Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Pn cze 24, 2024 2:22 pm

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 7 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Cz paź 06, 2016 1:20 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Rumuńskie Karpaty są jak narkotyk i to twardy ;). Zaczęło się w roku 2013, kiedy to z rzeszowskim PTTK odwiedziliśmy takie pasma górskie jak Ciucas, Piatra Mare, Bucegi, Piatra Craiului czy osławione Fogarasze. Do Rumuni wróciliśmy jeszcze w tym samym roku poznając tajemnicze Góry Apuseni z niesamowitymi klimatami krasowymi. Rok temu odkryłem nowosądecki oddział PTT, z którym miałem przyjemność być w górach Retezat. W tym roku przyszła pora na Góry Marmaroskie (często w Polsce określane potocznie mianem Maramuresz) oraz Góry Rodniańskie (nazywane czasem szumnie Alpami Rodniańskimi)…
W dniu 24 maja 2016r. nieco po 21 meldujemy się w Nowym Sączu odpowiednio wyekwipowani na nocną podróż autokarem.
Na początek przykra niespodzianka. Okazuje się, że nie jedzie Grażynka Gałda i Wojtek Szarota. Dwie osoby, które bardzo lubię i szanuję i z którymi wędrowanie po górach jest prawdziwą przyjemnością. No cóż siła wyższa, jak to mówią „co zrobisz jak nic nie zrobisz”.
W autokarze wiele znajomych, przyjaznych twarzy. Z wyjazdu na wyjazd jest ich coraz więcej. W dużej mierze właśnie dlatego postanowiłem wstąpić w szeregi nowosądeckiego PTT. Kilka (a może kilkanaście) flaszek dalej jesteśmy już za granicą słowacko węgierską. Tutaj entuzjazm na spożywane odrobinę opadł i próbujemy choć na chwilę zmrużyć oko. Mnie oczywiście tradycyjnie się to nie udaje. O świecie kupujemy trochę lei na granicy węgiersko – rumuńskiej. Potem znowu w drogę. Podczas któregoś postoju toaletowego przy stacji benzynowej, kilka osób z naszej grupy na przykładzie tamtejszej huśtawki boleśnie przekonuje się, że druga zasada dynamiki Newtona to jednak nie bujda na resorach. Ważne, że nikt nie odniósł większych obrażeń, a huśtawka została naprędce zreperowana. Polak potrafi. Autokar skręca w lewo i zaczyna się wspinać stromymi serpentynami. Czujemy, że zbliżamy się do początku pierwszego szlaku. Koło 10-tej jesteśmy już w pełni wyekwipowani i czekamy na sygnał do wymarszu.

Obrazek

Wkrótce taki pada, więc rumuńska przygoda rozpoczyna się na dobre. Jest sporo chmur, więc jest przyjemnie chłodno. Góry Gutai to coś na wzór słowackiej Małej Fatry czyli połączenie Beskidów z bardziej skalistymi tworami. W Rumunii takich pasm jest wiele – choćby wspomniane wcześniej Ciucas czy Piatra Mare.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Grupa jak to w PTT Nowy Sącz jest mocna, więc tempo jest żwawe. Dosyć sprawnie docieramy na przełęcz z której dobrze jest już widoczny najwyższy szczyt gór Gutai o tej samej nazwie mierzący 1443 m n.p.m. Natomiast najbardziej charakterystycznym i malowniczym wzniesieniem tego pasma jest Cresta Cocosului (Grzebień Koguta 1428 m n.p.m.), widoczny w pełnej krasie na zdjęciu powyżej.

Obrazek

Tutaj dłuższa przerwa na posiłek. Zaczyna się dyskusja czy w związku z nie najlepszą aurą i jeszcze dość rozległymi planami na ten dzień idziemy na szczyt czy poprzestajemy na tej przełęczy. Mam wrażenie, że większość wolałaby iść na szczyt niż zwiedzać na dole cerkiewki, ale Aśka decyduje inaczej. Ostatecznie 4 osoby postanowiły wbiec na wierzchołek, a reszta grupy powoli zaczyna schodzić w dół.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Schodzimy powoli, dostojnym krokiem, bo wiemy, że i tak z tyłu mamy ową grupkę śmiałków.

Obrazek

Oczywiście tuż przed autokarem dopada nas megaambitna czwórka biegaczy. Im to pewnie samopoczucie poprawiło, a nam nie pogorszyło, więc wszystko w jak najlepszym porządku.

W dalszym ciągu dnia, lekko błądząc przemieszczamy się w rejon cerkiewek, które mamy w planie zwiedzić. Trzeba przyznać, że są piękne, ale nie jestem aż takim ich fanatykiem by oglądać je seryjnie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tylko jedną zastaliśmy otwartą, ale warto było wejść do środka. Nawet mieliśmy okazję usłyszeć kilka słów na jej temat. Przejeżdżając z miejsca na miejsce zaczepialiśmy miejscowych mieszkańców w poszukiwaniu śladów palinki (skąd my to znamy :)). W końcu się udało. Gospodarze niknęli w niewielkim pomieszczeniu, wychodząc za chwilę z napełnionymi plastikowymi butlami, które podawały im kolejne osoby. Musiałem nawet wylać połowę mineralki, by opróżnić butelkę, ale co tam – cel uświęca środki, a wodę jak wiadomo piją głównie zwierzęta :). Piętnaście lei za litr palinki to bardzo dobra cena. W autobusie szybko zrobiło się wesoło. Późnym popołudniem, a właściwie już wieczorem docieramy do Viseu de Sus. Szybko się kwaterujemy i spożywamy dość skromną ale w miarę smaczną obiadokolację.

Dzień 3

Nazajutrz przy śniadaniu krótka informacja od Aśki. Ponieważ prognozy pogody nie są złe ale też i nie rewelacyjne wybór pada na dość wybitny szczyt w Górach Marmaroskich, którego nazwa brzmi nieco z japońska Toroioaga (1 930 m n.p.m). Pamiętacie „Shoguna” ? Drugą opcją jest Vf. Gargalau (2159 m n.p.m.), leżący w Górach Rodniańskich.
Jeszcze przed wyjazdem w drogę pojawiły się jakieś problemy z zakwaterowaniem. Po dziwnych rozmowach z właścicielami, część osób na kolejne noclegi musiało się przenieść do innego pensjonatu. Sytuacja absolutnie niecodzienna, ale najwyraźniej Niemcy, którzy się tam zakwaterowali musieli mieć twarde argumenty. No cóż na wyjazdach z PTT muszą być jakieś dodatkowe „atrakcje”, ale ja to już zdążyłem nawet polubić :). Wreszcie z pewnym opóźnieniem siedzimy w autokarze. Po drodze nasza przewodniczka ostatecznie decyduje, że naszym celem w tym dniu będzie Vf. Gargalau. Dla mnie to w zasadzie wszystko jedno, bo na żadnym z tych szczytów wcześniej nie byłem. Gargalau wydaje się nawet bardziej łakomym kąskiem bo to byłby pierwszy w tym roku dwutysięcznik. Autokarem wjechaliśmy na przełęcz Pasul Prislop (1416 m n.p.m.), a stamtąd już na bucikach.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Patrząc na ilość śniegu na otaczających szczytach zastanawiam się jak my wejdziemy w kolejnym dniu na Pietrosula, który jest najwyższym szczytem w tych górach i mierzy 2 303 m n.p.m. Może jakoś się uda – w końcu specjalnie na tę okazję kupiłem raczki ;).

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Szlak całkiem przyjemny, niezbyt forsowny. Niestety pogoda zaczęła się psuć i kilka osób postanowiło zawrócić. Reszta dociera na przełęcz Gargalau. Zaczyna padać mocniej. Stoimy i czekamy – w sumie do końca nie wiem na co, bo zarówno aura może się za chwilę poprawić, jak i pogorszyć. Krótkie spodenki, w których zwykle chadzam po górach zaczynały w pewnym momencie być niewielkim problemem. No i jak to w Rumunii dołączył do nas czworonożny przyjaciel.

Obrazek

Obrazek

Wreszcie ruszamy dalej. Szlak dość łagodnie się wznosi. Dochodzimy do wielkiego dość stromego pola śnieżnego i tu zonk…

Obrazek

Nasze sylwetki (moja i Pawła) gdzieś tam majaczą niczym goryle we mgle...

Obrazek

Ostatecznie na szczycie stajemy we trójkę. Poza mną jeszcze Paweł i Artur. Chwilę później dołączył jeszcze Piotrek.

Obrazek

Widoki zerowe, ale satysfakcja bezcenna. Jak byliśmy już z powrotem na przełęczy to zaczęło się przecierać i można było trafić już całkiem przyjemne widoki.

Obrazek

Zresztą cała droga powrotna (a szliśmy tym samym szlakiem) była już dużo łaskawsza jeśli chodzi o widoczność.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Niemniej z radością pakujemy się z powrotem do autokaru. Obiadokolacja tym razem trochę zasobniejsza. Jutro miał być punkt kulminacyjny naszego wyjazdu, czyli wejście na Pietrosula. Prognozy pogody też wydawały się być nie najgorsze, choć zapowiadali popołudniowe burze. Sądziliśmy więc, że nasza Przewodniczka zadecyduje o wcześniejszym wyjściu. Przyznam, że sam osobiście byłem zdumiony, kiedy okazało się, że mamy wyjechać tylko 15 minut wcześniej niż zwykle. Wywiązała się ożywiona dyskusja, która jednak nie doprowadziła do jakiegoś porozumienia. Sam jestem zdania, że przy dużym prawdopodobieństwie występowania burz trzeba w góry wychodzić jak najwcześniej. Wiadomo, że szanse na wystąpienie burzy o godzinie 15 czy 16 są znacznie większe niż w okolicach południa. Rozeszliśmy się do pokoi by się trochę ogarnąć. Podczas wieczornej posiadówki starałem się oszczędzać aby być w formie w drodze na najwyższy szczyt Alp Rodniańskich. Wiadomość wieczoru była absolutnie hitowa. Według najświeższych doniesień na Pietrosula mieliśmy zostać zaprowadzeni przez rumuńskiego przewodnika, którego nikt wcześniej na oczy nie widział. Miał za to skasować ponad 40 euro (czyli po 1 euro na twarz). Kwota żadna, choć zawierzenie całej grupy jakiemuś tajemniczemu osobnikowi z Rumunii wydawało się pomysłem nader śmiałym i ryzykownym.

Dzień 4

Po śniadaniu wyjeżdżamy w drogę. Pogoda wydaje się być wymarzona. Po drodze w malej miejscowości odbywa się remont drogi, co jak się potem okaże będzie miało dla nas spore znaczenie. O umówionej porze docieramy na miejsce i czekamy, czekamy, czekamy… Na szczęście obok był piękny monastyr, więc nie marnotrawiliśmy bezsensownie czasu tylko zwiedzaliśmy te przepiękne obiekty.

Obrazek

Obrazek

Obrazek]

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdzieś po prawie godzinie oczekiwania na owego przewodnika dało się słyszeć tu i ówdzie szmer niezadowolenia. Musiała to słyszeć to również Aśka, choć starała się robić dobrą minę do złej gry. Szczerze jej wtedy współczułem, bo starała się dziewczyna by to wszystko jakoś poukładać, a tymczasem widmo zmarnowanego dnia zbliżało się nieuchronnie. A jak się później okazało niesłowny przewodnik to nie był nasz ostatni problem w tym dniu. Wreszcie pada komenda „wracamy do autokaru”. Dłużej naprawdę nie było na co czekać. Okazało się, że na wąskiej drodze, którą niedawno przecież jechaliśmy została położona nowa nakładka asfaltowa. Jak wiadomo nieszczęścia chodzą parami i ta prawda wydawała się właśnie urzeczywistniać. Ale kto jak nie my, przecież musi być jakieś wyjście z tej wydawałoby się beznadziejnej sytuacji. Okazało się, że jest. Otóż życzliwi mieszkańcy tej rumuńskiej wioski zdemontowali szybko swój prywatny płotek aby nasz autokar mógł zawrócić. Nie było to proste i wymagało sporych umiejętności kierowcy. Na szczęście Michał to fachowiec czystej wody. Po licznych manewrach i krzykach ludzi siedzących z tyłu, że zaraz wylądujemy w korycie potoku, wreszcie się udało. Teraz na wysokości zadania stanął Paweł, który prowadził kierowcę przy pomocy swej super dokładnej elektronicznej mapy Rumunii. Gdzieś po 20 minutach kluczenia wąskimi, krętymi drogami docieramy do głównego traktu. Sytuacja wydaje się być opanowana, choć straciliśmy sporo czasu i trochę nerwów.
Aśka podejmuje jedynie słuszną w tym przypadku decyzję i udajemy się na zaległy szczyt Toroioaga (1930 m n.p.m), który znajduje się w Górach Marmaroskich i jest jednym z wybitniejszych w tym paśmie.
Co było do przewidzenia tempo od początku bardzo mocne. Trzeba było nadrobić stracony czas. Najpierw idziemy szeroką doliną w której znajdują się jakieś ogromne kamieniołomy, a kontrastują z nimi małe, urocze szczeniaczki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest ciepło, wręcz upalnie. Teren bardzo wysuszony, buty czasami grzęzną w grubej warstwie prochu. Skręcamy ostro w prawo, ale znaki szlaku gdzieś zniknęły. Wycof. Wpatrujemy się dokładnie i dostrzegamy znaki na bardzo stromym piarżystym grzbiecie. To był bardzo męczący i selektywny odcinek szlaku. Taka wyrypa na krechę ma jednak jedną zaletę – szybkie łapanie wysokości. Dochodzimy wreszcie do poziomej drogi przy której mamy zasłużony odpoczynek. To podejście wyeliminowało z dzisiejszej wycieczki kilka osób. Czasu nie mieliśmy wiele, więc tempo musiało być szybkie. Tutaj zaczynają się bardziej rozległe widoki. W tle widać m.in. nasz niedoszły cel – Pietrosul.

Obrazek

Idąc dalej drogą widzimy w pełnej krasie żelazisty stawek. Jak staliśmy obok niego nie wyglądał zbyt ciekawie, ale z góry to już zupełnie inna perspektywa.

Obrazek

Góry Marmaroskie są niestety często rozjeżdżane przez wszelkiej maści pojazdy mechaniczne. Po drodze mijała nas grupka Polaków na motorach crossowych, a później Czesi na quadach. Nie lubię takich klimatów, ale co poradzić. Dość mozolnie docieramy na przełęcz.

Obrazek

Stąd do szczytu już tylko godzina drogi, ale taka intensywna godzina. Za to niewątpliwie jest to najpiękniejszy widokowo odcinek szlaku.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Końcówka podejścia bardzo mozolna, ale już na grani jest dużo przyjemniej.

Obrazek

Obrazek

Na szczycie bardzo miła dla mnie uroczystość – razem z Martą i Arturem zostaję oficjalnie przyjęty w szeregi Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego - oddział Beskid w Nowym Sączu. Bardzo miło jest odbierać gratulacje od Aśki, Bożenki, Janusza, Jacka i innych znamienitych członków PTT. Szkoda tylko, że nie było Grażynki i Wojtka…

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po tej uroczystości z lekkim szmerem w głowie zaczynamy zejście. Schodzimy inną drogą, częściowo bez szlaku. W rumuńskich górach nie jest to nic nadzwyczajnego – zwłaszcza na takim pustkowiu jak Maramuresz.

Obrazek

Obrazek

Droga zejściowa jest długa a panująca poniżej wysoka temperatura zwiastuje nieuchronne nadejście burzy. Po drodze dochodzimy do kapitalnej widokowo polanki, z której jak na dłoni widzimy całe pasmo Alp Rodniańskich. Jest PKP.

Obrazek

Obrazek

Pod koniec zgodnie z przewidywaniami łapie nas ulewa, ale ona nie była już w stanie popsuć dzisiejszego dnia.
Sztuką jest przekuć porażkę w zwycięstwo, a to się właśnie dziś udało Asi, z czego się bardzo cieszyłem. W końcu jesteśmy jedną drużyną, która ma wspólne interesy.
Wracając już na kwaterę postanowiliśmy zrobić lekki rekonesans jutrzejszego szlaku na Pietrosul (jesteśmy uparci). Dojeżdżamy do miejsca, gdzie stoi zaparkowany polski autokar. Jest zatem szansa na gruntowne rozeznanie tematu. Asia zaprasza do naszego autobusu ichniejszego przewodnika. Jego pierwsze słowa brzmią: „Drodzy Państwo warunki panujące na szlaku na Pietrosula są ekstremalne…”. Dalej już można było nie słuchać. Stało się jasne, że tym razem najwyższy szczyt Gór Rodniańskich pozostanie w sferze naszych marzeń. Po co ja te raczki tylko kupowałem ? No nic wykorzystam je w sezonie jesienno – zimowym. Po tym niespodziewanym spotkaniu trochę uszło z nas powietrze. Cały czas ten Pietrosul nas motywował do działań a teraz stało się jasne, że tej góry tym razem nie zdobędziemy.
Cóż po obiadokolacji złagodziliśmy reżim turystyczny na rzecz imprezki. Miało być spokojnie, no ale skoro motywacja już siadła to co nam pozostało. Oczywiście nie wszyscy się na niej pojawili, ale ci co byli nie pożałowali. Jak to zwykle na wyjazdach górskich bywa, ludzie okazują się być nie tylko wytrawnymi turystami, ale i również towarzyskimi imprezowiczami. Świetna zabawa z tańcami. Sprzęt grający mamy do dyspozycji, więc pod koniec serwuję jeden z moich ulubionych utworów szwedzkiej formacji Bloodbath „Eaten”, co wprawia w osłupienie miejscowych Rumunów. Niektórzy z nich jednak podejmuję rękawicę i dołączają do zabawy.

https://www.youtube.com/watch?v=AIeVnN9cFmw

Wkrótce barmanka daje nam wyraźne znaki, że nasz czas w tym dniu (a może nocy) już minął. Jest już dobrze po północy a jutro choć nie Pietrosul, to zamierzamy ustrzelić jeden z najwyższych szczytów gór Maramuresz, a może nawet najwyższy jak się uda…

Dzień 5

Na śniadanie przyszedłem późno i z wiadomych względów zjadłem niewiele. Dzień zapowiadał się upalny, co akurat tym razem nie było zbyt korzystne. Część osób wybrało inną atrakcję w postaci przejażdżki kolejką wąskotorową. My postanowiliśmy być twardzi i choć łepetyny bolały po 9 ruszamy na szlak z Repedei położonej na wysokości 515 m n.p.m. W takich przypadkach mam swoją metodę na pozbycie się "głupot" z organizmu. Jak najszybciej ruszam żwawym tempem by wszystko wypocić. Grupa była mocno wyselekcjonowana, więc słabych tu praktycznie nie było. Jednak narzucone tempo spowodowało, że stawka mocno się rozciągnęła i niczym na górskich etapach Tour The France potworzyły się małe grupki. Ja znając fantazję PTT wolałem się trzymać z przodu stawki. Po drodze mijamy rumuńskich cawboyów, którzy pędzą swoje krowy w góry.

Obrazek

Pierwszy odpoczynek chyba dopiero po dwóch godzinach marszu już w nieco okrojonym składzie. Oj smakowało wtedy piwo. Po kolejnych 2 godzinach, no może 1,5 godziny widok wreszcie się rozszerza na okoliczne góry. Zaobserwować można m.in. grupę Popa Ivana Marmaroskiego.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

To oczywiście nie koniec podejścia. Do celu, którym już oficjalnie jest najwyższy szczyt Gór Marmaroskich – Fărcău mierzący 1957 m n.p.m. zostało kolejne 1,5 godziny (w porywach do dwóch). To już jednak trochę przyjemniejsza i bardzo widokowa droga. A tu rzeczony król Marmaroszy – Fărcău.

Obrazek

Obrazek

Gdzieniegdzie kwitną jeszcze krokusy.

Obrazek

Ostatni, krótki odpoczynek przy jeziorku Vinderel. Tutaj jeszcze bodajże 2 osoby zdecydowały się pozostać. Reszta niedobitków czyli jakieś kilkanaście osób udaje się już zupełnie „na lekko” na szczyt. Plecaki zostały przy jeziorku. Ostatecznie namówiłem jeszcze Dorotkę i Danusię by poszły z nami na szczyt. Skoro zdołały tu dotrzeć to szkoda by było niweczyć ten trud. Wyszły i były z siebie bardzo dumne. W drodze na szczyt mijamy drewniany krzyż taki typowy dla rumuńskich gór.

Obrazek

I wreszcie jesteśmy na wierzchołku w doborowym towarzystwie. Moja miniekipa licząca 4 osoby weszła w całości, więc nie jesteśmy tacy ciency. Widoki rozlegle, tylko robi się podejrzanie duszno…

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Podczas zejścia zaczyna siąpić deszcz. To było do przewidzenia. Przy jeziorku szybko zakładamy plecaki i robimy kilka fotek. Ładnie tu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jeśli ktoś myślał, że podejścia w tym dniu się skończyły to był w błędzie. Zaraz za jeziorem znowu ostro w górę na płaską grań. Widoki wciąż kapitalne.

Obrazek

Po lewej mijamy Mihailecu (nasz pierwotny cel na dziś). Właściwie to można było na niego wejść bo to raptem jakieś 150 m pionie licząc od naszej ścieżki. Zresztą zdecydowały się na to bodajże 4 osoby od nas z Aldoną i Ewą na czele. Zejście również bardzo długie. To był mocny akcent na koniec dni górskich podczas tego wyjazdu. Co jakiś czas można zaobserwować ciemne chmury, z których punktowo pada deszcz.

Obrazek

To już ostatni odpoczynek na trasie nie licząc Repedei.

Obrazek

A na dole odwiedzamy rumuńską knajpę, gdzie właściciel zanotował chyba rekordowe obroty. Dość powiedzieć, że była walka o puste kufle, których bardzo szybko zabrakło. Nie wiem jakim cudem nie mam zdjęcia z tego miejsca. Chyba zbyt mocno chciało mi się pić. Po obiadokolacji zaplanowano posiadówkę, ale była pewna kolizja z finałem ligi mistrzów. Moi towarzysze z pokoju szybko zasnęli po jedzeniu a ja spokojnie oglądałem sobie mecz, choć nie przepadam ani za Realem ani za Atletico. Po jakiejś godzinie presja otoczenia była już jednak tak duża, że musiałem się przyłączyć do biesiadników. Po wczorajszych szaleństwach zostaliśmy ulokowani w bocznej sali a potem przenieśliśmy się na taras koło naszego pokoju. I w tych miłych okolicznościach przyrody zakończyła się górska część wyjazdu.

Dzień 6

Wrzucamy rzeczy do autokaru i udajemy się w kierunku jednej z najbardziej znanych atrakcji rumuńskich wpisanych na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO – mianowicie Wesoły Cmentarz w miejscowości Săpânța. Jest to obiekt powszechnie znany, nie tylko przez miłośników gór i zabytków. Generalnie ktoś sobie wymyślił, że cmentarz wcale nie musi być ponury i smutny, dlatego na nagrobkach królują tu wesołe i pstrokate obrazki oraz śmieszne i dowcipne napisy. Oto kilka cytatów znalezionych gdzieś w necie:

"Tutaj ja spoczywam/ Pop Toader się nazywam/ Na klarnecie ja grałem i palinkę popijałem, o tym ja tylko myślałem, gdy po tej ziemi stąpałem/ Miałem też swoje smutki, żywot mej żony był krótki/ Ludziom wesoło śpiewałem, sam sobie w kącie płakałem".

"Od najmłodszych lat sierotą zostałam/ bez mamy się wychowałam/ Przędłam i tkałam, pomocy nie miałam/ sama wszystko robiłam i w domu, i na zewnątrz/ ponieważ mąż mi zmarł, przez wiele lat wdową byłam/ Umierając, dziękowałam swoim dzieciom za dobrą opiekę i za to, że życie zostawiam w wieku 87 lat".

"Byłem policjantem/ Tu i w Braszowie/ /Ion Stan się nazywam/ Teraz was pozdrawiam i salutuję/ bo już się więcej nie zobaczymy/ Świat opuściłem w 68. roku życia". "Dmimitr Puiului mnie nazywano/ U cioci mej wesoło minęło me dzieciństwo/ Ona swych dzieci nie miała i mnie wychowała/ Mnie wychowała, mnie wyuczyła i ożeniła/ Szkołę o profilu komercyjnym ukończyłem/ Nauczyłem się, jak nalewać ludziom do pucharów/ Temu, co pijany był, więcej nie nalewałem/ Tego, co znał swój umiar, chętnie częstowałem".

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek]

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Te cytaty i zdjęcia idealnie oddaję charakter tego miejsca. Tutaj można się namacalnie przekonać, że śmierć jest tak naprawdę częścią życia i nie ma co robić z tego wielkiej tragedii. Tu, jako wzorowi kierowcy wypijamy ostatnie tego dnia piwo. Było upalnie, więc smakowało wyśmienicie.
Po drodze miały być jeszcze zakupy, ale markety gdzieś wywiało. Fakt, że w kieszeni zostało mi parę lei nie jest niczym strasznym. Wszak do Rumuni nie raz jeszcze wrócę. Może nawet jeszcze w tym roku.
Powrót do domu z oczami na zapałkach, ale z tym się trzeba pogodzić. Taki już urok wyjazdów z grupami z Nowego Sącza czy Rzeszowa.
Generalnie na tym wyjeździe po raz kolejny zebrała się sympatyczna i mocna grupa górska. Gdyby nie warunki zimowe na Pietrosulu pewnie zrealizowalibyśmy cały plan górski i to z nawiązką (nie liczę tego niewysokiego szczytu w Górach Gutai), który zresztą też był na spokojnie do zrobienia.
Oczywiście jak to na tego typu wyjazdach pojawiały się jakieś drobne lapsusy i niedociągnięcia, ale raczej wywoływały one uśmiech pobłażania niż irytację. Generalnie wyjazd oceniam bardzo pozytywnie. Aśka, która debiutowała w roli przewodnika większej grupy spisała się bardzo dobrze. Oczywiście nie da się wszystkim dogodzić, ale zdecydowana większość ludzi była zadowolona i ja również do tej grupy się zaliczam. To była próba charakteru i chociaż zdarzały się cięższe chwile to Joasia wyszła z niej zwycięsko. Myślę, że zdobyła bezcenne doświadczenie, które ją wzmocnią i dodadzą pewności siebie na przyszłość. Ja osobiście bardzo Ci dziękuję i przepraszam za moje grzeszki ;). Dziękuję również wszystkim współuczestnikom i Michałowi (naszemu genialnemu kierowcy), dzięki którym ten wyjazd był sympatyczny i jak zawsze niepowtarzalny. Pewnie z wieloma z Was już za niespełna tydzień spotkamy się w autokarze jadącym w ukraińskie Gorgany i znów będziemy się świetnie bawić.

Na koniec link do świetnego (jak zawsze) filmu zmontowanego z tego wyjazdu przez Pawła Koguta. Dzięki Paweł.

https://www.youtube.com/watch?v=J1DPJ5NEaz4

Do następnego razu !

Wojtek

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Ostatnio edytowano Pn mar 20, 2023 9:00 pm przez Carcass, łącznie edytowano 7 razy

Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz paź 06, 2016 2:51 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt cze 22, 2012 7:38 pm
Posty: 843
Lokalizacja: siem-ce; m-ce
Świetna relacja. Przypomniał mi się mój urlop, podczas którego odbyłem identyczne wycieczki, co Ty. Też rozpocząłem od Koguciego Grzebienia, a w drodze powrotnej również zwiedzałem Sapantę :wink: . Byłem również na Toroiadze, Farcaul i Garagalau. Postaram się napisać relację, to będziesz miał odniesienie, jak tereny, które odwiedziłeś prezentują się w lipcu (wtedy byłem ja).
Czy ten pies na zdjęciu grupowym nie przyczepił się może do Was na Przełęczy Gutai, albo w pobliżu?

Carcass napisał(a):
najwyższy szczyt gór Gutai - Cresta Cocosului

Najwyższy szczyt gór Gutai to Gutai :wink: , zresztą widoczny na zdjęciu pod opisem.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz paź 06, 2016 4:24 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
magis napisał(a):
Świetna relacja.


Dzięki.

magis napisał(a):
Postaram się napisać relację, to będziesz miał odniesienie, jak tereny, które odwiedziłeś prezentują się w lipcu (wtedy byłem ja).


Bardzo chętnie poczytam. Czasem w górach kilka godzin robi różnicę a co dopiero dwa miesiące.

magis napisał(a):
Czy ten pies na zdjęciu grupowym nie przyczepił się może do Was na Przełęczy Gutai, albo w pobliżu?


Dokładnie. Pewnie ma tam dyżur :).

magis napisał(a):
Najwyższy szczyt gór Gutai to Gutai :wink: , zresztą widoczny na zdjęciu pod opisem.


Dzięki za czujność. Korekta już zrobiona.

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N lis 06, 2016 10:08 pm 
Nowy

Dołączył(a): N wrz 29, 2013 12:34 pm
Posty: 9
Jak zwykle Wojciech, świetna relacja z podróży, no i czasami na tych zdjęciach jestem, fajna przygoda i wrażenia, polecam życie ...


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn lis 07, 2016 11:18 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
pablojabbar napisał(a):
Jak zwykle Wojciech, świetna relacja z podróży, no i czasami na tych zdjęciach jestem, fajna przygoda i wrażenia, polecam życie ...


Dzięki :). W przyszłym roku jak się załapiemy to są pewne szanse na Piatra Craiului. Wiadomości z pierwszej ręki :). Dodatkowo długi weekend wypada dość późno (druga połowa czerwca), więc myślę, że nie będzie takich problemów jak z Pietrosulem... Oby zdrowie tylko było.

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn lis 07, 2016 11:38 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10407
Lokalizacja: miasto100mostów
Przegapiłem tę relację.
I jak zwykle napiszę, że jak zwykle super.

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn lis 07, 2016 11:59 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Krabul napisał(a):
Przegapiłem tę relację.
I jak zwykle napiszę, że jak zwykle super.


Jak zawsze bardzo dziękuję. Jeszcze mam tydzień L4, więc myślę, że jakieś zaległości nadrobię...

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 7 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 15 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL