Wielicka Baszta (Velická stena; 2230 m n.p.m.)droga: Gálfy - Urbanovič (VI)
Źródło: tatry.nfo.sk /4 - Gálfy – Urbanovič/Za sprawą zapowiadanej na niedzielę lampy w Tatrach, postanowiłem zrealizować jeden ze wspinaczkowych celów, jaki zaplanowałem na ten sezon – drogę Galfyego i Urbanovica na zachodniej ścianie Wielickiej Baszty.
Wczesnym rankiem, razem z Patrycją jesteśmy już na szlaku i spokojnym tempem zmierzamy do Doliny Wielickiej. Kiedy około 6.00 docieramy do Śląskiego Domu, miny nam nieco rzedną, bo aura nie jest idealna. Mówiąc wprost – piździ jak cholera! Postanawiamy poczekać w nadziei, że niebawem się poprawi, bo 4 stopnie na termometrze i mocny wiatr, który dodatkowo potęguje uczucie zimna jakoś nie zachęcają do wspinania. Zalegamy więc na hotelowych krzesełkach i w ciepełku oczekujemy na poprawę. Tak mijają dwie godziny, podczas których przez hotel przewijają się tabuny turystów zmierzających z przewodnikami na najwyższy szczyt Karpat. W końcu robi się na tyle znośnie, że postanawiamy ruszyć rozleniwione tyłki…
Zachodnia ściana Wielickiej Baszty z blikiem
Na szlaku spotykamy trójkę Słowaków, którzy będą wspinać się Przez Obryw i po niedługim, aczkolwiek miejscami śliskim podejściu, meldujemy się pod startem naszej drogi. Na szczęście moje obawy nie sprawdzają się i mimo wczorajszej zlewy, komin, którym będziemy zaczynać, jest suchy – mocny wiatr jednak na coś się przydał.
Startowy kominNie ukrywając lekkiego zdenerwowania (z Patrycją wspinam się w Tatrach pierwszy raz) wbijam we wspomniany wcześniej komin, który już z dołu wyglądał nieco mrocznie. Zdrętwiałe palce i sztywna od zimna podeszwa butów, która sprawia wrażenie jakby w ogóle nie trzymała się skały, nie ułatwiają zadania, przez co trudności wyciągu odczuwam bardziej niż wskazywałaby na to wycena (V). W dodatku im wyżej, tym możliwości sensownej asekuracji są coraz mniejsze, w efekcie czego dość długi, końcowy odcinek, idę bez przelotu, z nadzieją, że założę coś pod wyjściową przewieszką. Ostatecznie pewny punkt udaje mi się założyć dopiero powyżej. Jednocześnie nachodzi mnie refleksja, że byle jaki przelot byłby jednak lepszy niż żaden. Teraz nie ma to już jednak znaczenia – jestem po trudnościach wyciągu i w dużo przyjemniejszym terenie dochodzę do miejsca, gdzie zakładam stan, i ściągam partnerkę. Patrycja od razu zaczyna kolejny wyciąg.
Wychodzi niewielką ścianką wprost do góry, by później, łatwym terenem odbić w lewo i efektowną, dobrą do asekuracji ścianą, wejść do małego kominka, gdzie kończy wyciąg. W tym momencie kończy nam się również dobra komunikacja głosowa, bo baterie w jednym z radyjek odmawiają współpracy. Na szczęście nawet na odcinkach, na których kompletnie się nie słyszymy, nie mamy problemów z wzajemnym rozumieniem się.


Wspinacze na Wielickim ZębiePo dotarciu do partnerki kontynuuję wspinaczkę, najpierw kominkiem, a po niewielkim trawersie w prawo, pionową ścianką. Choć trudności są tu większe niż w kominie otwierającym naszą dzisiejszą drogę, teraz wspina mi się znacznie łatwiej. Przede wszystkim czuję czego chwytam i na czym stoję. Powraca również wiara w Vibram. Wyciąg kończę na wygodnym „stanie z widokiem” i czekam na partnerkę, której pokonany odcinek również przypadł do gustu. Po chwili Patrycja zaczyna kolejny, niemniej ładny, prowadzący świetnym zacięciem wprost w górę. To był niebanalny wyciąg niezwykle estetycznego wspinania. Podobało nam się bardzo.
Dalszy przebieg drogi nie jest dla nas od razu ewidentny, w efekcie czego „biegam” po ścianie zakładając i likwidując przeloty, by nie dopuścić do przesztywnienia liny. Próbuję dopasować teren do trudności jakimi powinienem iść i o ile „trójkę” znajduję bez problemu, to okapy, pod które doszedłem nie wyglądają na V, nawet z plusem. Schodzę niżej i zaczynam od nowa. W końcu napotykam stary hak i nagle wszystko zaczyna pasować. Dochodzę do wygodnego stanu i szybkim wybieraniem liny daję partnerce znak, że wkrótce będzie mogła startować.

Na stanowisku oglądamy znajdującą się nad nami formację. Patrycja proponuje bym prowadził również ten odcinek, mówiąc, że dla niej nie wygląda to zachęcająco. Wkrótce przekonuję się dlaczego i po kilku próbach schodzę to, co urobiłem, z zamiarem „ugryzienia” tego inaczej. Choć dla psychy lekko, nie było, tym razem próba jest skuteczna, a obrana linia wydaje się właściwa, o czym mają świadczyć napotkane na drodze haki. Idę dopóki lina nie zaczyna stawiać zbytniego oporu, trafiając na kolejne haki, które wykorzystuję do zbudowania stanu. Dalej ciśnie Patrycja. Miało być max III, ale wariant koleżanki zakwalifikowałbym raczej jako mocne V, w dodatku w niezbyt przyjaznym terenie. Oczywiście nie narzekam, bo zawsze to więcej wspinania, ale przyjemne w prowadzeniu to na pewno nie było.
Łatwo robi się dopiero teraz i częściowo trawiastym terenem wychodzimy w miejsce, gdzie się rozwiązujemy. Jestem zachwycony pokonaną drogą i umieszczam ją bardzo wysoko w moim osobistym rankingu – kawał pięknego wspinania!


Chwilę po nas, swoją drogę kończą Słowacy, których spotkaliśmy na dole. Muszę stwierdzić, że koledzy byli lepiej przygotowani do wspinu – mieli ze sobą zimne piwko! Co najważniejsze – podzielili się! Nie pamiętam kiedy mi ten złocisty napój tak smakował. Lepszej „wisienki na torcie” nie mogłem sobie wymarzyć. D’akujem!
Dla formalności idziemy jeszcze te parę kroków, by klepnąć najwyższy punkt. Oglądamy otaczający na świat i decydujemy co dalej. Proponowałem sieknięcie jeszcze jednej drogi w okolicy, ale ostatecznie wspólnie stwierdzamy, że jednak nam się nie chce i schodzimy Granacką Drabiną.

Więcej zdjęć:
http://mountainadventure.weebly.com/wie ... aszta.html