraj wracając z Tatr dowiedziałem się, że tego dnia zginęło w nich, w różnych miejscach po polskiej i słowackiej stronie, 6 osób... Niestety mimo dobrej pogoda i braku zagrożenia lawinowego warunki okazały się bardzo zdradliwe - bardzo twardy śnieg i oblodzenia. Takie warunki nie wybaczają wielu błędów, a te mogą się przytrafić nawet doświadczonym.
Trafiały się w tym roku i mnie. Dwa razy po długich drogach, kiedy już się rozwiązaliśmy, zdarzyło się wpakować w niebezpieczny (miejsca II, krucho, w jednym przypadku oblodzenie) teren zejściowy. To niekoniecznie jest tak, że wypadki biorą się z brawury i braku przygotowania, jak niestety twierdzą Janusze internetu w komentarzach. Może czasami wydaje nam się, że wszystko jest pod kontrolą, może jest trochę trudniej, ale za te parę metrów już będzie OK. Zmęczeni i zniechęceni do zawrócenia, do wybrania innej drogi zejścia, niepostrzeżenie przekraczamy granicę bezpieczeństwa.
Dlatego życzę wszystkim dobrych decyzji w górach i tylu powrotów, ilu wyjść!