Po dłuższym rozbracie z Tatrami nadszedł upragniony urlop, a co za tym idzie parę dni w ukochanym miejscu na południu naszej pięknej Polski. Zanim wybrałem się do stolicy gór, sprzedaliśmy kolegę przed ołtarzem za kilka butelek dobrej wódki. Niech ma przeje.ne za młodu, a co!

9-go sierpnia rezerwuje busa, szybki przerzut do Krakowa, bilet do Zakopca i pomimo małych korków udaje się dotrzeć do celu. Standardowo prowiant w delikatesach na dworcu i później busem w kierunku Palenicy. Tam zaczęła się moja przygoda z Tatrami, zatem w tym roku w planach zrobienie części z paru brakujących szlaków w rejonie MOKA. Tuż po wyjściu z parkingu robi się coraz ciemniej. Nogi wprost proporcjonalnie do nadciągających chmur nabierają tempa. Mimo 15 kilogramów na plecach, udaje się w czasie 1:08h dotrzeć do MO, gdzie miałem zarezerowaną glebę. Miła niespodzianka już na miejscu, gdzie dowiaduje sie że jest wolne łóżko w starym Moku w tej samej cenie co gleba z opcją przedłużenia pobytu - z miejsca przedłużam o kolejne dwie doby. Następnego dnia pogoda koło południa miała się zdupić, zatem decyzja o wyjściu wczesnym rankiem, gdyż trasa dość długa.
Ulewna inaguracja 2016...O godzinie 5 udaje się w kierunku Ceprostrady. Widoków zero, dookoła mleko - nie marudzę jednak, bo najważniejsze że nie pada. W połowie drogi do Doliny za Mnichem zaczyna się taniec mgieł. Coś tam udaje się przyfocić. Szybkim tempem na Szpiglasową. Coraz bardziej piździ, jednak nie narzekam dalej, bo znowu widoki piękne. Jak się okazało był to dopiero przedsmak tego, co mnie czeka na Szpiglasowym Wierchu, Wiało okropnie, ale co za tym idzie pojawiło się okienko widokowe. Trwało niedługo, lecz udało zrobić się kilka ciekawych zdjęć. Zejście z łańcuchów niezbyt przyjemne, gdyż ruda z biżuterii lekko się rozmazała. Wszystko mokre. Im niżej, tym mniej wiało. Po drodze napotykam pierwszych turystów, którzy kierowali się do Moka. Krótka wymiana zdań i każdy poszedł w swoją stronę. Na rozstaju szlaków byłem już pewien, że przy deszczu który nadchodzi nieuchronnie marzenia o Świnicy muszą poczekać. Decyzja jest tylko jedna - śniadanie w Piątce i jak najszybciej przez Świstówkę do schronu w Morskim. Z racji, że byłem trochę przed czasem, wciąż trwała przerwa w kuchni. Po części zbgubna dla dalszych losów wycieczki. Straciłem w sumie 40 minut i miałem dziwne przeczucia, że wrócę bardziej mokry niż kaczki które brały poranną kąpiel w stawie. Miałem racje. Na Świstowej Czubie zaczęło lekko kropić. Schodząc niżej w kierunku Świstówki Roztockiej pierwszy raz w życiu doświadczyłem konkretnej ulewy pośrodku Tatr. Padało coraz mocniej, pasowało nieco przyspieszyć, jednak zamieniający się w potok szlak nie ułatwiał tego. Ale co nie potrafi deszcz, potrafił piorun który przypier..ił w okolicach Opalonego. Od razu potok zamienił się w autostradę i tempo zdecydowanie wzrosło. Po parunastu minutach spotykam parę turystów z Francji z Rumunii, którzy dzielnie zmierzali do "piątki". Mimo ostrzeżeń, że powyżej zaczyna grzmieć, nie zawrócili. Chwile poźniej spotykam chłopaków, którzy również nocowali w Moku. Również poszli do góry, jednak jak później powiedzieli w schornisku, kolejne trzy uderzenia w rejonie Świstowej Czuby szybko pozmieniały ich plany i postanowili zawrócić. Po jednym mówili, że się zastanawiali, po drugim zmienili azymut, po trzecim nagle przypomnieli sobie, że potrafią szybciej chodzić mimo niepogody. Tuż przed asfaltem do Moka, kobieta która w pośpiechu w ogóle nie patrzyła pod nogi gnała jak najszybciej, poleciała w krzaczory, rozdzierając sobie przy okazji przeciwdeszczowiec z automatu w Morskim. Na tym koniec atrakcji. Browar w Moku, suszarnia, kąpiel, obiad, kolejny browar, krótka rozmowa z nowo poznanym kolegą na temat planów na kolejny dzień i na tym koniec.
Zgodnie z planem, czyli szału nie ma, dupy nie urywa...Miała być pobudka przed 5 i Rysowanie. Wprawdzie było - palcem po mokrej szybie. Wypiłem herbatę, pokręciłem się obok schroniska i decyzja jedna - idę spać, może za godzinę się poprawi. Godzina 10, budzę się. "Ja pier..olę..." Mocny sen miałem, ale zbyt wiele nie straciłem. Padać przestało, ale mleko jak dnia poprzedniego. Gnić w schronie i łoić browary już przed południem nie miałem zamiaru, więc została jedna opcja z nadzieją, że nie zacznie padać. Wrota Chałubińskiego. Od momentu wyjścia z Moka do samej przełęczy nie widać dalej jak 100 metrów. W drodze powrotnej to samo. Ale nie zawsze musi być pięknie, nie o to w górach chodzi. Miałem wypocząć mentalnie od zgiełku , pracy i tym podobniej... Nie wiem sam czemu, ale samotne rozważanie na przełęczy, pośród zupełnej ciszy to coś, co mnie urzekło. Plus taki, że mimo późnego zejścia na dół (godz. 14) wróciłem zupełnie suchy. W pokoju nowi, sympatyczni lokatorzy, Zuza i Rafał, do których dociera kolejna para - Anka z Dawidem. Z racji, że kolejnego dnia pogoda miała się zupełnie odmienić, wspólnie planujemy kolejny dzień - z Zuzą idziemy na Mięguszowiecką Przełęcz, z kolei jej szwagier z siostrą uderzają na Rysy. Rafał postanowił odpuścić, by w spokoju zjeść śniadanie w Moku.
Trochę zimy w sierpniuJeszcze przed pójściem w kimę, dostaje info od kumpla, że może posypać w Tatrach Wysokich. Pobudka o 5, wychodzimy ze schroniska. Mięguszowieckie białe, szlak na Rysy wygląda identycznie. Idziemy w kierunku Czarnego Stawu. Stamtąd wygląda to nieco groźniej. Pocieszam się, że Mięuszowieckie będą niebawem skąpane w słońcu, z kolei szlak na Rysy szybko nie puści. Pierwsze większe kamienie powyżej stawu - oblodzone. Każdy krok przemyślany, pełne skupienie. Dalej skalne rynny Bandziocha zdradliwe - gdzieniegdzie spływa woda, gdzieniegdzie kamienie pokryte lodem. Udaje nam sie jednak ominąć bokiem po suchych skałach i nabieramy wysokości. Powyżej Bandziocha już biało. Idziemy po śniegu. Słynny głaz skuty lodem. Również omijamy bokiem. Droga na Kazalnicę nie łatwa, a przed nami dość długi kominek. Szklanka na całego. Chce dosięgnąć kawałka wystającego kamienia, który jako jeden z nielicznych wydaje się być suchy. Okazuje sie, że tylko się wydaje. Po kilku minutach kluczenia pośród oblodzonych chwytów udaje nam się pokonać przeszkodę. Dalej na Kazalnicę już lajtowo. Chwilowy popas, łapiemy coraz cieplejze promienie słońca, rzut okiem na Galeryjkę i idziemy w kierunku Przełęczy. Coraz więcej śniegu. Warunki można powiedzieć zimowe. Ostrożnie trawersujemy aż w końcu udaje spełnić się marzenie sprzed paru lat, czyli wejście na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem. Idziemy w kierunku Pośredniego złapać trochę słońca, gdyż na samej przełęczy panuje zima. Nieco wyżej nas dwie taterniczki wyczekiwały lepszych warunków. Śmiejemy się, że zejście będzie bardziej hardkorowe, o ile słońce nie zrobiło pożądanej roboty. Tak się jednak stało i szlak zdecydowanie puścił. Szlak w dół już w warunkach bardziej letnich, jednak dopiero poniżej Kazalnicy. O 12 meldujemy się jako pierwsi tego dnia po zdobyciu MPpCH nad Czarnym Stawem, gdzie czeka na nas Rafał. Telefon od Dawida i Anki, którzy weszli na Rysy, jednak planują powrót na Słowację. Zasłużone piwo, obiad, prysznic, żegnam się z nowo poznanymi ludźmi i uciekam w kierunku Palenicy pośród tłumów..tłumanów czekających na konie. To był piękny i emocjonujący dzień. I w końcu spełniłem kolejne marzenie tatrzańskie, nieco w scenerii zimowej, co bardziej cieszy. W Zakopanem czekam na kolegę, który kolejny rok nie dostał urlopu w żądanym terminie. Plany na następny dzień nieco z innej półki - Giewont.
"Gdzie jo wlozem?"Wyszedłem o 5 z Kuźnic, wszedłem na Giewont o 7 i na tym koniec. Chciałem w końcu mieć ten szlak za sobą. Poza spotkaniem przed przełęczą sąsiadki z pokoju i krótką rozmową, nic szczególnego. Pogoda, a co za tym idzi widoki dopisywały. Humor poprawił turysta, który wszedł na Giewont.
-Gdzie jo to wlozem?
ktoś z tłumu na szczycie odpowiada...
-Na Giewont...
Facet łapie za telefon, dzwoni...
-No cześć...Gdzie jesteś?... aa w Piasecznie... a wisz gdzie jo jestem synek? Na Giewoncie! Jakosik tu wlozem, ale nie wiem jak zejde!
I na tym koniec emocji, byłem na Giewoncie, ot tyle. Poźniej szybkie zejście w kierunku Doliny Strążyskiej, skąd później przez Drogę pod Reglami do Kuźnic na parking.
Żegnajcie Tatry..nowe szczyty, nowe przełęcze, nowe doświadczenia. Znowu bardziej zakochałem się w górach...Wrócę tam nie raz...
Zdjęciadzień 1




dzień 2


dzień 3









dzień 4




