Rok 2016 powoli się kończy a ja ponieważ mam trochę czasu cofnę się na chwilę do roku 2014 by zebrać w całość turystyczne dokonania z tamtego okresu.
Weekendy zimowe niemal tradycyjnie spędziłem na fotelu oglądając mecze Premier Lique, skoki narciarskie oraz biegi z udziałem Justyny Kowalczyk. Dobrze, że przynajmniej 2 razy w tygodniu chodziłem na halówkę bo pewnie spasłbym się jak wieprz.
Sezon turystyczny rozpocząłem prawie typowo dla mnie w długi weekend majowy, ale tym razem nie był to wyjazd kilkudniowy a jednodniówka. Wybór padł na Skrzyczne, na którym nie byłem od dobrych kilku lat. Wychodzimy w trójkę (poza mną Andrzej i Mariusz) z miejscowości Ostre. Idziemy przez Magurkę Radziechowską oraz Wiślańską a następnie przez Malinowską Skałę.


Na Skrzycznem tłumy. Widoczność trochę słaba, ale tragedii nie ma. Bywało gorzej.

W dół schodzimy stromym, ale stosunkowo krótkim niebieskim szlakiem do Ostrego. Sezon 2014 uważam zatem za otwarty.
Pod koniec maja w ramach podziękowania za opiekę nad córeczką zabieram moją mamę na tygodniowy wyjazd na Mazury. Dla mnie to też coś nowego bo jadę tam po raz pierwszy. Plany są ambitne. Mamuśka jako fanka obiektów sakralnych i nie tylko zaplanowała praktycznie wszystkie dni. Do przejechania (z dojazdem) pewnie jakieś 2,5 tysiąca kilometrów. Wyjechaliśmy z okolic Krakowa wcześnie rano i pierwszy dłuższy przystanek robimy w Nidzicy (nie mylić z Niedzicą w Małopolsce). Zwiedzamy tam zamek krzyżacki.


Następnie transferujemy się na pola grunwaldzkie, bo zobaczyć miejsce jednej z największych bitew w historii naszych dziejów.


Stamtąd już bezpośrednio udajemy się do Olsztyna, gdzie mam zamówiony nocleg. Super miejscówka, nowy blok, mieszkanie jeszcze pachnie świeżością, zamykany na pilota garaż podziemny, a wszystko to za jedyne 35 zł od osoby. Do tego sympatyczna i konkretna właścicielka. Rewelacja po prostu.
Drugi dzień rozpoczynamy od odwiedzenia sanktuarium w Gietrzwałdzie.


Następnie przejeżdżamy do Ostródy położonej nad Jeziorem Drwęckim. Tutaj kolejny pokrzyżacki zamek.


Potem Iława, leżąca nad najdłuższym polskim jeziorem (Jeziorkiem).

Będąc już w Iławie koniecznie chciałem zobaczyć dom, w którym mieszkał Zbigniew Nienacki – autor genialnej serii książek o Panu Samochodziku, którymi się zaczytywałem jako dzieciak. Dom ten znajduje się w Jerzwałdzie, a dojazd tam ze względu na jakieś remonty okazał się całkiem ambitnym wyzwaniem. W końcu jednak się udaje.


Obecny właściciel okazał się być bardzo miłym człowiekiem. Oprowadził mnie po remontowanym wtedy obiekcie i opowiedział trochę ciekawych historyjek na temat Pana Zbyszka.
Na koniec tego intensywnego dnia zwiedzamy pobieżnie Morąg (m.in. zabytkowy ratusz i wieżę ciśnień).


Trzeci dzień naszego wyjazdu w całości poświęciliśmy na zwiedzanie Olsztyna. Bardzo ładne zadbane miasto.



Dzień zakończyliśmy na seansie w olsztyńskim planetarium. Słabsze od chorzowskiego, ale skoro już byliśmy na miejscu…
Po trzech noclegach w Olsztynie przyszła pora aby się przemieścić w samo serce Mazur - czyli w okolice Giżycka. Po drodze zwiedzamy Dobre Miasto.


i Stoczek Klasztorny

oraz przepiękny Lidzbark Warmiński z fantastycznym zamkiem. Jak kiedyś będziecie w tamtym m rejonie to koniecznie wejdźcie do środka. Bilet nie jest drogi bo kosztuje niewiele ponad 10 zł, a zyskujemy ponad 2 godziny zwiedzania z przewodnikiem. Rewelacja. Jeden z ciekawszych zamków w Polsce…



Ostatecznie decyduję, że najlepszym miejscem na kolejne 3 noclegi będzie Ryn. Znajduje się on mniej więcej w środku kolejnych miejscowości, które planowaliśmy odwiedzić. Koszt noclegu ponownie 35 zł, wiec całkiem przyzwoicie, jak na pokój z łazienką i telewizorem.
Nazajutrz rozpoczynamy od słynnego sanktuarium w Św. Lipce.



Stamtąd kierujemy się do miejscowości Reszel, gdzie oglądamy zamek i zabytkowy kościół.


Kolejnym przystankiem jest Kętrzyn


Na koniec Węgorzewo, leżące nad Mamrami - drugim co do wielkości jeziorem w Polsce.

Zwiedzanie w kolejnym dniu rozpoczynamy w Giżycku. Główną atrakcją turystyczną w tym mieście jest Twierdza Boyen zbudowana na rozkaz króla Fryderyka Wilhelma IV w połowie XIX wieku. Obiekt ten o kształcie gwiazdy jest niesamowity i jak będziecie w okolicy to koniecznie go zobaczcie.





Inną atrakcją Giżycka jest zwodzony most. Znajduje się tu również duża przystań jachtów i motorówek.

Z Giżycka udajemy się do Mikołajek.


Trochę trzeba było pokombinować żeby zobaczyć jezioro Śniardwy, ale w końcu się udało.

Na koniec znane przede wszystkim z Pikniku Country i amfiteatru Mrągowo.


I tak zakończył się szósty dzień wyjazdu na Mazury. Nazajutrz wyjeżdżaliśmy w drogę powrotną. Rano jeszcze kilka fotek zrobionych w Rynie, który leży pomiędzy jeziorem Ryńskim a jeziorem Ołów.


W drodze powrotnej jeszcze krótki postój w Myszyńcu i dalej już prosto na Kraków.

Wyjazd bardzo udany. Naprawdę wiele poza jeziorami jest do zobaczenie na Mazurach.
Wracamy do klimatów górskich. W połowie czerwca razem z Elą i Marysią wybieramy się na Pilsko. Robimy pętelkę z Sopotni Wielkiej.



W dniu 13.07.2014 roku – data finału mistrzostw świata w piłce nożnej jedziemy po raz pierwszy w tym roku w Tatry. Padło na Siwy Wierch, do którego mam słabość i od lat regularnie go odwiedzam. Tym razem w składzie z Elą, Moniką, Pawłem, Mariuszem oraz siostrą Pawła z mężem.




Bardziej obszerna relacja z tego wyjazdu pod tym linkiem:
viewtopic.php?f=11&t=16626Już tydzień później uderzamy z Mariuszem na Granaty. Miał być fragment Orlej od Żlebu Kulczyńskiego do Skrajnego, ale pogoda się gwałtownie zepsuła i stanęło na klasyce od Zadniego do Skrajnego. Ten pozornie łatwy odcinek Orlej Perci po deszczu robi się całkiem nieprzyjemny i trzeba być bardzo ostrożnym. Dłuższa relacja może kiedyś powstanie.




W pierwszej połowie sierpnia wyjeżdżamy w starym dobrym gronie (Ania, Ola, Pablo, Stachu, Paweł, Bartek, Mirek i ja) na Słowację na 4 dni do Wielkiej Fatry. Zaczęło się kiepsko, bo od mandatu zaraz za Dolnym Kubinem, ale dalej było już tylko lepiej. Baza w Blatnicy - w skalistej części Wielkiej Fatry.
W pierwszym dniu robimy klasyk w postaci Ostrej i Tłustej – zyskując tym samym spore uznanie w oczach naszego gospodarza, który nie wróżył nam powodzenia jak wychodziliśmy na trasę przed 14.



Drugiego dnia robimy Klak, ale nie ten bardziej popularny w Malej Fatrze, tylko ten nieco zapomniany w Wielkiej Fatrze. Przy zejściu niestety powraca moja stara kontuzja więzadła pobocznego w lewym kolanie.


Pozytyw był natomiast taki, że nazbieraliśmy w drodze powrotnej sporo borowików, które pałaszowaliśmy przez kolejne dni.

Drugiego wieczora zbetoniliśmy się na amen. Ja trochę z powodu mojego kolana, bo wiedziałem, że i tak górski szlak następnego dnia nie dla mnie. Ostatecznie na ambitny tour na Ostredok (najwyższy szczyt Wielkiej Fatry) rusza Anka, Mirek, Staszek i Paweł. My z drugim Pawłem śpimy do południa, potem zaliczamy nasz ulubiony bar w Blatnicy a na końcu docieramy do ruin Hradu Blatnica.

Młodzież w tym czasie (Ola i Bartek) nadrabia zaległości na wszelkiej maści forach i portalach społecznościowych.
Ostatniego dnia – już wracając robimy absolutną klasykę w Małej Fatrze czyli Diery połączone z legendarnym Małym Rozsutcem. Były emocje, był pot, była potężna burza, śliwowica od gościnnego Słowaka, satysfakcja a na końcu wyścig z czasem.




Obszerna relacja z tego wyjazdu jest pod tym linkiem:
viewtopic.php?f=11&t=17106Po górach przyszła pora na wypoczynek z rodziną. Ponownie – drugi raz pod rząd meldujemy się w Unieściu koło Mielna. Mam słabość do Bałtyku.


Pod koniec sierpnia powrót do pracy i szybkie nadrabianie zaległości bo na horyzoncie już majaczyło danie główne tegorocznego sezonu górskiego – a więc wyjazd do Bułgarii z krakowskim PTTK. Wtedy nie znałem tam ani jednej osoby, ale kompletnie mi to nie przeszkadzało. Ludzie, którzy mają wspólną pasję szybko znajdują wspólny język…
Zatem 06 września 2014 r. – w dniu moich 39 urodzin – Witaj Bułgario.

W kolejnym dniu przy drobnej pomocy kolejki wchodzimy na najwyższy szczyt całych Bałkanów – Musałę (2 925 m n.p.m.).



Kolejny dzień to Dolina Siedmiu Jezior Rilskich – przy nie najlepszej pogodzie niestety.


W trzecim dniu zwiedzamy przepiękny Monastyr Rilski, a następnie twory z piaskowca, które zgodnie wszyscy określili mianem piramidek.


A jeśli narzekacie na obraz polskiej wsi to zobaczcie jak to wygląda w Bułgarii…

Po trzech dniach spędzonych w Samokovie przenosimy się do Banska w góry Piryn. Ponieważ pogoda dopisuje na pierwszy ogień idzie osławiona grań Konczeto.




Kolejnego dnia przy pięknej pogodzie wchodzimy na Wichren – najwyższy szczyt Pirynu.




Ostatni górski dzień miał być lajtowy, ale… nie był. Trasa okazała się całkiem długa i ambitna.




Po powrocie z Bułgarii trzeba było wykorzystywać niezłą formę, którą udało się w trakcie sezonu wypracować. Zatem 29 września 2014r. w dość eksperymentalnym składzie (Ewelina, Marta, Mariusz i ja) wybieramy się na Baraniec. Spore ilości beherovki z rana nieco rozluźniły nasze szyki. Ostatecznie na Baraniec wszedłem sam, a szkoda bo widoczność była tego dnia wyśmienita.






Relacja kiedyś powstanie…
Ponieważ jesień była piękna tego roku to w październiku w składzie Ania, Paweł, Mariusz i ja decydujemy się wyskoczyć na weekend na Słowację. Wybór pada na Czerwoną Ławkę, którą robimy z marszu prosto z samochodu. Dawno nie byłem na tym szlaku, więc z przyjemnością go sobie odświeżyłem.







Po noclegu u moich znajomych w Nowej Lesnej drugiego dnia atakujemy wąwóz Wielki Sokół w Słowackim Raju. Trasa kultowa i na szczęście mniej popularna niż Sucha Bela, Kisiele czy Klasztorska Roklina.




Wracając robimy skromne zakupy

.

Obszerniejsza relacja powstanie i to raczej niedługo.
Zaledwie tydzień później ruszamy na tradycyjne wejście na Babią Górę. Tym razem w piątkę: Mariusz, Andrzej, Pablo i ja, a z Żywca dojeżdża Ania. Nie wiem ile razy wchodziłem na Babią Górę, ale robię to praktycznie co roku. A że pierwszej młodości nie jestem to myślę, że minimum 15 wejść mogło się uzbierać. Ta góra nigdy mi się nie nudzi, pod warunkiem, że wchodzę tam Percią Akademików. Paweł wziął Gruszkówkę, ja wiśniówkę. Oj wesoło było

.




I kiedy wydawało się, że na tym sezon górski 2014 się zakończy to niezłe warunki pogodowe spowodowały, że postanowiliśmy jeszcze trochę pobuszować po Tatrach. W dniu zwycięstwa wybieramy się na Kościelec. Pogoda niby niezła, ale szlak śliski, a na szczycie huragan. Trzeba się było mocno zapierać aby nie pofrunąć. Tym razem poza Pawłem i Mariuszem była ze mną Marysia.




Ale to wciąż nie koniec. Sezon zakończyliśmy ostatecznie na Giewoncie 23 listopada 2014 roku. I nie był to zwykły Giewont bo trafiliśmy na bajkową pogodę z morzem chmur w dole. Zaplanowałem pętelkę z Kuźnic, z Sarnią Skałą po drodze.

Sezon w tych pięknych okolicznościach przyrody zamykamy w składzie Ania, Paweł, Andrzej i ja. Było naprawdę pięknie.





Rok był całkiem udany. Kawał świata udało się zwiedzić. Pierwszy raz w życiu miałem okazję być na Mazurach i pierwszy raz w Bułgarii. Poznałem skaliste rejony Wielkiej Fatry. Do tej pory pasmo to znałem jedynie od strony Liptowskich Revuc. Odświeżyłem sobie sporo tatrzańskich szlaków, które traktowałem ostatnio nieco po macoszemu. Poznałem mnóstwo nowych ludzi – choćby z krakowskiego – hutniczego oddziału PTTK. Oby tak dalej. Dziękuję wszystkim za towarzystwo. Niedługo trzeba się już zabierać za zbiorówkę z obecnego roku…
Wojtek