Po wejściu na Axalphorn
viewtopic.php?f=11&t=18893 nastąpił dzień załamania pogody, wiało, sypało, co prawda zrobiłem sobie 6h spacerek, ale siły oszczędzałem na kolejny dzień, który miał przynieść poprawę pogody. Pobudka o piątej, rzut oka zza okno, niebo bez chmur, to może dzisiaj coś uda się urobić. Są jeszcze dwie chętne osoby na spacerek, więc ruszamy w trójkę, trochę późno jak na taką górę bo około 9. Pierwsze fragmenty drogi to przejścia z jednej doliny do drugiej, bez trudności, czasami szlaku trzeba szukać bo przysypane śniegiem wszystko.
Górskie gospodarstwo na końcu doliny skąd zaczyna się konkretniejsze podejście.

Napierać trzeba na wprost na widoczny olbrzymi próg doliny.

Prawie piętro wyżej.

Fajnie jest, słonko świeci.

Widoczek w dół doliny.

Napieramy.

Górne piętro doliny i marsz w kierunku przełęczy.

Po osiągnięciu najwyższego piętra doliny, czegoś w rodzaju płaskowyżu, pojawia się nasz cel, Schwarzhorn.
Widać już dzisiejszy skalniak, po lewej Wildgarst, po prawej Schwarzhorn.

Grań Schwarzhornu, musimy wbić się w pierwsze od prawej wcięcie w grani.

Tutaj ciekawostka, wszystkie mapy pokazują możliwość wejścia na przełęcz jak i na sam wierzchołek tylko od strony Grindelwaldu, tymczasem od drugiej strony z której my napieramy też jest możliwość wejścia na przełęcz. Z dołu jest kilka łańcuchów rozmieszczonych po skałach, podchodzi się pod ścianę, gdzie na dobrą sprawę jest bardzo mało miejsca, żeby wygodnie stanąć, przy leżącym śniegu można zjechać w dół. W tym miejscu napotykamy najtrudniejszy chyba odcinek, ponieważ łańcuchy zaczynają się za wysoko, trzeba podejść do góry około 2m a za specjalnie nie ma po czym, zero wyraźnych stopni, czy chwytów w skale, dobrze że zabrałem czekan, udaje mi się wbić go w szczelinę, gdzieś wysoko nad głową i na nim podciągam się znajdując wyżej lepszy chwyt i dosięgając pierwszego łańcucha. Wpinam w łańcuch kawałek liny i reszta towarzystwa ma już ułatwione wejście.
Podejście na przełęcz, trochę śniegu, lodu.

Z przełęczy super widok na najwyższą część Alp Berneńskich.

Zaraz po ruszeniu z przełęczy zaczyna się ferrata, drabiny się przydały bo prowadzą po pionowych ścianach, natomiast lina w dalszej części jest już na wyrost.
Początek grani, trochę wyżej zaczyna się ferrata.

Początkowy fragment grani.

Odcinek dla strażaków.


Grań.

Po co ktoś zrobił tu piorunochron ?


Towarzysze wspinaczki.

Widok na stawek Haxeseewli.

Ostatni odcinek to całkiem rozległe gruzowisko, którym kluczy się na wierzchołek.
Żelastwo się skończyło został jeszcze kawał rumowiska na szczyt.

Gdzieś tam jest wierzchołek.

Szczyt osiągamy o piętnastej, trochę późno, opcje są dwie, schodzimy do Grindelwaldu i ktoś po nas przyjeżdża lub schodzimy trochę niżej i wchodzimy na przełęcz z drugiej strony, powrót tą samą drogą odpada, ponieważ jest technicznie trudniejszy i zajmie więcej czasu niż dwie wcześniejsze opcje.
Punkt docelowy osiągnięty.



Widok na Eiger, Schreckhorn, Wetterhorn.

Widoki ze szczytu.



Taniec szczytowy, z tyłu Eiger.

Północna ściana Eigeru.

Obrady na najwyższym szczycie.

Opcja trawersu wygrywa. Schodzimy początkowo szlakiem do wyraźnego siodła w grani, która spada w kierunku Grosse Scheidegg, po czym odbijamy prosto w dół. Teren jest mega parszywy, dużo luźnych kamieni przesypanych jakimś mokrym piachem, wszystko wyjeżdża spod nóg a nachylenie terenu nie ułatwia zejścia. W takim pół-poślizgu opuszczamy się około 200m po czym robimy trawers południowym zboczem w kierunku przełęczy, korygując co jakiś czas by nie stracić za dużo wysokości. Co jakiś czas zerkam w górę bo słychać kilkukrotnie spadające lawiny kamieni z okolicznych ścian.
Zejście z widokiem na Eiger za nim po prawej czai się Jungfrau.

Widok na Schreckhorn, Wetterhorn z trawersu.

Trawers, pod turnią jest przełęcz, gdzie musimy przewinąć się na drugą stronę.

Trawers kończymy idealnie pod przełęczą, krótkie podejście na przełęcz po wygodnych skałach, przewijamy się na drugą stronę, znów za krótki łańcuch, więc asekuracja liną i dalej tylko w dół.
Koniec trawersu kilka metrów poniżej przełęczy.

I już z powrotem na przełęczy.

I kolejny raz na przełęczy, teraz tylko w dół.

Po akcji w końcu można się spokojnie napić.

Na dnie doliny jesteśmy po szóstej, jest już mega szarówka, po wyjściu z doliny jest już ciemno i w mrokach po około godzinie marszu docieramy na kwaterę. Kolejny dzień to znów załamanie pogody i do końca pobytu za specjalnie się nie poprawia.