Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest N cze 16, 2024 6:12 am

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 17 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Wt lis 22, 2016 10:05 pm 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 29, 2006 6:58 pm
Posty: 690
Lokalizacja: Dolny Śląsk
Niepisaną tradycją DGN-u są jesienne wypady w góry ciepłych krajów południa Europy, gdzie ładujemy baterie przed jesienną chandrą i zimową hibernacją. Dwa lata temu wybraliśmy się na przełomie września i października do słonecznej Albanii, by w zeszłym roku wylądować na tylko trochę bardziej deszczowej Korsyce. W tym roku udało nam się trafić tanie loty do hiszpańskiego Santander i tym samym zaplanowaliśmy sobie przedłużony weekend w Kantabrii.

Geneza organizacji tego wyjazdu jest dość zabawna. Gdy zobaczyłem tanie loty do Santander, wiedziałem że chcę tam polecieć z ekipą. Tyle, że osobiście nie miałem za bardzo pojęcia, czy są tam jakieś góry. Przykładowa rekrutacja wyglądała mniej więcej tak:
- Przecier, chcesz jechać w listopadzie do Hiszpanii?
- Pewnie, po ile bilety?
- Po 200 zł.
- Wchodzę w to.

I telefon od Przeciera za pół godziny.
- Ej, stary... ale tam są w ogóle jakieś góry?

Tak właśnie wyglądało nasze początkowe pojęcie o regionie, w który się mieliśmy wybrać. Szybko jednak nadrobiliśmy braki w geograficznym wykształceniu. Z Santander jest zaledwie około 50-100 km w rejon Gór Kantabryjskich, a w szczególności masywu Picos de Europa z najwyższym Torre de Ceredo (2648m) i najbardziej znanym chyba Picu Uriellu (2519m) ze spektakularną 500m ścianą - rajem dla wspinaczy.

Prognozy jednak wskazywały, że raczej nie będzie nam dane osiągnąć którykolwiek z tych wysokich szczytów, bowiem już na początku listopada w tym rejonie spadł śnieg (!). Tym samym nastawialiśmy się raczej na ferraty, wspinaczkę albo trekking w nieco niższych partiach gór.

Początkowo miała to być mała grupa, ale koniec końców przeobraziła się ona w mini wycieczkę szkolną. Na wyjazd zadeklarowało się bowiem 12 osób. Tym samym należało wyjazd przygotować bardzo starannie pod względem logistycznym, ale w tym pomóc nam miały doświadczenia z poprzednich wyjazdów. Ostatecznie ekipa podzieliła się na trzy czterosobowe zespoły, co miało dać nam niezależność i elastyczność. Choć tak naprawdę, jak się potem okazało, wszędzie i tak podróżowaliśmy wspólnie.


10.11.2016

Wycieczka rozpoczynała się w przeddzień polskiego święta narodowego, które i tak od kilku lat zawsze spędzałem w górach. Nie czuję bowiem satysfakcji z oglądania zdjęć latających kostek brukowych w Warszawie i zamaskowanych „prawdziwych patriotów”. Dla przykładu: w zeszłym roku na 11. listopada byliśmy na ferratach na pograniczu niemiecko-polsko-czeskim, a dwa lata temu poznawaliśmy piękno Gór Suchych .

Wylot mieliśmy z Berlina, więc trzeba było tam wpierw dojechać. Po skompletowaniu zespołu numer jeden srebrna strzała wyruszyła w podróż na lotnisko Schonefeld. Po drodze natknęliśmy się na pierwszy w tym sezonie opad śniegu, co jeszcze bardziej wzmogło w nas pragnienie słonecznej i ciepłej Hiszpanii.

Tyle, że wcześniejsze prognozy były takie sobie. O warunkach panujących w okolicy dowiedziałem się już po kupnie biletów. Prognozy mówiły o czterech dniach deszczowych i jednym pogodnym podczas naszego pięciodniowego pobytu. Wszak to północna Hiszpania – region nieustających deszczów. Niezrażeni tym wyruszyliśmy w drogę. W Berlinie zameldowaliśmy się zgodnie z planem, a już około 19 byliśmy w Santander.

Pierwszy kontakt z hiszpańskim powietrzem był jak najbardziej obiecujący. Jest ciepło i nie pada! Szybko dokończyliśmy temat wynajmu aut i ruszyliśmy w drogę. Naszym pierwszym przystankiem na noc miała być Playa de la Ballota – plaża oddalona ok. 60 km na zachód od Santander, w kierunku Oviedo. Po drodze zrobiliśmy jeszcze krótkie zakupy w markecie (na szczęście udało się dostać gaz do naszych kuchenek!) i udaliśmy się na plażę.

Rozbicie się bezpośrednio na plaży byłoby dość trudne ze względu na sztormowe warunki tam panujące, ale nieco wyżej była możliwość rozbicia kilku namiotów nieopodal domku, który w sezonie zwykle pełni rolę toalety. W pobliżu były również ławki, na których spokojnie mogliśmy przygotowywać posiłki, a że było po sezonie, w okolicy był tylko jeden camper. Szybciutko rozbiliśmy tam namioty i mogliśmy się delektować piękną nocą w Kantabrii.

Obrazek
Wieczór na plaży (fot. Przecier).


Ciąg dalszy i więcej zdjęć wkrótce :)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr lis 23, 2016 7:54 pm 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 29, 2006 6:58 pm
Posty: 690
Lokalizacja: Dolny Śląsk
11.11.2016

W dniu święta narodowego naszym celem było przejście ferraty de la Hermida, zlokalizowanej w miejscowości o tej samej nazwie. Mieliśmy do pokonania zaledwie około 50 km, co biorąc pod uwagę górskie drogi mogło nam zająć około godziny. Ferrata zaś miała w całości zająć około pięciu godzin i według opisów, nie należała do najtrudniejszych.

Obrazek
Kąpiel w morzu. Można? Można! (fot. Przecier)

Duża grupa i jeszcze większa ilość lokalnych win spożytych poprzedniej nocy sprawiły, że inercja grupy okazała się bardzo wysoka. Ostatecznie opuściliśmy nasz dziki camping około godziny 11 i dopiero koło południa byliśmy w La Hermida. Na szczęście sprzyjała nam pogoda, choć początkowo nie mogliśmy zlokalizować nieszczęsnej ferraty. Koniec końców dotarlismy do niej dopiero około 14, ale potem już szło sprawniej.

Obrazek
Lokalsi na drodze (fot. Przecier)

Ferrata początkowo prowadzi ostro w górę po drabince z klamer, gdzie należy uważać przede wszystkim na kamienie osypujące się spod nóg osób poprzedzających. Po pierwszym ostrym podejściu jest fragment nieco bardziej wypłaszczony, który po chwili przechodzi w łagodny trawers i kolejne ostre wejście do góry. W krótkim czasie zyskuje się około 200m wysokości. Ferrata jest jednak osadzona nisko w wąwozie, więc było jeszcze dość ciepło. Poza tym sprzyjała nam aura i niemal bezchmurne niebo.

Obrazek
Pogoda sprzyja. Gdzieś niedaleko rozpoczęcia ferraty. (fot. Przecier)

Następnym punktem na drodze ferraty jest jaskinia, którą zamiłowani speleolodzy mogliby eksplorować bez przerwy. Od jaskini ferrata odbija w lewo, skąd wyprowadza kolejnym stromym przejściem do rozwidlenia ferrat. Stąd można pójść albo do góry i za chwilę zakończyć ferratę albo odbić w prawo i dotrzeć na pierwszy z dwóch zainstalowanych tu mostków. Ma on klasyczną budowę ferratową – cztery liny, z których po jednej się idzie, dwóch szeroko rozstawionych trzyma się dłońmi, a do czwartej, która jest nad głową, przypinamy się lonżą. Mostek nie jest długi – a około 40 metrów, ale dla nieobytych z takimi atrakcjami mógł być lekko psychiczny. Za mostkiem jest jedno trudniejsze przejście z daleko rozstawionymi punktami przepięć, gdzie można się trochę zbułować.

Obrazek
Jaskinia - przystanek na ferracie (fot. Przecier)

Stąd wychodzi się trawersem pod kolejny most, który ma nieco inną budowę. Tu nie idziemy po „kablu”, a po wygodnej drewnianej podłodze, zawieszonej na dwóch linach. Ponadto znów mamy zawieszoną nad głową linę do wpięcia lonży, ale bywa ona zdradziecka bo mniej więcej w ¾ odległości mostka pod jego ciężarem nieco się on zapada, przez co odległość od liny powyżej rośnie i może spowodować nawet zaklinowanie przez rozciągnięcie lonży. Wtedy jedyny sposób to wycofanie się do miejsca, w którym rozciągnięcie jest mniejsze, wypięcie lonży z górnej liny i wpięcie jej to lin bocznych. Najlepiej jednak od razu wpiąć się do bocznych lin i spokojnie mostek przejść. Technicznie jest on zdecydowanie łatwiejszy od poprzedniego. Ale potrafi też mocno poschizować, bo jest długi (oszacowałem go na około 200m) i mniej więcej w połowie długości zaczyna nim trochę bujać. Do tego mamy pod sobą kawałek lufy – pewnie z 50 metrów. Fajne doświadczenie dla zaczynających z ferratami – można się tam szybko wyzbyć wszelkich lęków przestrzeni ;)

Obrazek
Mostek nr 1

Obrazek
Mostek nr 2

Drugi mostek jest praktycznie ostatnią atrakcją na ferracie. Za chwilę schodzi się na wydeptaną ścieżkę, którą tupta się aż do wyjścia na szosę. Mimo to udało nam się zgubić, bo jest jedno wredne miejsce, gdzie można skręcić w coś, co początkowo przypomina ścieżkę, a potem zanika. Zwłaszcza, gdy schodzi się tam już po ciemku. Koniec końców na parkingu pod autami zameldowaliśmy się około 20. Stamtąd część osób pojechała jeszcze na kolację do restauracji, a część prosto z powrotem na nasz camping, gdzie mieliśmy spędzić jeszcze jedną noc.

Obrazek Obrazek
Mostki na ferracie (fot. Przecier)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz lis 24, 2016 11:28 am 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn lut 27, 2012 2:30 pm
Posty: 1407
Lokalizacja: Warszawa
Pięknie! To rejon na mojej check-liście. Czekam na dalszy ciąg :D

_________________
Nie sprytem, lecz siłą!

"Gdyby ministranci zachodzili w ciążę, aborcja byłaby refundowana"

V kolumna szatana


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz lis 24, 2016 6:32 pm 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 29, 2006 6:58 pm
Posty: 690
Lokalizacja: Dolny Śląsk
12.11.2016

Następny dzień przywitał nas nienajgorszą pogodą. Nie padało, choć niebo było szczelnie zasnute chmurami. Zanim jednak ogarnęliśmy się z poranną toaletą w morzu i śniadaniem, zaczęło kropić. Nie wróżyło to niczego dobrego, ale ponieważ i tak było już dość późno (podobnie jak poprzedniego dnia, naszą metę opuściliśmy dopiero około 11), zdecydowaliśmy spędzić ten dzień zgodnie z planem pierwotnym, który zakładał trekking w okolicach jeziora Enol (Lago de Enol) oraz Jeziora Ercina (Lago de la Ercina). Oba te jeziorka znajdują sie niedaleko miejscowości Covadonga w odległości około 70km od naszej plaży. Mimo niewielkiej odległości, jest to już inna prowincja – z Kantabrii udaliśmy się do Asturii.

Obrazek
Jeziorko Lago de Enol

Po przyjechaniu na parking pod jeziorkami zastała nas paskudna pogoda. Padający nieustannie drobny deszcz i silny wiatr nie wróżył niczego dobrego. Ale przecież nie przyjechaliśmy tam dla przyjemności. Podeszliśmy sobie grupą na jeden z punktów widokowych, gdzie zrobiliśmy zdjęcie grupowe, a nastepnie udaliśmy się całą ekipą w kierunku schroniska Refugio Vega de Ario. Drogowskaz który napotkaliśmy niedługo potem tłumaczył, że chcąc dojść do schroniska czeka nas około 3h marszu. Mieliśmy do pokonania około 10km i około 500m przewyższenia. Schronisko bowiem znajduje się na wysokości 1630m, podczas gdy znajdowaliśmy się na wysokości ok 1100m.

Obrazek
Grupowe przy jeziorkach ;)

Wraz z mijaniem kolejnych metrów i zyskaniem wysokości, zmieniały się nieco warunki pogodowe. Co prawda padało cały czas tak samo, ale z wysokością dołączały kolejne atrakcje pogodowe, takie jak nasilający się wiatr i pogarszająca się widoczność. Wchodziliśmy bowiem w pułap nisko osadzonych chmur, których gruba warstwa absolutnie nie pozwalała na szybkie się z niej wydostanie. Śnieg na szlaku pojawił się mniej więcej na wysokości ok. 1400m, dlatego im bliżej schroniska szło się trudniej, ponieważ oznakowania szlaku (początkowo dość wyraźne żółte znaki na kamieniach) znikały pod warstwą świeżego puchu, po którym ktoś dość dawno nie szedł. Od pewnego momentu torowaliśmy sobie drogę tylko na podstawie mapy analogowej i ścieżek zaznaczonych na maps.me.

Obrazek
Widok z drogi prowadzącej w kierunku jeziorek na okolicę, którą zostawiliśmy za sobą.

Około godziny 16 stało się jasne, że do schroniska raczej nie dojdziemy. Nigdzie nie było go widać. Nie byliśmy nawet pewni, czy idziemy cały czas szlakiem, bo wskazania GPSa nie dawały jednoznacznej odpowiedzi. Uznaliśmy zatem, że podejdziemy sobie tylko na najwyższy pobliski wierzchołek, na którym zrobiliśmy sobie pamiętkowe zdjęcia i rozpoczniemy zejście.

Obrazek
Lago de Ercina

Dopiero po wejściu na tenże szczyt i osiągnięciu wysokości 1750m naszym oczom ukazało się schronisko, które znajdowało się po drugiej stronie masywu, ponad 100 metrów niżej. Szybki zoom aparatem na schronisko sugerował, że jest ono raczej zamknięte, ponieważ nie było widać przy nim żywej duszy. Zgadzałoby sie to z informacjami, jakie uzyskaliśmy o warunkach turystycznych panujących w rejonie od października, kiedy ruch turystyczny zamiera, a schroniska i campingi są zamykane na zimę.

Obrazek
W wyższych partiach warunki mocno zimowe

Obrazek
Szczyt o nieokreślonej nazwie, ale wysokości 1750m zdobyty!

Rozpoczęliśmy zatem powrót do samochodu. Niestety pogoda cały czas się pogarszała. Padało coraz mocniej i w pewnym momencie szybkoschnące spodnie nie nadążały z odparowaniem nadmiaru wilgoci. Zwłaszcza, że były zasilane świeżym opadem spływającym z kurtki. W efekcie mniej więcej w połowie drogi powrotnej byłem już przemoczony od stóp do głów i jedyne o czym marzyłem, to dojść jak najszybciej do auta, w którym mógłbym się przebrać w suche ciuchy i zagrzać. Pierwsza czwórka ruszyła dość ostro do przodu, dzięki czemu udało nam się dotrzeć do samochodu jeszcze przed całkowitym zmrokiem, ale grupa skompletowała sie dopiero po mniej więcej godzinie.

Obrazek
Schronisko, które było naszym celem, ale do którego nie dotarliśmy, a zobaczyliśmy je z góry ;)

Obrazek
Im wyżej, tym warunki coraz bardziej zimowe

Uznaliśmy też wspólnie, że w naszym obecnym stanie nocleg w namiocie absolutnie nie wchodzi w grę i szukamy jakiekolwiek hotelu, w którym moglibyśmy wysuszyć ciuchy i się ogrzać. Udało się takowy znaleźć w miejscowości Arriondas, oddalonej o 30km od jezior, gdzie za cenę 13 euro za osobę zameldowalismy sie w czterech trzyosobowych pokojach.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt lis 29, 2016 10:36 pm 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 29, 2006 6:58 pm
Posty: 690
Lokalizacja: Dolny Śląsk
13.11.2016

Następnego dnia znów zbieraliśmy się dość długo, choć tym razem spowodowane było raczej chęcią dosuszenia ciuchów (i przede wszystkim butów) przed dalszą podróżą. Pogoda od rana raczej nie zachęcała do dalekich trekkingów, bo od rana kropiło, a tylko od czasu do czasu dawało się zauważyć fragmenty błękitu na niebie. Zdecydowaliśmy zatem, że póki pogoda sie nie wyklaruje, spędzimy trochę czasu w malowniczym miasteczku Cangas de Onis, oddalonym zaledwie 8 km od Arriondas.

Obrazek
Nasz hotel (fot. Przecier)

Tam udaliśmy się na zakupy i kawę oraz ciastko do pobliskiej kawiarni. Pogoda nadal nie rozpieszczała, więc wcale też nie spieszyliśmy się z wyruszeniem w dalszą drogę. Zwłaszcza, że i tak nie mieliśmy jakiegoś precyzyjnego planu na ten dzień. Po kawie i ciastku udaliśmy sie jeszcze na sąsiedni bazar, gdzie można było posmakować lokalnych serów i wędlin – trafiliśmy bowiem na „targ kiełbasy”, który odbywa się tam w każdą niedzielę. Dopiero około 14 zdecydowaliśmy, że aby nie marnować dnia do końca, udamy się w kierunku Jeziora Riano oddalonego o 65 km od Cangas de Onis.

Obrazek
Kiełbasiany targ w Cangas de Onis (fot. Przecier)

Jeziorko to jest położone w niezwykle malowniczej dolinie, otoczone jest z każdej strony bądź to łagodnymi wzniesieniami, bądź strzelistymi wapiennymi turniami sięgającymi kilkuset metrów. Jezioro to jest regulowane dzialalnością człowieka, więc przypomina bardziej zbiornik retencyjny, przez którego środek poprowadzono niezwykle efektowny most. Przypomina nieco zbiornik na Solinie, choć nie ma tam tak efektownej tamy.

Obrazek
Im bliżej Riano, tym pogoda coraz lepsza (fot. Przecier)

Obrazek
Grupowe gdzieś niedaleko Riano. Akurat chwila lepszej pogody (fot. Przecier).

Po drodze jednak natknęliśmy się na jeszcze jedną atrakcję. W pobliżu miejscowości Vidosa, mniej więcej w połowie drogi, napotkaliśmy niezwykle efektowny wodospad, otoczony wręcz ferratami. Znajduje się tam coś jakby adventure park, gdzie ferrat jest przynajmniej kilka. Niektóre z nich nawet są wyposażone w tyrolki, którymi można zjeżdżać, jeśli dysponuje się bloczkami. Oczywiście tego dnia nie było tam żywej duszy (napotkaliśmy tylko jedną parkę lokalsów), więc nie było opcji na wypożyczenie brakującego sprzętu. Zresztą nawet gdyby taka opcja była, to przy pogodzie, jaka nas tam zastała i tak nie zdecydowalibyśmy się na przejście ferrat lub przelot tyrolką. Cały czas bowiem niemiłosiernie padało, a pod samym wodospadem można było odnieść wrażenie, jakby ktoś oblewał nas wodą prosto z gigantycznego wiadra. Przeszliśmy się zatem tylko okolicznymi ścieżkami i po około pół godzinie ruszyliśmy dalej.

Obrazek
Standardowy obrazek na asturyjskich / leońskich drogach (fot. Przecier).

Obrazek
Adventure Park w Vidosa z efektownym wodospadem w tle.

Nad jeziorkiem zameldowaliśmy się po około godzinie. Okazało się jednak, że nie bardzo jest to miejscówka na nocleg, ponieważ z racji wilgoci od jeziora i wysokości, gwizdało tam niemiłosiernie. Jeziorko znajduje się na wysokości ok 1100m, więc po wyjściu z auta rzuciło w nas mroźnym powietrzem. Temperatura na zewnątrz nie przekraczała pięciu stopni, więc w nocy należało się tam spodziewać ujemnych temperatur, na co nie wszyscy byli sprzętowo przygotowani.

Obrazek
Asturyjsko-leońska jesień #1 (fot. Przecier)

Obrazek
Asturyjsko-leońska jesień #2 (fot. Przecier)

Plusem jednak okolicy był fakt, że się wypogodziło, co w połączeniu z wolna zachodzącym słońcem, dawało kapitalny wręcz materiał na fotografie. Staraliśmy się to należycie wykorzystać, biorąc pod uwagę również obłędne wręcz kolory jesieni w tym rejonie. W efekcie zdjęcia z tego miejsca to feeria błękitów nieba, żółci i pomarańczy roślinności i bieli wapiennych szczytów, strzelających wysoko ponad jezioro, w którego tafli odbijało się całe to widowisko barw.

Obrazek
Jeziorko w Riano (fot. Przecier)

Obrazek
Grupowe nad jeziorkiem (fot. Przecier)

Dlatego też podjęliśmy decyzję, że tam na miejscu tylko zjemy kolację gdzieś na terenie parku i boiska, gdzie były w tym celu przygotowane ławki, a nawet murowany grill. Po kolacji mieliśmy zaś udać się gdziekolwiek niżej, gdzie można by znaleźć nocleg i gdzie nie będzie tak zimno. Krótkie przestudiowanie mapy pozwoliło nam znaleźć ciekawą opcję – camping w miejscowości La Vega, oddalonej od Jeziora Riano zaledwie 48 km. Warto jeszcze zauważyć, że wycieczka do Riano pozwoliła nam zahaczyć o kolejną już prowincję w Hiszpanii. Po Kantabrii i Asturii, tym razem trafiliśmy do Leon.

Obrazek
Miejscowość Riano o zachodzie słońca (fot. Przecier)

Obrazek
Asturyjski Matterhorn? (fot. Przecier)

Natychmiast po kolacji udaliśmy się w drogę powrotną, ponieważ zrobiło się nagle ciemno, a musieliśmy jeszcze zostawić sobie trochę czasu na rozbicie namiotów. Droga powrotna kierowała jednak przez przełęcz położoną na wysokości ok 1200m. Podczas podróży padał deszcz przechodzący nawet w deszcz ze śniegiem a w okolicach wspomnianej przełęczy termometr w aucie pokazywał, że temperatura na zewnątrz nie przekracza 1-2 st. C. Na szczęście zaraz za przełęczą zjechaliśmy w dół do La Vegi, gdzie bez problemów znaleźliśmy camping.

Obrazek
A tu Asturyjskie K2 ;) (fot. Przecier)

Obrazek
Asturyjsko-leońska jesień #3 (fot. Przecier)

Tyle tylko, że camping był oczywiście zamknięty. Choć nie do końca. Udało nam się spotkać chłopaka pilnującego interesu. Po długich negocjacjach pozwolił on nam rozbić tam namioty, choć musieliśmy zostawić auta poza terenem campingu. Zobowiązaliśmy się również do wczesnej pobudki i opuszczenia campingu przed wschodem słońca. W zamian jednak nie pobrał on od nas żadnych pieniędzy.

Obrazek
Kolacja w plenerze (fot. Przecier)

Po rozbiciu namiotów udaliśmy się do sąsiedniej knajpki, w której dopełniliśmy naszej przygody w tym dniu.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr lis 30, 2016 9:26 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn sie 30, 2010 12:43 pm
Posty: 3533
Lokalizacja: Węgierska Górka
wypas :!: piękne krajobrazy :shock: czekam na cd. Jestem ciekaw ile Was wyszedł ten wyjazd na osobę ;)

_________________
Galeria zdjęć


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr lis 30, 2016 9:00 pm 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 29, 2006 6:58 pm
Posty: 690
Lokalizacja: Dolny Śląsk
Wynajęcie auta: 230zł / os.
Paliwo (na miejscu plus dojazd do Berlina): 150zł / os.
Bilety lotnicze + bagaż rejestrowany + parking w Berlinie: 270zł / os.
Na miejscu wydałem ok 180zł na codzienne zakupy
Ok. 50zł (13 eur) za nocleg w hotelu.
W sumie: 230+150+270+180+50=880zł



14.11.2016

Poranek przywitał nas... ciemnością, co dla ekipy było sporym zaskoczeniem, bo jak dotąd wstawaliśmy gdy było już zupełnie widno. Tym razem jednak trzeba było wstać przed 7, kiedy panowały jeszcze kompletne ciemności. Ogarnięcie naszego campingu poszło nam jednak sprawnie, a na śniadanie udaliśmy się do knajpki, którą odwiedziliśmy poprzedniego dnia. Tam dostaliśmy całkiem niezłą tortillę i już około 9 rano byliśmy gotowi do dalszej drogi.

Obrazek
Via Ferrata de Camaleno

Korzystając z faktu, że byliśmy bardzo blisko Fuente De, grzechem byłoby tam nie pojechać i z bliska przyjrzeć się wapiennym olbrzymom. To właśnie z Fuente De jeździ wyciąg, który w sezonie zawozi pod schronisko Refugio El Butron na wysokości 1897m. A stamtąd jest już blisko do kolejnego schroniska Refugio Cabana Veronica na wysokości 2325m.

Obrazek Obrazek
Dwie fotki tejże ferraty już z właściwego przejścia.

Naszym celem póki co jednak była miejscowość Los Llanos, skąd startuje via ferrata de Camaleno. Miejscowość ta jest oddalona od La Vega zaledwie o 18km, dlatego bardzo szybko byliśmy na miejscu i zaskakująco równie szybko znaleźliśmy start ferraty. Szybkie ubranie się i oszpejenie i niespełna godzinę po wyruszeniu byliśmy już na starcie ferraty.

Obrazek
Okolice Fuente De (fot. Przecier)

Sama ferrata nie dostarcza żadnych trudności. Początkowo prowadzi ostro pod górę, by potem trawersować skalne urwisko od prawej strony. Po drodze mija się jeszcze odbicie w lewo, które jednak prowadzi dość solidnym okapem, a ponieważ ferratę robiliśmy w deszczu, wspólnie wybraliśmy łatwiejszy wariant. Samo przejście ferraty nie trwa dłużej niż 45 minut, więc doliczając czas na kontemplację mgły na szczycie i zejście z ferraty na parking, akcja nie zajęła nam więcej niż dwie godziny. Natychmiast też ruszyliśmy w dalszą drogę do Fuente De – wszak to zaledwie 14km stamtąd.

Obrazek
Parking pod Fuente De przy stacji kolejki (fot. Przecier).

Obrazek
A tu sam wagonik ;) (fot. Przecier)

Pod Fuente De pogoda jakby się poprawiła. Nie padało, a chwilami nawet zza chmur zaglądało słońce. Zrobiliśmy sobie tam zdjęcie pod imitacją wagonika kolejki linowej i podjęliśmy decyzję o zorganizowaniu jakiegoś krótkiego trekkingu w okolicy, ponieważ pogoda była coraz lepsza, a mieliśmy jeszcze dobre pół dnia do wykorzystania. To dziwne uczucie, gdy masz już za sobą część atrakcji, a na zegarku dopiero południe ;) Uznaliśmy jednak, że nie będziemy startować z trekkingiem spod samego Fuente De, a cofniemy się kawałeczek z samochodami do miejscowości Pido (3,5km).

Obrazek
Jesień w Picos de Europa #1 (fot. Przecier)

Obrazek
Jesień w Picos de Europa #2 (fot. Przecier)

Stamtąd ruszyliśmy na krótki trekking, który początkowo miał stanowić tylko kilkukilometrową pętlę z przewyższeniem nie większym niż 200m na całej trasie. Tyle, że ewidentnie nie doszacowaliśmy naszej dobrej formy fizycznej w tym dniu. Wystarczyło wcześniej wstać i wypić nieco mniej wina poprzedniego wieczora i od razu wstępowały w nas nowe siły witalne. Podjęliśmy zatem decyzję o rozszerzeniu planu trekkingowego i przejściu dłuższej pętli, która zahaczałaby o masyw Somo z wierzchołkiem na wysokości 1729m. Założenie było dość ambitne, bo nagle zamiast 200m przewyższenia, robiło się 600, a decyzję o rozszerzeniu trekkingu podjęliśmy około godziny 14, więc znów zapowiadało się zejście po ciemku. Tym razem jednak pogoda nam dopisywała. Mieliśmy kapitalne widoki na najwyższe partie Picos, wyłączając krótki okres gdy weszliśmy w las w podszczytowej partii masywu. Przez wiekszą część drogi jednak towarzyszyły nam znakomite warunki pogodowe, co znów wykorzystywałem na cykanie fotek, gdzie tylko się dało. Po drodze minęliśmy sporo koni i krów. To chyba największy minus tego regionu – tak osranych gór jeszcze w swojej górskiej historii nie oglądałem. Kupy czyhają na każdym kroku i trzeba się ciągle mieć na baczności, jeśli nie chce się przyciągnąć czegoś za butem.

Obrazek
Jesień w Picos de Europa #3 (fot. Przecier)

Obrazek
Konie przy początkowym fragmencie podejścia pod Somo (fot. Przecier)

W pewnym momencie szlak się nagle jednak urwał. Nawigacja i maps.me sugerowały wejście po linii prostej na wierzchołek, wzdłuż poprowadzonego tam płotu. Po krótkiej obserwacji jednak zauważyliśmy ślady trawersujące wierzchołek masywu od lewej strony. Poszedłem pierwszy tą drogą i okazała się ona całkiem ok. Po chwili prześcignął mnie Przecier i przertarł resztę szlaku, gdzie leżało więcej śniegu. Pozwoliło nam to stanąć na jednym z wierzchołków masywu, choć nie na najwyższym. Do tego brakowało nam około 50m różnicy wzniesień, ale było już za późno, żeby atakować szczyt. Podjęliśmy decyzję, aby stamtąd rozpocząć zejście.

Obrazek
Blisko przełęczy pod Somo. Wraz z wysokością pojawia się śnieg (fot. Przecier)

Obrazek
Od czasu do czasu pokazywało nam się coś konkretniejszego :) (fot. Przecier)

Było ono jednak dość niewyraźne. W efekcie trochę na czuja, trochę na skuśkę zbiegliśmy na dół. GPS wskazywał, że to sensowny kierunek, więc należało mu zaufać. Poza tym w dole widzieliśmy rzekę, do której, według mapy, mieliśmy dojść i z której prowadzić miała już wyraźna ścieżka do miejsca, gdzie pozostawiliśmy auta. W sprawnym zejściu po stromym zboczu pomagały krzaki Bóg wie czego, które choć kłujące w dotyku, świetnie amortyzowały, gdy stawiało się na nich stopy. Dzięki temu ze zbocza dało się niemal że zbiec. W efekcie do drogi prowadzącej wzdłuż rzeki dotarliśmy chyba już po kwadransie. To dało nadzieję, że do aut zejdziemy jeszcze za widoku i powrót nie będzie musiał oznaczać podróży całkiem po nocach.

Obrazek
Somo w pełnej okazałości (fot. Przecier)

Obrazek
Zdjęcie na wierzchołku sąsiadującym z Somo (fot. Przecier)

Plan na wieczór zakładał nocleg na plaży, ale trzeba było jeszcze tę plażę znaleźć. Ostatecznie padło na podróż w kierunku miejscowości Santona na wschód od Santanter, ponieważ wstępny plan na ostatni dzień pobytu zakładał wizytę w San Sebastian – stolicy Kraju Basków. Czekała nas dość długa podróż, bo to 160km, ale aż 100km tej trasy mieliśmy pokonać autostradą. W efekcie w Santonyi byliśmy około godziny 20, a więc nie tak całkiem późno. Tam zrobiliśmy zakupy w markecie i udaliśmy się w poszukiwaniu plaży.

Obrazek
Widoczki podczas zejścia do miasteczka (fot. Przecier)

Obrazek
Przecier zwykle robi zdjęcia, to tym razem sam jest na zdjęciu ;)

Nasz pierwszy pomysł okazał się dość średni, bo plaża znajdowała się pomiędzy więzieniem, a cmentarzem i do tego śmierdziało tam rybą z niedalekiej restauracji. Udaliśmy się zatem nieco bardziej na wschód i wylądowaliśmy ostatecznie na Playa de Trengandin. Tam rozbiliśmy namioty i oczekiwaliśmy na pozostałych członków ekipy, którzy dotarli po około pół godzinie. Ponieważ był to nasz ostatni wieczór na hiszpańskiej plaży, bo następnego dnia mieliśmy już wracać, tego wieczoru należało wyczyścić wszystkie zapasy wina, co skończyło się dość dramatycznie ;)

Obrazek
Plaża w Santonyi - miejsce naszego noclegu (fot. Przecier)

Obrazek
Tłumy oczu wpatrzone w moją stronę... ;)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz gru 01, 2016 6:46 pm 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 29, 2006 6:58 pm
Posty: 690
Lokalizacja: Dolny Śląsk
15.11.2016

Chociaż miał to być nasz ostatni dzień w Hiszpanii, samolot powrotny mieliśmy z Santander dopiero o 20, więc mieliśmy jeszcze niemal cały dzień do wykorzystania. Początkowe plany, aby udać się do San Sebastian uległy zmianie, ponieważ mieliśmy piękną pogodę, której nie chcieliśmy marnować na spacery po mieście. W efekcie ustaliliśmy, że po śniadaniu udamy się na jeszcze jedną ferratę, skąd potem udamy się do Santander, gdzie spędzimy kilka godzin na luźnym zwiedzaniu.

Obrazek
Via Ferrata el Risco

Ferrata, którą wybraliśmy, znajdowała się nieopodal miejscowości Matienzo, oddalonej o niespełna 30km od naszej plaży. Poranek przywitał nas piękną pogodą, która jednak im bliżej góry, nieco się psuła. W pobliżu Matienzo byliśmy jednak świadkami niezwykłego zjawiska przyrodniczego. Rzeka spowodowała osadzenie się mgły w dolinie. Mgła ta jednak była w istocie cienką kołderką, która nie przykryła całej okolicy. W efekcie najwyższe fragmenty tego górskiego łańcucha wystawały ponad mgłę, dając wrażenie, jakby chmury wypełniały baseny między okolicznymi łańcuchami górskimi.

Obrazek
Via Ferrata el Risco #2

Choć z daleka wyglądało to szalenie efektownie, z bliska już takie nie było, bo w Matienzo była regularna, gęsta mgła. Wyjechaliśmy zatem nieco wyżej i na pobliskich skałkach zrobiliśmy sobie miejsce na śniadanie, oczekując jednocześnie na rozpuszczenie się tejże pierzynki. Spędziliśmy tam około półtorej godziny, nigdzie się nie spiesząc i zjadając właściwie wszystkie resztki jedzenia, jakie nam pozostały. Dopiero po śniadaniu udaliśmy się z powrotem pod ferratę.

Obrazek
Śniadanie na trawie ;) (fot. Przecier)

Jej początek nie nastrajał zbyt optymistycznie. Nie dlatego, że była trudna, a raczej z powodu poprowadzenia jej korytem górskiego strumienia. A woda w połączeniu z wapieniem nie wróży niczego dobrego dla przyczepności. Na szczęście już po chwili udało się opuścić koryto rzeki. Ferrata bowiem trawersowala pobliską skałę od lewej strony, prowadząc ostro do góry i potem z powrotem – w prawą stronę, niezwykle efektownym trawersem.

Obrazek
Mgiełka w Matienzo (fot. Przecier)

Zdecydowanie najciekawszym fragmentem było przejście pod wodospadem i następnie mocne wyjście do góry w małym przewieszeniu, którego zwieńczeniem był okap, a następnie krótka drabinka ze stalowych lin. Niestety nie mam zdjęć z tego fragmentu, bo brakowało mi tam wygodnego miejsca do wyciągnięcia aparatu, choć wyglądało to naprawdę ciekawie. Najfajniejszy był moment, gdy trzeba było zejść z drabinki zbudowanej z metalowych prętów na drabinkę ze stalowej liny, która, była znacznie mniej stabilna. Dyndanie na tejże drabince mogło być dla co po niektórych dość psychiczne, choć nikt się do tego nie przyznał ;)

Obrazek
Okolice Matienzo w pełnym słońcu (fot. Przecier)

I tylko szkoda, że zaraz po tym ferrata zmierzała do końca. Należało tylko przejść jeden krótki mostek linowy, zbudowany z dwóch lin – jednej po której przesuwało się stopy i drugiej, do której wpinało się lonżę i po której przesuwało się dłonie. Ponieważ liny te nie były idealnie równoległe względem siebie w połowie mostka należało wykonać mały myk i obrócić się o 180 stopni. Mostek to ostatnia atrakcja na tej ferracie. Podobnie jak ta z poprzedniego dnia, tak i ta nie zajęła nam więcej niż 2 godziny razem z jej odnalezieniem i zejściem. Po zejściu daliśmy sobie około 1,5 godzinki na definitywne przepakowanie bagaży i kąpiel, bo w pobliżu był kran. W efekcie spod ferraty ruszyliśmy do Santander już gotowi i spakowani. Tam na miejscu mieliśmy już tylko zatankować auta, zwrócić kluczyki i udać się na lotnisko.

Obrazek
Przepak przed odjazdem do Santander (fot. Przecier)

W Santander mieliśmy jednak chwilę wolnego czasu. Chcieliśmy ją wykorzystać na zjedzenie czegoś. Niestety nie było to łatwe, ponieważ trafiliśmy tam w chwilach sjesty. W efekcie dopiero po godzinie szukania udało się znaleźć lokal, gdzie dali nam jeść. Po jedzeniu została już tylko chwila na zakupy w pobliskiej hali targowej, skąd ruszyliśmy na lotnisko. Tam zwróciliśmy auta i po przejściu kontroli bezpieczeństwa (niezwykle liberalnej, jak się potem okazało) byliśmy gotowi do powrotu. Jeszcze tylko lot i podróż powrotna z Berlina do Wrocławia i mogliśmy odnotować kolejny, niezwykle udany wyjazd :)

Obrazek
Santander (fot. Przecier)

Obrazek
Santander #2 (fot. Przecier)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz gru 01, 2016 9:48 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn kwi 11, 2011 9:25 pm
Posty: 1503
Lokalizacja: W-wa
Ulubione zdjęcie - czwarte z 13.11 :)
Z przyjemnością czytam o waszej kolejnej wyprawie.

_________________
Nutko moja
https://www.youtube.com/@CarpathianMusicWorld/playlists


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt gru 02, 2016 8:20 am 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 29, 2006 6:58 pm
Posty: 690
Lokalizacja: Dolny Śląsk
Czwarte? Czwarte to klasyczne grupowe. Nie chodziło przypadkiem o piąte? :D

O naszych wyprawach można nie tylko poczytać (czy to na łamach forum, czy magazynu n.p.m.) ale również posłuchać nas na żywo :) Po niezwykle udanym I-szym DGN-owym spotkaniu z opowieściami górskimi, które odbyło się w miniony poniedziałek, uznaliśmy, że warto zorganizować kolejne takie spotkanie. Odbędzie się ono 30.01.2017 (poniedziałek) o godz. 19.00 w Infopunkt Łokietka 5 we Wrocławiu. Zapraszamy wszystkich z okolic Dolnego Śląska.

Będę jeszcze przypominał o tym wydarzeniu w stosownym temacie umieszczonym w stosownym dziale :)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt gru 02, 2016 9:16 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn kwi 11, 2011 9:25 pm
Posty: 1503
Lokalizacja: W-wa
Fenomen napisał(a):
Czwarte? Czwarte to klasyczne grupowe. Nie chodziło przypadkiem o piąte? :D

Tak! Czwarte. To tylko zresztą jeden z przykładów, fajne jest to w czapkach na początku, to gdzie jesteście pochyleni na lewo, to ze śmiejącą się dziewczyną na szczycie czy śniadanie na trawie, mówiąc w skrócie - mam słabość do górskich zdjęć grupowych.

_________________
Nutko moja
https://www.youtube.com/@CarpathianMusicWorld/playlists


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt gru 02, 2016 11:55 am 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn lut 27, 2012 2:30 pm
Posty: 1407
Lokalizacja: Warszawa
A ja mam słabość do zwierząt - stąd zdjęcie konia z osłem oraz trzech krów bardziej mi się podoba niż stada ludzi ;)

_________________
Nie sprytem, lecz siłą!

"Gdyby ministranci zachodzili w ciążę, aborcja byłaby refundowana"

V kolumna szatana


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So gru 03, 2016 7:46 am 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Pt wrz 02, 2011 8:03 am
Posty: 1748
Lokalizacja: Podkarpacie
Klimatyczne miejsce niesamowicie, poleciałoby tam....

_________________
Najlepszy reset tylko w górach


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So gru 03, 2016 9:53 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt sie 07, 2015 10:09 pm
Posty: 779
Lokalizacja: Chrzanów
Ale mi narobiłeś smaka tymi chorizo na targu, aż poszedłem do lodówy naruszyć mój żelazny zapas węgierskiej paprykowanej :D


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt gru 06, 2016 8:48 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn sie 30, 2010 12:43 pm
Posty: 3533
Lokalizacja: Węgierska Górka
bardzo fajny wypad :) też by mi się taki przydał tylko u mnie problem polega na tym, że nie mam chętnych

_________________
Galeria zdjęć


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr gru 07, 2016 1:19 pm 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 29, 2006 6:58 pm
Posty: 690
Lokalizacja: Dolny Śląsk
No to dawaj z nami: https://www.facebook.com/grupadogorynogami/ :)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr gru 07, 2016 2:14 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10406
Lokalizacja: miasto100mostów
Teren naprawdę awangardowy! Super ekipa! Gratuluję!

Jeśli nic mi nie wypadnie to na pewno będę na prelekcji. Przypominaj się na forum.

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 17 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 5 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL