Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest N cze 23, 2024 3:20 am

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 17 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: N sty 08, 2017 10:29 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn sty 24, 2011 7:54 pm
Posty: 2482
[12-13.08.2016]
Jalovec (2645 m n.p.m.)
droga: Spigolo Comici (VI+)
długość drogi: 600 m (13 wyciągów + 200 m łatwym terenem)


Obrazek

Pod koniec naszego pobytu nad Lago di Garda (udaliśmy się tu zaraz po skończeniu drogi Comiciego na Torre Piccola di Falzarego), gdy byliśmy już w pełni wypoczęci i zrelaksowani, moje myśli znów zaczęły krążyć wokół górskiego wspinania. Stanąłem przed dylematem: wracać w Blade Góry i wybrać jeszcze jedną z wielu dróg, jakie chciałem tam zrobić, czy udać się do Słowenii i spróbować zrealizować ten jeden, jedyny cel, jaki tam miałem. Mam tu na myśli zmierzenie się z Jalovcem, zwanym Matterhornem Alp Julijskich.

Myśląc o Jalovcu, przypomniałem sobie jak zaświeciły mi się oczy, gdy pierwszy raz zobaczyłem na zdjęciu ten majestatyczny szczyt. Przypomniałem sobie fotografie, które pokazywały go od północnej strony i to jak wielkie wrażenie na mnie wywarły. Pamiętam, że od razu zapragnąłem wejść na ten, jak go tytułują przewodniki, najhonorniejszy szczyt Alp Julijskich, najlepiej jakąś ciekawą drogą wspinaczkową. Wtedy patrzyłem na Jalovca po prostu jak na piękną górę, a myśl o wspinaniu na jego urwistych ścianach traktowałem w kategoriach marzenia, na zasadzie „może kiedyś…” Wraz z upływem czasu zacząłem dostrzegać nie tylko piękną sylwetkę tej góry, ale też możliwości pięknej i niezwykle eksponowanej wspinaczki. To jeszcze nie był ten etap, w którym zaczynałem szukać informacji w przewodniku na temat wycen itd. Wtedy jeszcze Jalovec zbyt mnie onieśmielał, by myśleć w takich kategoriach. Po prostu patrzyłem na zdjęcie góry i myślałem sobie, którędy byłoby fajnie wejść na szczyt. Powiedzieć, że północno wschodni filar od razu przykuł moją uwagę, to jak nie powiedzieć nic. Filar ten zahipnotyzował mnie do tego stopnia, że gdzieś tam w myślach obiecałem sobie, że jak wejdę na Jalovca, to tylko tą drogą. Niebawem zdałem sobie sprawę, że była to bardzo głupia obietnica, która dłuższy czas odgoniła moje myśli o tej pięknej góry. Niby powinno być odwrotnie, ale tak jak już wspomniałem, góra, a już tym bardziej ta droga bardzo mnie onieśmielały i nawet nie chciałem szukać informacji o wypatrzonej drodze, zakładając, że to i tak za wysokie progi jak na moje nogi. Oczywiście wiedziałem, że to może być dla mnie niewykonalne marzenie, ale chyba po prostu nie chciałem od razu pozbawić się złudzeń. Tak czy inaczej Jaloviec na długi czas zniknął z mojej głowy. Sporo się wody w Wiśle przelało, ale wróciłem do tematu i zacząłem szukać informacji o wymarzonej drodze… Pierwszy raz pomyślałem „to się może udać”.

Teraz, kiedy wygodnie leżałem pod oliwką, wszystkie moje myśli o tej pięknej górze odżyły i zdałem sobie sprawę, że właściwie to tylko mi się wydaje, że mam dylemat - wybór może być tylko jeden. Pobiegłem po teczkę z napisem „Jalovec – Comici” ciesząc się, że jednak ją ze sobą zabrałem.
Gdy wyjąłem skan przewodnika i przeczytałem następujące słowa:

„NE Arete of Jalovec is probably the finest arete in the Julian Alps, comparable to those in the Dolomites. No wonder the great „maestro” Comici created one of this masterpieces there, his name has always been a synonym for daring, exposed and elegant routes. Moreover, the rock is of excellent quality, which adds to the pleasures of climbing on the sunny side of the mountain. The route is strenuous throughout, there are no easy passages.”

…nie miałem już żadnych wątpliwości – podążamy śladami Comiciego!

Na samą myśl byłem już bardzo podekscytowany, a gdy zdałem sobie sprawę, że w drodze do Słowenii możemy odwiedzić Weronę – miasto, które zawsze chciałem zobaczyć – to już banan nie schodził mi z twarzy. Pozostało tylko pytanie, jak po tych kilku dniach błogiego lenistwa nad Gardą zmobilizujemy się, by z ciężkim plecakiem cisnąć w góry, ale postanowiliśmy martwić się tym później.
Pomysł odwiedzenie Werony był strzałem w dziesiątkę. Mimo, iż był to totalny spontan, udało się nam zobaczyć ważniejsze atrakcje, a przede wszystkim, poczuć niesamowity klimat miasta…
Teraz zostało tylko wklepać w navi „Planica” i rozpocząć wygodną, aczkolwiek nudną podróż autostradą w kierunku Alp Julijskich. Nudę, już w Słowenii, przerywa głoś Hołka: „2 km do celu”. Krzysiu, chyba Cię poyebało – myślę sobie – i zatrzymuję samochód na poboczu. Gór nawet nie widać, a zamiast pod mamucią skocznią, znajdujemy się niemal nad morzem. W ruch idą mapy, a ja próbuję przemówić Hołkowi do rozsądku. Wpisuję „Ratece” i słyszę komunikat: „do celu pozostało 70 km”. Oj Krzysiu, by Cię ch.. strzelił!

Na miejsce docieramy późnym wieczorem, więc na kemping nawet nie ma już co liczyć. Długo jeździmy po okolicy szukając jakiegoś ustronnego miejsca, by rozbić namiot. Bezskutecznie. Jesteśmy już bardzo zmęczeni i ostatecznie decydujemy bezczelnie rozbić się na niedużej polance w pobliżu lasku. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że brzmi to teraz jak niezła miejscówka, ale w praktyce wyglądało to tak, jakbyśmy rozbili się za parkingiem, przy drodze do Morskiego Oka.

Na szczęście noc minęła bez zakłóceń i nazajutrz po śniadaniu udaliśmy się do Planicy, parkując auto w pobliżu sławnej skoczni. Od ostatniego czasu, kiedy tu byliśmy, sporo się zmieniło, na plus. Sama skocznia wydaje się być odremontowana. W każdym razie już nie sprawia wrażenia, jakby miała się zaraz zawalić. Przybyło też trochę nowoczesnych budynków i obszernych parkingów. W zasadzie pojawiła się tu cała infrastruktura, bo ostatnio była tylko skocznia pośrodku niczego. Niewątpliwą atrakcją turystyczną jest tu teraz tyrolka, na której można zjechać z Letalnicy, lub jak kto woli – Velikanki (K200). My udajemy się w pobliże mniejszych obiektów, gdzie na igielicie trenuje młode pokolenie skoczków i dłuższy czas podziwiamy, być może przyszłych mistrzów świata.

Następnie, zupełnie na lekko, udajemy się do schroniska Tamar (1108 m) w celu zdobycia interesujących nas informacji i dokonania ewentualnej rezerwacji. Gdy po ok. 30 min. wychodzimy z lasu, w pobliżu schroniska, naszym oczom po raz pierwszy ukazuje się wspaniała sylwetka Jalovca. Teraz, na żywo, to dopiero mam efekt „wow”. Podziwiając ten majestatyczny szczyt, który wygląda stąd jak kryształ ociosany z gigantycznego bloku skalnego, wcale się nie dziwię, że jest porównywany do Matterhornu. Może widok stąd niej jest aż tak spektakularny jak ten z pobliskiej Slemenovej Špicy, który spowodował, że tu jestem, ale i tak jest powalający.

Obrazek

W schronisku dowiadujemy się wszystkiego, czego się da o bivacco, które chcemy wykorzystać (do tej pory wiedzieliśmy tylko, że jest gdzieś tam na górze). Sympatyczna pani udziela nam praktycznych wskazówek i mierząc nas wzrokiem, twierdzi, że do schronu dotrzemy stąd w ciągu 2h. Dopytujemy jeszcze o możliwość ewentualnego noclegu w schronisku, dziękujemy za wszystkie informacje i utwierdzeni w przekonaniu, że atak z bivacco to jedyna słuszna opcja, wracamy na parking. Po drodze dyskutujemy o czasie, w którym według pani ze schroniska mamy pokonać ok. 1000 m przewyższenia. Wydaje mi się on nazbyt optymistyczny. Może tak jak teraz, na lekko, ale z ciężkimi plecakami?! Sam nie wiem… Wkrótce się jednak przekonamy.

Obrazek

Na parkingu jemy ostatni porządny, ciepły posiłek i pakujemy plecaki, które ważą zdecydowanie więcej niż się spodziewaliśmy. W tym momencie zaczynam się zastanawiać, co mi się nad tą Gardą nie podobało?! Ciężko się zmobilizować do marszu, ale jak się powiedziało „a”, to trzeba powiedzieć „b”. Na szczęście idzie się całkiem nieźle, a sylwetka Jalovca, którą niedługo znów widzimy, dodaje nam jeszcze powera. W dodatku jest dość chłodno, a niebo jest zachmurzone, więc pogoda sprzyja mozolnym podejściom. Łapiemy więc dobry rytm i sprawnie dochodzimy pod charakterystyczny kamień, na którym zaznaczono skręt na Kotove Sedlo – kierunek nas interesujący. Robimy tu krótką przerwę, obserwując drogę prowadzącą pod Jalovca wprost po paskudnych piargach. Zgodnie stwierdzamy, jest to wariant jedynie dla hardcorowców, by nie powiedzieć masochistów (pozdrowienia dla Kasi!). My zgodnie ze strzałką idziemy w prawo i trawersując kilka razy, duży, miejscami mokry żleb, zakosami pniemy się coraz wyżej. Nie idzie się może tak wygodnie jak wcześniej, ale wystarczy spojrzeć na wspomniane piargi, by nawet słowem nie narzekać.

Po pokonaniu kilku trudniejszych odcinków, wchodzimy w pas kosodrzewiny, a następnie wydostajemy się na rozległą równinę, z której dostrzegamy schowane pod skałą bivacco, które wygląda jak kosmiczny statek. Patrzę na zegarek i nie mogę uwierzyć – pani ze schroniska miała jednak rację.

Obrazek
Bivak

Obrazek
wnętrze

Obrazek
zapowiadał się najbardziej komfortowy nocleg wyjazdu

Jesteśmy zachwyceni tym blaszanym schronem. Czytamy wpisy poprzedników i naiwnie sądząc, iż nikt już dziś tu nie dotrze, cieszymy się, że będziemy mieli najbardziej komfortowy nocleg wyjazdu. Korzystając z czasu, jaki mamy do zapadnięcia zmroku, wybieramy się do podnóża Jalovca, by ze schematem w ręku dokładnie prześledzić linię drogi Comiciego. Następnie wychodzimy na Kotovo Sedlo (2138 m) i podziwiamy widoczki. Wszędzie jest pięknie, ale to Jalovec jest tym diamentem, który najbardziej przyciąga wzrok i sprawia, że okoliczne szczyty przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. W całej tej małej dolince panuje spokój i praktycznie absolutna cisza, która podkreśla to, że góry bez względu na wszystko, zawsze pozostają niewzruszone. Bardzo lubię takie miejsca.

Obrazek
Kotovo Sedlo

Po krótkim spacerku wracamy do naszego blaszanego domku z prostym planem w głowie – iść wcześnie spać i porządnie wypocząć przed jutrzejszą akcją. Niestety cały plan spala na panewce w momencie, gdy do bivacco wpada sześcioro tubylców. Wiemy już na pewno, że luźno nie będzie, a wkrótce przekonamy się, że na ciszę i spokojną noc też nie mamy co liczyć. Wychodzimy więc na zewnątrz, niejako odkładając ten zgiełk na później, a że chmury właśnie się rozwiały, delektujemy się zachodem słońca, które jakby specjalnie dla nas, ostatnimi promieniami, podświetla linię naszej jutrzejszej drogi.

Obrazek
zachodzące słońce podświetla crux drogi

Momentu udania się do łóżek nie można było jednak odkładać w nieskończoność, wracamy więc do środka, zajmujemy pojedyncze prycze, a cała reszta ściska się na dole. W sumie te nasze pojedyncze miejsca to jedyny pozytyw z całej tej sytuacji, bo jakbym miał się ściskać z nimi na tych dolnych materacach to chyba bym wolał ubrać się i przekimać pod jakimś kamieniem na zewnątrz. Chociaż i tak o tym myślałem… Towarzystwo jest mega głośne, a panie, które w dodatku za dużo wypiły to już w ogóle masakra. Nie ma lekko! Jak opowiedziałem o tym noclegu znajomemu, to stwierdził, że powinniśmy się cieszyć, że Słoweńcy nie mieli gitary, ale powiem szczerze, że nawet, gdyby mieli, niewiele by to zmieniło. Nie ukrywam, że strasznie zaczęło mnie wkur..ć, że cała ta grupa zachowywała się jakby byli tu sami… Trochę się czaiłem ze zwróceniem im uwagi i zastanawiałem się czy „wyjechać” im po całości nie przebierając w słowach, czy raczej delikatnie. Ostatecznie postawiłem na dyplomację i spokojnie wypowiedziałem ułożone w głowie zdanie. Zwróciłem się do nich po angielsku, ale myślę, że język nie miał tu większego znaczenia, bo w tej sytuacji nawet idiota by się domyślił, o co mi chodzi. Słoweńcy się jednak nie domyślili! Ci, którzy lepiej mnie znają, mogą się pewnie domyślać jak wzrósł mi poziom wkur#ienia… Resztę nocy spędziłem na odganianiu myśli o morderstwie. Skończyło się na tym, że soczystą polszczyzna wyartykułowałem im tylko swoje zamiary, ale tak czy tak, nie zmrużyłem nawet oka.
Wyszedłem na zewnątrz jak tylko zaczęło świtać. Nie było sensu dłużej wiercić się w środku. Wschód słońca był piękny i chyba tylko to uratowało moje skołatane nerwy.

Obrazek
zapowiada się niezła lampa

Jesteśmy totalnie niewyspani, toteż wszystkie poranne czynności wykonujemy jakby w zwolnionym tempie. Śniadanie jest natomiast, przynajmniej dla mnie, niczym walka, bo ani trochę nie mam apetytu, ale wiem, że muszę zjeść coś pożywnego przed akcją. Cały ten poranek nieco nam się przeciąga w czasie i chyba tylko przepiękna pogoda motywuje nas, by w końcu się ruszyć.

Obrazek
Filar Comiciego w całej okazałości

Zaczynamy podejście pod start drogi, które w końcowym odcinku, za sprawą osuwających się piargów, jest bardzo niewygodne. Na szczęście to tylko krótki odcinek, toteż wkrótce meldujemy się na starcie drogi i przygotowujemy się do wspinaczki.

Startuję w pierwszy wyciąg, który po około 30 m przestaje być dla mnie oczywisty. Ciężko mi teraz spojrzeć z szerszej perspektywy, przez co nieśmiało pokonuję kolejne metry, uważając, by nie zapchać się już na samym początku. Przypominam sobie jak wczoraj, stojąc w dogodnym miejscu, staraliśmy się prześledzić cała drogę i zapamiętać charakterystyczne punkty, zwłaszcza te, przy których należało zmienić kierunek wspinania. Wydaje mi się, że teraz należy iść w lewo i tak też robię, jednak trudności dużo większe niż spodziewane, nakazują mi jeszcze raz się zastanowić. Próbuję więc na prawo i nagle wszystko zaczyna mi się zgadzać. Dochodzę do stanu i ściągam partnera, który od razu przygotowuje się do dalszej drogi. Według tego, co ustaliliśmy, charakterystyczne odbicie w lewo ma być właśnie teraz, więc Adam bez zbędnego przeciągania, sprawnie zmierza w tamtym kierunki i szybko znika za załamaniem. Po dłuższym czasie wraca jednak z powrotem, twierdząc, że to raczej nie ta droga, bo jest zdecydowanie za trudno. Doskonale rozumiem takie podejście partnera do tematu, wszak większych trudności spodziewaliśmy się dopiero na filarze, a skoro już tu jest grubo, to coś musi być nie tak. Spokoju nie dawał mi tylko fakt, że w zasadzie byłem przekonany, że partner poszedł w dobrym kierunku. Ostatecznie bierzemy do rąk schematy, a że mieliśmy dwa różne, to zamiast pomóc, tylko sobie namieszaliśmy. Skończyło się na tym, że Adaś zdecydował pocisnąć wprost do góry, z odchyleniem na prawo i wkrótce znów zniknął mi z oczu. Ten wariant od początku jakoś mi się nie widział, ale też specjalnie nie protestowałem. Chyba chciałem, by zaczęło się coś dziać, bo straciliśmy już mnóstwo czasu, a urobiliśmy jeden wyciąg.

Obrazek
na pierwszym wyciągu

Kiedy usłyszałem (ledwo co), że mogę iść, czym prędzej zacząłem się wspinać. Teren nie zgadzał mi się w żaden sposób, a parchata skała odstraszała. Gdy spory jej fragment przeleciał mi niczym pocisk koło czoła, powiedziałem dość. Komunikacja z partnerem była już możliwa i szybko okazało się, że wyżej też nic nie zgadza z tym, co na schemacie. Dopytałem Adasia czy jest w stanie zejść z powrotem i usłyszawszy odpowiedź twierdzącą, sam zacząłem odwrót. Takie zejścia nigdy nie są ani przyjemne, ani bezpieczne, ale pchanie się „na pałę” do góry w takim terenie jest chyba jeszcze gorsze. Nie ukrywam, że zrobiło się trochę nerwowo, ale na szczęście już bez niemiłych przygód znów znaleźliśmy się na tym samym stanie. Jeszcze tylko 550 m w pionie i będziemy na szczycie… O ile odnajdziemy drogę!

Będąc w dalszym ciągu przekonany, że należy stąd iść tak, jak partner za pierwszym razem, postanawiam samemu to sprawdzić. Po łatwym początku dochodzę do miejsca, od którego każda następna możliwa linia wspinania rzeczywiście sprawia wrażenie zbyt trudnej. Próbuję wariantu, który wydaje mi się wkaszalny, ale ostatecznie się z niego wycofuję, i to z trudem. Czas płynie… Gdy zdałem sobie sprawę jak jest już późno, jak dużo jeszcze przed nami, jak jestem zmęczony i zestawiam to z tym, jak niewiele przez tyle czasu urobiliśmy, w głowie pojawia się zwątpienie. Nachodzą mnie myśli, że jak szybko nie odnajdę właściwej drogi, to trzeba będzie poważnie zastanowić się nad naszą obecną sytuacją i pewnie pożegnać się z marzeniem o Jalovcu. W tym momencie dostrzegam możliwość dalszej wspinaczki i postanawiam podjąć próbę, mając świadomość, że może ona być ostatnią. Droga zaczęła puszczać, a napotkany hak, który sugerował, że obrana linia była dobra, ucieszył mnie jak wygrana na loterii. Momentalnie zapomniałem o zmęczeniu i pełen energii kontynuowałem wspinaczkę. Po pokonaniu ciekawego miejsca, które można by ochrzcić „krok nad przepaścią” odnalazłem wygodne stanowisko. Nawet formacje skalne zaczęły mi pasować. Normalnie pełnia szczęścia! Adam możesz napierać!

Na stanowisku zmieniamy się na prowadzeniu, a chwilę później, po siłowym starcie, Adaś znika w otchłani komina i wkrótce przestajemy się widzieć, a co gorsze – słyszeć. Miało to znamienne skutki, bo o mało nie zdarliśmy sobie gardeł - ja, by zakomunikować, że kończy się sznurek, a partner, że braknie mu do stanu kilku metrów, a wcześniej nie da rady nic zmotać. Oczywiście mogliśmy się tylko domyślać, co się dzieje, bo docierały do nas jedynie strzępy słów. Czując, że partner szarpie się z liną, jedyne co mogłem zrobić, to rozmontować stan i przewspinać kilka metrów do góry licząc, że znajdę wygodne miejsce, gdzie będę mógł poczekać, aż partner zacznie mnie asekurować. Było to mocno stresujące, bo bulderowy start naprawdę nie należał do łatwych i jakikolwiek błąd mógł skutkować nie tylko moim lotem. Na szczęście nic takiego się nie wydarza i wkrótce spotykamy się na stanowisku. Rozmawiamy o przebytym właśnie odcinku i zgodnie stwierdzamy, że cały ten wyciąg, a start w szczególności, jest mocno niedoszacowany i w niczym nie przypomina czwórki z minusem. Jesteśmy też zdziwieni długością tego wyciągu, zwłaszcza, że na samym tegorocznym wyjeździe zrobiliśmy ich już grubo ponad 60 i jeszcze nam się nie zdarzyło, by brakło liny (60 m). Tak czy inaczej, mamy nadzieję, że już więcej nie będziemy mieli takich niespodzianek.

Przed nami wielka, piarżysta półka, prowadząca pod krawędź Filara Comiciego. Pokonujemy ją „na lotnej”, choć należałoby raczej napisać, że najzwyczajniej się nie rozwiązujemy… Tak dochodzimy pod nasz filar, który urywa się nad półką i zapowiada bardzo powietrzne wspinanie.

Obrazek

Zaczynam pierwszy wyciąg filara i po ok. 45 m zmieniam się z partnerem na prowadzeniu. Można powiedzieć, że wszystko idzie gładko, chociaż już od pierwszych metrów przekonujemy się, że cały czas musimy być bardzo skupieni, gdyż często zdarzają się kruche pasaże, co nie dosyć, że destrukcyjnie działa na psyche, to ogranicza możliwość asekuracji. Co prawda natrafiamy też na haki, ale w większości nie budzą one zaufania i wpinamy się do nich na zasadzie „lepsze to niż nic”.

Obrazek
Start w 7 wyciąg

Tak dochodzimy do szóstkowego wyciągu, który zaczyna się dość długim trawersem. Nie ukrywam, że nie przepadam za takim poziomym wspinaniem, więc czym prędzej zaczynam, by jak najszybciej mieć to za sobą. Chociaż nie jestem specjalnie wrażliwy na ekspozycję, ta robi tu na mnie niesamowite wrażenie. Dawno nie czułem tyle powietrza pod nogami, a dłuuuga chwila, jaka musiała upłynąć, bym usłyszał na dole huk zrzuconego kamienia, dobitnie mi o tym przypominała. Do tego cały czas trzeba było się sprężać, więc wszystko to razem spowodowało, że adrenalina skoczyła mi niesamowicie. Na szczęście dwa porządne haki pod koniec trawersu uspokoiły sytuację. Na chwilę. Teraz należało iść do góry, ale łatwo powiedzieć… Po kilku przechwytach pomysły mi się skończyły, a gładkie płyty przerażały moją, i tak już nadwyrężoną, psychę. Postanowiłem wytrawersować nieco w prawo, do znajdującej się tu nyży, założyć stan i ściągnąć partnera, by on spróbował.
Adam dłuży czas walczy na płycie, nie od razu odnajdując właściwą linię, ale ostatecznie udaje mu się skończyć wyciąg. Większość chwytów i stopni na tej płycie to jakieś mikrokrawądki, które w dodatku nie tak łatwo odnaleźć. Jest naprawdę trudno. W dodatku zastane w ścianie stare haki to właściwie jedyna asekuracja, na której można polegać. Biorąc to wszystko pod uwagę, gdy już docieram do stanu, wyrażam słowa wielkiego uznania dla partnera, który też nie ukrywa, że sporo go to kosztowało. Jesteśmy totalnie wyrypani po tym wyciągu, ale najgorsze jest to, że w głowach zaczyna bruździć nam myśl – skoro tu trudności odczuliśmy mocniej niż widniejące na schemacie VI, a wyżej ma być trudniej…

Staramy się o tym nie myśleć i robimy kolejne wyciągi. Zanim dochodzimy pod kluczowy odcinek spotyka nas jeszcze niecodzienna sytuacja – idąc w jednej linii robimy niejako dwie różne drogi – jest tak krucho, że partner idzie za mną już po innych chwytach. Pamiętam jego słowa, gdy wystartowałem w pierwsze metry wyciągu, a za mną wszystko się zawaliło: „Szkoda, że tego nie nagrywam, bo przecież nikt mi nie uwierzy!” Chyba nie muszę dodawać, że jedyne, co siadało, to psycha?!

Obrazek
fot. A.W /gdzieś w ścianie/

Obrazek
na niezwykle kruchym wyciągu

Przed nami kluczowy odcinek drogi. Adaś ma dziś tę moc, więc czyni honory. Zaczyna na pozór łatwą ścianką i zaraz znika za krawędzią. Dalej już nie widzę, co się dzieje. Słyszę tylko i czuję na linie jak partner walczy z trudnościami. Po jakimś czasie słyszę „daj blok!”. „O Kur.va!” – myślę sobie – znam Adasia nie od dziś i wiem, że skoro poprosił o blok, to faktycznie musi być grubo. Niedługo sam się o tym przekonuję… W miejscu, gdzie trzeba zadać z buły, by ściągnąć się do odległego chwytu jest tak krucho, że partner decyduje się nie ryzykować i obciąża hak, a wyżej montuje frienda, z którego później wychodzi. Dochodząc w to miejsce, krzyczę do Adama, że nie dam rady zdemontować tego mechanika bez obciążania liny i praktycznie w tym samym momencie zawisam bezwładnie. Znaczne przewieszenie powoduje, że natychmiast odrzuca mnie od ściany, więc by ponownie się jej złapać muszę się najpierw rozbujać. Po dwóch próbach jestem mega wyczerpany… „Ja się ściągnę z niebieskiej, a Ty wybieraj czerwoną!” – krzyczę. Plan był niezły dopóki liny nie zakleszczyły się na krawędzi, także ostatecznie i tak musiałem odciążyć cały układ i wyjść o własnych siłach, ale to wymałpowanie do chwytu bardzo ułatwiło zadanie. Na stanie wystarczyło nam jedno spojrzenie, by powiedzieć sobie wszystko o tym wyciągu…

Ostatnia długość liny to już formalność, więc wkrótce meldujemy się na półce kończącej wyciąg, gdzie pakujemy cały szpej. Jest 19.00 i właśnie mija 10ta godzina naszego wspinania. Do szczytu mamy 200 m w pionie, terenem nieprzekraczającym II.

Obrazek
Wyjście na półkę kończącą 13ty wyciąg

Początkowo wydaje się nam, że do piku jest przysłowiowy rzut beretem – wystarczy pokonać próg u zwieńczenia widocznego, kruchego żlebu i już. Szybko się jednak okazuje, że jest inaczej, a Jalovec zdaje się być górą bez szczytu. Zaczyna się wyścig z czasem. Nie wiem skąd wykrzesaliśmy jeszcze tyle energii, ale w pewnym momencie nie tyle, że szybko szliśmy, ale wręcz zapierdalaliśmy.

Obrazek
wyścig z czasem

Po godzinie tej gonitwy mogliśmy się zatrzymać i chłonąć chwilę. Słońce właśnie zachodziło tworząc niesamowity spektakl światła. Urobiliśmy Filar Comiciego i stanęliśmy na szczycie Jalovca. Kolejne marzenie się spełniło! Chwilo trwaj!!!

Obrazek
Znowu się udało

Robimy kilka pamiątkowych fotek i wpisujemy się do książki szczytowej. Wynika z niej, że na szczycie tej pięknej góry, stanęło dziś jeszcze 30 innych osób, jednak tylko my możemy cieszyć się w samotności tym spektakularnym widokiem, okraszonym złotymi promieniami słońca. Jeżeli wierzyć Ryśkowi, że w życiu piękne są tylko chwile – ta z całą pewnością była dla mnie jedną z nich.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
fot. A.W /wpis do książki i zmykamy/

Chwila, choć piękna, niestety nie może trwać zbyt długo - jest już bardzo późno, a czeka nas jeszcze nie najłatwiejsze zejście i przynajmniej z kopuły szczytowej chcemy wydostać się zanim nastanie zupełna ciemność. Zgodnie z ustaleniami, planujemy dostać się na Kotovo Sedlo, toteż eksponowanym szlakiem, ubezpieczonym stalówką, rozpoczynamy zejście w stronę Małego Jalovca. Drugi tego dnia szczyt zdobywamy już w zupełnych ciemnościach i przy świetle czołówek kontynuujemy zejście północno-zachodnią granią. Jesteśmy totalnie zmęczeni, głodni i niesamowicie spragnieni, a teren wymusza nieustanną czujność. Dopiero znacznie niżej, gdy grań prowadząca na przełęcz robi się łagodniejsza, możemy nieco wyluzować. Kierując się w stronę bivacco bierzemy pod uwagę możliwość ponownego noclegu i jak się później okazuje tym razem mielibyśmy nawet idealne do tego warunki, jednak ostatecznie decydujemy się na schodzenie do końca, zabierając z blaszaka jedynie trochę wody, którą wcześniej zostawiliśmy. Wizja posiłku i zimnego browara nawet w takich chwilach jest wielką motywacją! Poza tym zdajemy sobie sprawę, że rano pewnie byłoby jeszcze trudniej się zebrać.

Tempo mamy bardzo dobre, a im więcej mamy w nogach, tym szybciej idziemy. Dzieje się tak chyba jedynie dzięki temu, że przekonaliśmy nasze ciała, że im szybciej dojdziemy na parking, tym szybciej i dłużej będziemy mogli odpocząć. Tak czy inaczej jesteśmy mile zaskoczeni, że nogi nie odmówiły jeszcze współpracy. Do auta dochodzimy o 2 w nocy. Jedziemy w znane nam już miejsce, by w końcu rozbić namiot, zjeść coś i walnąć się spać. Jesteśmy tak zmęczeni, że nie mamy nawet sił, by dokończyć browara! Jednocześnie jesteśmy bardzo szczęśliwi – była walka ze skałą, z czasem, a przede wszystkim z własnymi słabościami, z której wyszliśmy zwycięsko, a na koniec zostaliśmy nagrodzeni widokami zapierającymi dech w piersiach. Udało się też bezpiecznie wrócić. Zdobywanie Jalovca drogą Comiciego okazało się wielką górską przygodą, a ostatecznie tylko takie się pamięta.

Nazajutrz przy śniadaniu, wpada do nas jakaś „fotoreporterka”. Jesteśmy trochę w szoku, że sława tak nas wyprzedziła i jeżeli dobrze zrozumieliśmy, to ta pani mówiła, że będziemy udzielać wywiadu, ale najpierw musi zadzwonić po odpowiednie służby. Pewnie chodziło o operatorów kamer itd. :)

Niestety mieliśmy na dziś jeszcze kilka planów i nie mogliśmy czekać w nieskończoność. Po śniadaniu wstępujemy do bardzo ładnego kempingu, gdzie dokładnie zmywamy z siebie całe zmęczenie. Następnie jedziemy do Bled, by jeszcze przed wyjazdem do Polski, przespacerować się wokół sławnego jeziora.

Obrazek

Obrazek

W drodze powrotnej do kraju zatrzymujemy się w ładnej restauracji, zajmujemy stolik z widokiem na Alpy i podziwiamy niezwykle kształtną górę.

- Adaś, to chyba Špik, ładna.
- No ładna, ale nawet o tym nie myśl!


Obrazek
Špik

więcej zdjęć na stronie: http://mountainadventure.weebly.com/jalovec.html

_________________
Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn sty 09, 2017 12:00 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn kwi 11, 2011 9:25 pm
Posty: 1503
Lokalizacja: W-wa
Mocne.
Relacja też ok.

_________________
Nutko moja
https://www.youtube.com/@CarpathianMusicWorld/playlists


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn sty 09, 2017 12:28 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10407
Lokalizacja: miasto100mostów
Spać mi się chcę w ch, ale zobaczyłem Twoją relację i musiałem przeczytać całość.
Ale się wczułem w Wasze emocje!!!! K... wa, nie wiem nawet jak to opisać.
:bowdown: :bowdown: :bowdown: :bowdown: :bowdown: :bowdown: :bowdown:
WYŚMIENITA relacja.Gratuluję i pióra i drogi.

Nawet zdjęcia, świetne zresztą jak zawsze, bledną przy tekście. Mógłbyś to spokojnie wysłać do jakiegoś poważniejszego medium niż forum.

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn sty 09, 2017 11:21 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn sie 30, 2010 12:43 pm
Posty: 3533
Lokalizacja: Węgierska Górka
szacun :!: :shock: piękny jest ten filar jak i sama góra :) czytając Twoją relację czuć emocje ale szczerze nie chciałbym byś w Waszej skórze. Musiało być grubo. Nie dość, że psycha siadała to jeszcze dochodziła presja czasu. Ta droga jest ukoronowaniem Waszego wyjazdu :). jeszcze raz graty dla Was :)

_________________
Galeria zdjęć


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn sty 09, 2017 11:29 am 
Zasłużony

Dołączył(a): Pn cze 13, 2016 8:29 am
Posty: 150
Kawał góry, świetne zdjęcia, mocny tekst!

_________________
Zaoszczędzone można przepić.
Korona Europy


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn sty 09, 2017 5:23 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn sty 24, 2011 7:54 pm
Posty: 2482
Bardzo dobrze mi się pisało tę relację, trochę popłynąłem i jak napisałem ostatnie zdanie, to stwierdziłem, że naprodukowałem tego tak dużo, że pewnie nikt nie przeczyta, więc cieszę się, że jednak jest inaczej. A jak jeszcze się podoba, to już w ogóle świetnie. Dzięki!

Krabul napisał(a):
WYŚMIENITA relacja.Gratuluję i pióra i drogi.

Nawet zdjęcia, świetne zresztą jak zawsze, bledną przy tekście. Mógłbyś to spokojnie wysłać do jakiegoś poważniejszego medium niż forum.


Dzięki Sławku. Aż nie wiem jak mam się zachować czytając takie słowa... Bardzo mi miło.
Prawda jest taka, że nigdy nie myślałem, by wysyłać te moje relacje gdzieś indziej niż na forum i stronkę, którą sam sobie prowadzę. Nie zabiegam o to, i nikt też się z tym do mnie nie zgłosił a, że nie biję, żadnych rekordów i nie mam tzw. parcia na szkło, to zapewne nic się w tym temacie nie zmieni ;)

zephyr napisał(a):
Ta droga jest ukoronowaniem Waszego wyjazdu :). jeszcze raz graty dla Was :)


Dzięki w imieniu swoim i partnera.

_________________
Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn sty 09, 2017 6:37 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt cze 22, 2012 7:38 pm
Posty: 843
Lokalizacja: siem-ce; m-ce
Świetna akcja. Przygoda nie do zapomnienia. Zdjęcia jak zawsze klasa, a to z opisem "na niezwykle kruchym wyciągu" nieźle działa na wyobraźnię.
Madness napisał(a):
że pewnie nikt nie przeczyta,

Nie szło się oderwać.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn sty 09, 2017 7:36 pm 
Kombatant

Dołączył(a): Pt mar 26, 2010 11:21 am
Posty: 546
Lokalizacja: Kraków
Madness napisał(a):
Moreover, the rock is of excellent quality


Patrzę na dalszą część relacji i coś mi tu się nie zgadza :scratch:

Relacja petarda! Sama esencja tego, co nalepsze (i najgorsze :) ) we wspinaniu w górach, zarówno w tekście, jak i na zdjęciach.

Przy okazji dobrze wiedzieć, że w Alpach Julijskich są takie klasyki. Tylko ta jakość skały jakby nie zachęca...


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt sty 10, 2017 12:49 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn sty 24, 2011 7:54 pm
Posty: 2482
Dzięki Panowie!

comb napisał(a):
Patrzę na dalszą część relacji i coś mi tu się nie zgadza


Przewodnik trochę zbyt optymistycznie podszedł do tematu. Ja na pewno nikomu nie poleciłbym tej drogi ze względu na doskonałą jakość skały.

_________________
Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt sty 10, 2017 8:04 am 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So lip 04, 2009 9:21 am
Posty: 686
Lokalizacja: Bielsko-Biała
Piękna akcja i jak zwykle relacja na wysokim poziomie. Brawo!

_________________
http://www.climber.com.pl
http://www.facebook.com/climbercompl


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt sty 10, 2017 10:42 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10407
Lokalizacja: miasto100mostów
Madness napisał(a):
Bardzo dobrze mi się pisało tę relację, trochę popłynąłem i jak napisałem ostatnie zdanie, to stwierdziłem, że naprodukowałem tego tak dużo, że pewnie nikt nie przeczyta, więc cieszę się, że jednak jest inaczej. A jak jeszcze się podoba, to już w ogóle świetnie. Dzięki!
Zdarza się, że nie czytam relacji stricte wspinaczkowych, zwłaszcza spoza Tatr. Twoje jednak czytam wszystkie od deski do deski i w każdej znajduję coś interesującego.
No a ta jest naprawdę zaje.bista, lepszej Twojej nie pamiętam (nawet z tatrzańskiej serii z nutką historii).
Także "pływaj" jak najcześciej.

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt sty 10, 2017 10:52 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 03, 2005 1:09 pm
Posty: 22106
Krabul napisał(a):
że nie czytam relacji stricte wspinaczkowych


Nie czytam :D

Ale Twoją przeczytałem za Alpy Julijskie. I nie żałuję - piękno zdjęć wystarczyło. W tym roku mam w planach np. Jalovca i Mangart. Ale jak normalny człek turystyczny :mrgreen:

_________________
"Stary jestem, mam sklerozę, czas umierać" 09.IX.2006 - rozstaj dróg w Dolince za Mnichem

"Stałem się nowym użytkownikiem ale ten nowy też musi posta napisać"


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt sty 10, 2017 11:16 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn sty 24, 2011 7:54 pm
Posty: 2482
Łukasz T napisał(a):
W tym roku mam w planach np. Jalovca i Mangart. Ale jak normalny człek turystyczny


Gdybyś planował wchodzić na Jalovca od schroniska Tamar to nie popełnij tego błędu, co moja koleżanka i wystrzegaj się tej drogi po piargach. Najlepiej iść na Kotovo Sedlo i stamtąd granią najpierw na Małego, później na Dużego ;) Choć nie miałem tam widoków, bo widziałem tylko tyle, co czołówka oświetliła, to ta droga, w większości ubezpieczona stalówką, sama w sobie jest bardzo fajna. Na pewno nie jest nudna, a w ładny dzień z pewnością bardzo widokowa. No i przede wszystkim nie idziesz jak po żwirze ;)

Myślę, że na trekking w tamtej okolicy warto zaplanować sobie jakąś dłuższą pętlę i wykorzystać ten bivak, tylko nie popełnij tego błędu, co ja i zaopatrz się na wszelki wypadek w dobre stopery do uszu i dużo alkoholu żeby się znieczulić ;)

_________________
Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt sty 10, 2017 11:28 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 03, 2005 1:09 pm
Posty: 22106
Madness napisał(a):
wystrzegaj się tej drogi po piargach


"motyla noga, popiargolone te góry" - Ali7, sierpień 2016 roku.

Madness napisał(a):
Myślę, że na trekking w tamtej okolicy warto zaplanować sobie jakąś dłuższą pętlę


Od kilku lat jeździmy do Słowenii na minimum 4 - 5 dni działalności turystycznej.

Madness napisał(a):
zaopatrz się na wszelki wypadek w dobre stopery do uszu i dużo alkoholu żeby się znieczulić


Mądrego to miło poczytać :mrgreen:

Wydrukuję sobie Twą relacje.

_________________
"Stary jestem, mam sklerozę, czas umierać" 09.IX.2006 - rozstaj dróg w Dolince za Mnichem

"Stałem się nowym użytkownikiem ale ten nowy też musi posta napisać"


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt sty 10, 2017 2:48 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Wt lip 10, 2007 9:34 pm
Posty: 2525
Lokalizacja: mazowieckie/małopolskie
Łukasz, gratuluję urobionej drogi, a przede wszystkim cieszę się, że udało Wam się bezpiecznie wdrapać i zejść. W obliczu tego co zastaliście na tym filarze, reszta wydaje się jakby mniej istotna... Relację przeczytałam jednym tchem - czuć towarzyszące Wam emocje, a czytając co bardziej soczyste fragmenty, pojawiał się znajomy ucisk w żołądku.
Tworzycie świetny zespół i życzę Wam spełnienia kolejnych górskich marzeń, i mimo, że jak twierdzisz te "wielkie, górskie przygody" pamięta się najdłużej, życzę Ci by w przyszłości okoliczności realizacji wymarzonych celów były jednak nieco mniej dramatyczne ;)
Madness napisał(a):
Przewodnik trochę zbyt optymistycznie podszedł do tematu. Ja na pewno nikomu nie poleciłbym tej drogi ze względu na doskonałą jakość skały.

W ubiegłym roku wspinaliśmy się w Dolo na jednej drodze ze słoweńskim zespołem (ojciec + dwóch synów). Co chwila spotykaliśmy się na stanach, więc była okazja żeby podpytać o wspinanie w Julijskich. Dolomity raczej nie należą do szczególnie litych gór, dlatego delikatnie mówiąc zdziwiło nas, że Słoweńcy zachwalają tutejszą jakość skały. Twierdzili, że Julijki są o wiele bardziej kruche i zdecydowanie wolą wspinać się w Dolomitach. Twoja relacja w sumie to potwierdziła i teraz trochę żałuję, że nie podpytałam o fajne, lite drogi w ichniejszych górach, bo na zdobywanie wiedzy "w trakcie", to ja się jednak nie odważę :mrgreen:

_________________
Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt sty 10, 2017 3:49 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn sty 24, 2011 7:54 pm
Posty: 2482
Dzięki Olga!

nutshell napisał(a):
sumie to potwierdziła i teraz trochę żałuję, że nie podpytałam o fajne, lite drogi w ichniejszych górach, bo na zdobywanie wiedzy "w trakcie", to ja się jednak nie odważę


Gdyby kierować się tym, co napisane w przewodniku o jakości skały na Comicim i zestawić to z tym, co tam zastaliśmy to ja nawet nie chcę wiedzieć jak wyglądają te drogi, gdzie skała jest mniej "excellent" ;)

_________________
Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt sty 10, 2017 5:50 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr paź 31, 2007 9:46 pm
Posty: 4470
Lokalizacja: GEKONY
Jak zwykle zajebiście :salut:

_________________
A ja dalej jeżdżę walcem, choćby pod wałek trafić miał cały świat.

http://summitate.wordpress.com/


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 17 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Bing [Bot] i 10 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL