Poprawiłem błędy które znalazłem i edytowałem posta wklejajac relacje Kilerusa tak aby było to w jedym miejscu
Od dłuższego czasu „rzucałem hasło” o wypadzie w Tatry 13 lub 14 stycznia –tak na otwarcie sezonu. Kilka osób zrezygnowało, ale udało się skompletować samochód.
Pogoda od kilku dni nie była w górach najlepsza-wiec chcieliśmy zrobić coś lekkiego np. w Zachodnich

. Tak wiec ustalamy że decydujemy w aucie jadąc do Zakopca gdzie idziemy.
Skład na ten wypad to Dresik, Kilerus ,nasz nowy kolega Wentyl i ja.
Zamawiam budzenie u Dresika

bo miał jechać przez Kraków aby dalej jedną furka. Wstępnie o 3 mamy zbiórkę. O 3 mam telefon że jest w Trzebini-zbieram się i jadę po niego do Zabierzowa. Po drodze zgarniamy Kilera i nowego „taternika” Wentyla. Wyjechaliśmy o 3:30 z Krakowa na stacji BP w Nowym Targu –po uprzedniej debacie pada decyzja-RYSY

i tak o 5:20 jesteśmy już w Palenicy(czas dobry bo droga pusta) Pogoda dość ładna widać gwiazdy –zabieramy sprzęt odpalamy czołówki i pokonujemy oblodzony asfalt- w Moku jesteśmy gdzieś koło 7 –śniadanko i piękne widoki-czyste niebo czerwone światełka wymieszane z niebieskimi nad Mięguszami i Mnichem –rewelacja. Wiatr tylko wieje raz ciepłym raz zimnym powietrzem. „Uzbrajamy” się już pod Mokiem w raki i punkt 8 wychodzimy w trasę . Ostatnio szliśmy przez Moko ale dziś temperatura na plusie odwilż i zejście do jeziora jest zamknięte.
Pierwszym sprawdzianem kondycji było podejście pod Czarny Staw(osobiście nienawidzę tej ścieżki

)8:40 jesteśmy pod stawem. Idziemy tak jak szlak dookoła stawu –droga fatalna zapadamy się co jakiś czas –bardzo to było męczące –no ale to dopiero początek zabawy. Super wygląda MSW w bieli podświetlony słońcem. Kolejne podejście tak jak idzie szlak –śnieg raz twardy raz sypki i czasem lód –idzie się ciężko ale widoki dookoła nas „pchają” dalej

. Na szlaku jest oprócz nas ekipa chyba z Węgier w 7 osób atakują szczyt(3 cofa się i spotykamy ich dość szybko) za nami idzie dwóch gości co planują iść przez Niżne Rysy na Rysy

.. mooooozlolne wbijanie raków a śnieg i posuwamy się do przodu za nami wyłaniają się pierwsze widoki na Orlą i …chmury..brzydkie chmury czarne

.Jak się okazało było to ostatnie widoki tego dnia. Szlak zimowy prowadzi przez „rysę” i trochę wcześniej doganiamy Węgrów- nie są to goście z pierwszej łapanki maja sprzęt i umieli się nim posługiwać ale nie bardzo wiedzieli jak iść. Przecinamy strome stoki –wyciągamy czekany i zaczyna się „rysa” za nami mleko nie widać Mięguszy… przed nami jest ok… droga jest stroma i widać na śniegu kamienie-więc wyciągamy kaski- Dresik szedł na żywioł bez kasku(wersja dla Pań

)bardzo powoli idziemy w górę- śnieg jest dobry wiec raki extra trzymają. W połowie „rysy” idziemy już w chmurach…nic nie widać

. Wiatr wieje mocnej ,wyprzedzają nas Węgrzy ale nie na długo. Mam mały kryzys

około 200 metrów od końca owej „rysy” odpoczywam z zamkniętymi oczami chwilkę- ręce latają ale już blisko –mobilizacja i idę do chłopaków którzy już byli w na grani przy łańcuchach –czyli jesteśmy znów na szlaku. Wiatr jest bardzo mocny –łańcuchy w śniegu ii wszędzie szadź pięknie to wygląda-dokoła nic nie widać. Jesteśmy na szczycie!!!

Siły wracają od razu

heh robimy fotki jemy kanapki i spacerek na słowacką stronę- a wiec pęka magiczne ponad 2500 w zimie. Zaczyna padać śnieg ręce mamy zmarznięte więc nawet już nie robimy zdjęć .Dochodzą Węgrzy robią sobie na naszej stronie tylko fotkę i w dół.. My po chwili tez idziemy bo śnieg zaczyna się zamieniać w kłujące jak igły drobinki lodu..

nigdy czegoś takiego nie przeżyłem oczy pieką z bólu co utrudnia schodzenie a to dopiero początek-przed „rysa” wiele szczęścia miał Kilerus –brakowało mu niewiele aby „polecieć do Słowaków „uff konsternacja schodzimy-końcowy odcinek był trudny –stromy i trzeba było iść tyłem.. do tego te drobinki to było straszne, ściągam rękawiczkę co parę metrów aby przetrzeć oczy-a tu błędu nie można popełnić. Każdy z nas czuł to samo jak potem rozmawialiśmy w schronie. Najgorszy odcinek za nami drobinki „walczą” dalej ,wiatr , i śnieg zmiatany ze skał –idę na końcu. Schodziliśmy ten odcinek 30 minut a wydał mi się najdłuższym z całej wycieczki.. wreszcie z końcem „rysy” znikają drobinki lodu.. jest „tylko” wiatr a przed nami odcinki trawersowe –nasze ślady wcześniej zasypane.. Węgrzy przecierają –widać że im też nie jest lekko. Ostatni odcinek trawersu do dużej skały wiatr mniejszy odpoczywamy –znowu –sporo tych przerw..
Na górze widać szalej zamieć –dopiero co tam byliśmy wygląda to niesamowicie ! Schodzimy do stawu i od tej pory już myślimy tylko o jedzeniu- strasznie się dłużyło obejście stawu.. potem jeszcze obejść Moko wszystko w deszczu bo jeszcze jego dziś nie było- jest po 16 wchodzimy do ciepła –w schronie –pustki na sali przy kuchni 3 stoliki zajęte –my rozbieramy się na początku.. udało się uśmiechy na twarzach ogromne policzki czerwone

za oknem nic nie widać. Zamawiamy „nagrodę”

i padają schabowe i placki w mgnieniu oka –jest-brzuchy pełne. Siedzimy tak ze 30 minut –przebieramy się i w drogę jeszcze „tylko” asfalt z czołówkami ,ale droga minęła szybko jedyny przystanek na Psiej Trawce gdzie Wentyl robi sobie fotkę

. Koło 18 jesteśmy przy aucie. Niespełna 2 godzinną jazdę umilamy sobie opowieściami ze śmiesznych kawałków naszego dzieciństwa i nie tylko

. Żegnamy Kilera i Wentyla i jadę z Dreskiem po jego Mercedesa –żegnamy się i tak kończy się ta extra wyprawa ,która po raz kolejny pokazała jak silna jest natura a szczególnie góry i jak człowiek jest w stosunku do tej siły „mały”
Nie wiem czy dziś będą fotki bo ciężko może być dziś chłopakom co chyba zrozumiałe.
pozdrawiam
Relacja okiem
Kilerusa
W sobote mialem egzamin. niezabardzo sie wyspalem i po powrocie z uczelni chodzilem jak zombi, a tu na drugi dzien w tatry... i jeszcze 3.10. kto to wymyslil? tak jakos przeczuwalem, ze koledzy chca kopsnac sie na rysy. nie zebym sie zdenerwowal, bo byl to moj zimowy cel nr 1.
nie bede tutaj wiele opisywal, ale napisze tylko, ze widokow z rysow nie bylo w ogole, ale walic widoki. taka szkole jaka dala nam pogoda, to...
gdy schodzilismy ze szczytu, zaraz przed wejsciem w ryse, poslizgnalem sie i tylko dzieki temu, ze zdazylem jeszcze zaczepic czekanem kawalek skaly, nie zaliczylem kilkusetmetrowego przelotu. wtedy wystraszylem sie niezle ale momentalnie doszedlem do siebie i schodzilismy dalej.dzisiaj jednak ciagle przychodzi mi to do glowy. caly czas przypomina mi sie, jak z calej sily oburacz sciskalem czekan, a moje nogi swobodnie opieraly sie o dosc stroma plyte zmrozonego sniegu. tak mysle, ze otrzymalem nowe zycie, nie mowiac juz o nauce na przyszlosc. teraz juz bede bardziej uwazal. ale dresik tez mial swoje pare sekund, jak zalaczal reczny.
weszlismy w ryse i zaczelo sie pieklo. nie, nie w piekle jest cieplo. wlasnie to bylo cos niesamowitego. nic nie jest wstanie opisac tego uczucia, gdy tysiace zimnych i ostrych, jak szpilki drobinek uderza z impetem o twarz. probuje sie jakos zaslonic, ale bezskutecznie. nic nie widze, niedosc, ze siwo od zadymki, to jeszcze okulary sa cale pokryte lodem. musze je zdjac. do oczu wpadaja mi drobiny sniegu. czuje jak powieki przymarzaja do siebie. zchodzimy bardzo powoli, bo wszyscy przystaja w najciezszych momentach i kryja sie przed zadymka.
wiem, ze takie porownanie, to jak porownanie deskorolki i mercedesa, ale tymbardziej pelen respekt dla himalajistow. naprawde to musza byc ludzie o niesamowitej odwadze i woli walki, po prostu niezle swiry