Zaczęło się dosyć banalnie. Z Wojtkiem umawiamy się w okolicach Katowic i zajeżdżamy piątkowego wieczora jego hotelem na kółkach na parking w Starym Smokowcu. Hotel tym razem był 4* bo miałem ze sobą karimatę. Śpimy kilka godzin i czekamy na Kiełbasę i Zbyszka, którzy mieli dojechać koło 3 w nocy. Chłopaki pod koniec drogi zdają nam relację z meczu piłkarzy ręcznych z Duńczykami.
Spotykamy się przed 4.00. Jak wychodziliśmy z paki to Kiełbasa coś wspomniał o Tajemnicach z Brokeback Mountain. Zupełnie nie wiem o co chodziło.
Zaczynamy żmudne podejście do Terinki. Pod Hrebienokiem spotykamy jakiegoś nocnego wilka i zamieniamy parę słów. Kolo mówi, że chce iść na Durny, tak jak my, ale nie zaproponował wspólnej wycieczki, po prostu zaczął iść w pobliżu. W pewnym momencie nas wyprzedził, tuż przed wejściem w skróty przed Zamkowskiego. Ale skrótami nie poszedł. „No to się zdziwi chłop jak do nas dojdzie przed Terinką” – stwierdza profesor. „kiler powiedział kiedyś w takiej sytuacji, że rzuciliśmy kartę maga, tak samo mu powiem”. Samotnik dochodzi nas przed progiem stawiarskim. „Co? Skrócik jakiś?” „Nieeee, rzuciliśmy kartę maga” – ‘niespodziewanie’ rzuca Profesor. Ale szybko ze śmiechem zagaduje gościa i od tamtego momentu idziemy w piątkę. Jednak na progu nieznajomy znów nas wyprzedza i kiedy dochodzimy do Terinki to jest już daleko za schroniskiem.
W Terince budzi się schroniskowe życie. Zbyszek wyciąga z plecaka świętą księgę maestro Jaćkiewicza i referuje nam drogę na Małą Durną Przełęcz. „Weź to, k...wa, schowaj. Tu poważni ludzie są” – szepcze przytomnie Kiełbasa. „Nie wyśmiewaj maestro. Jak się zgubimy to wyciągnę ‘Nieznane Tatry’ – i nas uratuję” – ripostuje Zbychu.
Około godziny siódmej mijamy stawy i kierujemy się do żlebu spadającego ze wspomnianej przełęczy. Troszkę się chyba rozruszaliśmy po porannym otępieniu bo w eter poszły żarty godne wykształconych, kulturalnych ludzi na poziomie. Na przykład:
- Polska reprezentacja piłkarska jest jak jaja – niby zawsze bierze udział ale nigdy nie wchodzi
albo
- Powiedziałbyś czasem coś romantycznego –żona do męża w alkowie. - Du.pa wyżej!
Dobry humor nie sprzyjał kontrolowaniu przebiegu drogi, ale wiedzieliśmy, że jakby co – Jaćkiewicz jest z nami. W górze widzieliśmy już naszego znajomego od „Magii i miecza”. Postanowiliśmy do niego dojść, po drodze mijając rozwidlenie żlebu i wybierając lewą gałąź. Łączymy siły i i wspólnie brniemy do góry. Coś mnie tknęło. Przestała mi pasować ta trasa. Zaczęły się jakieś kruche, poprzetykane mokrymi trawkami ścianki, strome rynienki… „Chłopaki, schodziłem tędy całkiem niedawno i takich trudności nie pamiętam. A pamiętałbym w zejściu takie patenty… Po lewej nad przełęczą powinna być Czubata Turnia a nie ma” „Eeeee, pierd*lisz. Idziemy do góry.” Może mi się zdaje – myślę sobie, może po zrobieniu grani z Łomnicy ten dość trudny żleb wydawał się całkiem prosty… Niby jest jakaś turnia nad przełęczą…
Tymczasem dochodzimy na (tak sądziliśmy) Małą Durną Przełęcz. Tylko jakoś tak mało miejsca. I ta Czubata tak mało wybitna. Zwracamy się w prawo. Miało być kilka metrów do góry granią i w trawers po stronie Dzikiej. Ni ch.uja. Puszcza tylko po prawej czyli po stronie Stawów. Krótki trawers i dochodzimy do jakiejś szczerbinki. Za nią igła i kolejna szczerbinka. W dół spada stroma rynna. Kur.vva! Gdzie my jesteśmy, bo na Mały Durny na pewno się nie wdrapujemy. W pewnym momencie zgłupiałem na tyle, że zdawało mi się, że jesteśmy przy Igle w Durnym, bo wcześniej weszliśmy do żlebu spadającego z Durnej Przełęczy. Dla ‘ułatwienia’ chmury zaczęły wyłazić z dolin i momentami nic nie było widać. Kontynuowaliśmy podejście granią na wschód – bo co mieliśmy robić. Teren cały czas taki bardziej I-owy. W końcu dochodzimy pod szczyt. Chwilę się waham przy dość stromej ściance, wchodzę w lewo w trawers, ale słabo puszcza, Kiełbasa bierze od prawej przez kominek, jest na wierzchołku. „No, panowie, widać większy szczyt, a za nim jeszcze większy”. Z Małego Durnego widać Durny, a za nim nie ma nic wyższego, dopiero Łomnica, czyli jesteśmy na…
„Kur.vva! Na Czubatej jesteśmy. Na Małą Durną nie zejdziemy stąd, ni ch.uja. Chyba że zjazdy…” Schematu, opisu nikt nie ma. No bo po co jak Kiełbasa i ja już byliśmy na tej drodze i wszystko mieliśmy pamiętać. Wojtek schodzi kilka metrów na gzyms po Dolinie Dzikiej i patrzy czy jest możliwość zejścia. Kiełbasa wychyla się na wprost. „Tam nawet nie patrz, kur.vva. Uskok jest w ch.uj…” Nasz nowo poznany nieznajomy patrzy po nas niepewnie. Chyba nie spodziewał się takiej sytuacji, a widać po zachowaniu że raczej ma mniejsze doświadczenie niż na jakie wskazywałby wygląd. „Nie mam uprzęży… Nie zjadę” – rzuca. Widzi, że patrzymy na pętle na końcu grani podszczytowej, nad uskokiem. Tyle, że dzieli nas od nich kilkanaście metrów naprawdę eksponowanego terenu. Nie wiemy jak długi byłby to zjazd i dokąd dokładnie się zjeżdża, stanowisko jest w mega niewygodnym miejscu, a Wojtek nigdy wcześniej nie miał styczności z liną… Nie takie atrakcje na pierwszy raz. Dobra. Spier.dalamy stąd tą samą drogą. Choćbyśmy mieli do Terinki zejść od razu. Je.bać koronę Zbyszka, je.bać grań na Łomnicę. Aby stąd zejść bezpiecznie.
1. Takie tam z wycofu

Zaczęliśmy bardzo ostrożny i czujny wycof tą samą drogą. Nie schodziliśmy dokładnie granią do tego samego miejsca, tylko skręciliśmy jedną rynnę wcześniej (wyglądała przystępnie). Po parunastu minutach połączyliśmy się z naszą drogą wejściową. Wszystko stało się jasne. Żebro po lewej ręce to to schodzące z Czubatej Turni. Żeby trafić na właściwą drogę to należy je przekroczyć. Albo obejść, ale do tego trzeba by zejść naprawdę nisko. Ja skłaniałem się mimo to ku tej drugiej opcji, ale Kiełbasa nieoczekiwanie wszedł w żebro powyżej charakterystycznej skalnej płetwy. „Chłopaki, dawajcie, puszcza”. Zdobyliśmy szczerbinkę w żebrze i stromą, ale nieźle urzeźbioną ścianką schodzimy do właściwego żlebu. Widzimy poniżej nas wyraźną ścieżkę… W górę żlebu – przełączka i wybitna turnia po lewej – TO wygląda jak Czubata. Chwała dla Kiełbasy – jakbyśmy zeszli niżej to nie wiem czy w ogóle nie poszlibyśmy na piwo do schroniska.
2. Wariant Kiełbasy przez widoczną szczerbinkę i jesteśmy we właściwym żlebie

3. Niech mi ktoś powie czy to jest Czubata z Małego Durnego czy Sępia z Czubatej - ja nie wiem nawet teraz

Dobra, idziemy do góry, czas się robi słaby, ale na Durny to chyba wejdziemy. Nasz nowopoznany znajomy już wcześniej zmył się do doliny, chyba psychę trochę mu przeczesało. Od tego momentu bez problemu (w stosunku do terenu, w którym poprzednio rzeźbiliśmy tu było bardzo przyjemnie) i w dobrym tempie zdobywamy Małą Durną Przełęcz, takoż zwany szczyt i główny wierzchołek Durnego.
Zbyszek świętuje skompletowanie WKT. A my z nim. Robimy pierwszy dłuższy odpoczynek od startu. To już 9. godzina wycieczki. Rozpoczynamy dyskusję, czy wchodzić na grań prowadzącą na Łomnicę, czy odpuścić. Niechęć do schodzenia długimi żlebami zwyciężyła.
4. 14 i wszystko jasne

Tuż po zejściu ze szczytu grań się zwęża. Kiełbasa rozgląda się za ringiem, nawet jeden znajdujemy, ale nie ten którego szukamy. Jest spit, ale z niego co najwyżej zjechalibyśmy we wschodnią ścianę Durnego. Za płetwą dochodzimy do nyży, koło której znajduje się stanowisko. Profesor jedzie pierwszy z zadaniem znalezienia drugiego stanowiska. Misja zakończyła się powodzeniem. Puszczamy potem Wojtka, który debiutuje na linie.
5. W poszukiwaniu ringa zjazdowego

Drugi zjazd jest trochę dłuższy. Klarujemy linę i początkowo łatwo, potem nieco trudniej na Klimkową Przełęcz. Wprost granią do góry, nieco stromo, potem w lewo trawers i parę minut później jesteśmy na Zębatej Szczerbinie. Tutaj mała zagwozdka – ani w lewo ani w prawo nie puszcza. Kiełbasa idzie na wprost. Ścianka trochę odpycha, ale dramatu nie ma. Po minięciu Zębatej jesteśmy już pod Poślednią Turnią, którą należy brać od lewej. Ten odcinek dobrze pamiętałem z wycieczki z 2014 roku. Sprawę ułatwia długi ciąg łańcuchów i klamry.
6. Widoczki w kierunku Miedzianej Kotliny iście alpejskie

Za Poślednią Przełączką chyba jedno z najtrudniejszych miejsc drogi. Trawers w dużej ekspozycji po niemal pionowej ściance. 3 klamry ratują sytuację, choć nawet z nimi nie jest banalnie. Dalej już łatwiej, ale czujnie po stromych gzymsach w dół na Przełączkę pod Łomnicą. Stamtąd w ciągu łańcuchów do Komina Franza. „Na prawdziwych terenach rolniczych pedały od traktora wiszą w skałach”.
7. Kolejny trawers

Barierkę na Łomnicy przekraczamy bez udziału większej publiczności, nad czym szczerze ubolewamy. Nasz biznesplan polegający na kasowaniu 5 euro (w kasku 6, z uprzężą 10) od zdjęcia prawdziwymi taternikami żeby zebrać na kurs na sam dół - upada. Okazuje się, że zjazd w ogóle nie jest możliwy.
8. Dla fanek

Po półgodzinnej posiadówie zbieramy się w dół. Nie pamiętałem, że tak długi jest ciąg łańcuchów z tej strony. Droga na Łomnicką Przełęcz dłuży się niesamowicie. Na szczęście na miejscu jest możliwość ze zjechania do stawu (i to – jak się okazało – zdarma!), z czego skwapliwie korzystamy. Przy stawie rozłączamy się – Zbyszek i Kiełbasa wsiadają w kolejkę, Wojtek i ja drepczemy do Smokowca z przerwą na późny obiad w Zamkowskim.
W Katowicach krank wyrzuca mnie, wsiadam do auta, ale jestem tak zmasakrowany, że pod Opolem się zatrzymuję na półgodzinną drzemkę na tylnym siedzeniu. Budzę się po niemal siedmiu godzinach…