Forum portalu turystyka-gorska.pl
http://turystyka-gorska.pl/

Lubogoszcz, Śnieżnica, Ćwilin - Beskid Wyspowy tour.
http://turystyka-gorska.pl/viewtopic.php?f=11&t=19152
Strona 1 z 1

Autor:  Carcass [ Pt mar 24, 2017 2:53 pm ]
Tytuł:  Lubogoszcz, Śnieżnica, Ćwilin - Beskid Wyspowy tour.

Lubię Beskid Wyspowy, bo mam do niego stosunkowo blisko, a potrafi wycisnąć poty jak ambitne tatrzańskie szlaki. Całkiem ambitną trasę można zrobić w jednym dniu, niekoniecznie wracając do domu o północy. Ten szlak chodził mi po głowie od dłuższego czasu. Zdobyć za jednym zamachem Lubogoszcz, Śnieżnicę i Ćwilin – rozpoczynając i kończąc pętelkę w Mszanie Dolnej. Frekwencja tym razem była bardzo dobra, na co zapewne pewien wpływ miała zamieszczona przeze mnie na FB krótka informacja o górskich planach.
Grupa zebrała się ogólnopolska. Gosia z Piotrkiem i Ela z Krakowa, ja z najbliższych okolic, Roma z Bialska Białej, Ania z Żywca i Paweł z Jarosławia. Piątka z naszej grupy poznała się w Rumunii w 2013 roku i od tamtej pory częściej lub rzadziej spotykamy się podczas górskich eskapad.
Regulujemy zegarki i startujemy. By odpowiednio zadbać o logistykę jeden samochód zostawiamy na Przełęczy Gruszowiec koło baru Pod Cyckiem, a 2 pozostałe parkujemy w Mszanie w rejonie początku szlaku na Lubogoszcz. Pogoda miała się pogarszać w ciągu dnia, więc warto było mieć jakieś pole manewru. Samochód na Gruszowcu wiele nam dawał. Początek niemrawy, ale szybko tempo staje się żwawsze. Oczywiście prym wiedzie Roma, która ma żelazne płuca..

Po osiągnięciu pewnej wysokości obracamy się za siebie i mamy całkiem ładny widok na Szczebel i Luboń Wielki.

Obrazek

Jak to w Beskidzie Wyspowym – zaraz po wejściu do lasu gubimy szlak. To już taka świecka tradycja. Gubiłem już szlaki na Szczebel Nie raz), Luboń Wielki i kiedyś też na Lubogoszcz, więc wszystko w normie. Pomaga nam bardzo aplikacja „mapa turystyczna” zainstalowana na telefonie Daniela. Dzięki niej możemy określić nasze aktualne położenie w stosunku do przebiegu szlaku turystycznego. Podejście jest z gatunku hardcore’owych, bo tniemy warstwice praktycznie prostopadle. Ma to też i swoje dobre strony. Po pierwsze niezły test wydolnościowy dla organizmu, a po drugie szybkie zdobywanie wysokości.
Kilkanaście przekleństw dalej stajemy wreszcie na jakimś szczycie. Wyciągam mapę i sprawdzam. Wszystko wskazuje na to, że jesteśmy na wzniesieniu o dziwnej nazwie „Zapadliska”, które liczy 807 m n.p.m. Tutaj wznosimy pierwszy toast, a nasze umysły na tyle się rozjaśniają, że wkrótce jesteśmy już na znakowanym na czerwono szlaku turystycznym.

Obrazek

Teraz przed nami bardziej płaski odcinek, więc jest szansa na regulację oddechu i tętna. Do tego idziemy przez całkiem ładne buczyny.

Obrazek

I tak niepostrzeżenie wchodzimy na Lubogoszcz Zachodni mierzący 953 m n.p.m. Poza kupą kamieni oznaczających wierzchołek nie ma tu nic ciekawego, więc i fotki nie wrzucam. Jedno jest pewne, że właściwy szczyt jest już niedaleko i tak jest w istocie. Odświeżam sobie moje stare wspomnienia i rzeczywiście przypominam sobie ten krzyż na wierzchołku. Pierwsza oczywiście na górę dotarła Roma, ale nasza strata była stosunkowo niewielka. Naprawdę mocna grupa się zebrała. Tutaj dłuższy postój, jedzenie picie – z procentami i bez i pamiątkowe fotki – jedna nawet zrobiona z wykorzystaniem samowyzwalacza, dzięki czemu jest na niej cała nasza ósemka…

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zejście dosyć strome, z luźnymi kamieniami na szlaku. Mimo, że to tylko Beskidy to i tu trzeba zachować czujność. Po drodze spotykamy pierwszych tego dnia turystów (nie licząc motocyklistów na Lubogoszczu). Wyglądają na jakąś zorganizowana grupę.
Przecinamy drogę wiodącą do Kasiny Wielkiej i „na krechę” zmierzamy w stronę wyciągu narciarskiego na Śnieżnicę.
Zostawiamy za sobą Lubogoszcz, którego wyspowy charakter jest bardzo widoczny na tym zdjęciu.

Obrazek

Kawałek za torami kolejowymi jest idealne miejsce na odpoczynek.

Obrazek

Teraz przed nami wyrypa part II. Od razu decydujemy się iść „na czuja”, by nie tracić niepotrzebnie czasu na kurczowe trzymanie się szlaku, który pewnie i tak byśmy w końcu zgubili. Znowu jest ostro, ale dość szybko dochodzimy do górnej stacji kolejki na Śnieżnicę. Stąd niezły widok na Szczebel.

Obrazek

Tu znowu odpoczynek (coś ich dużo robiliśmy), ale i tak czas mieliśmy dobry, więc mogliśmy sobie na to pozwolić.
Tu niektórzy zaczęli odczuwać trudy dzisiejszej wędrówki (prawy dolny róg zdjęcia).

Obrazek

Następny odcinek wiodący na szczyt Śnieżnicy, był mniej stromy, ale całkiem męczący. Cały czas ustawicznie w górę. Ale i tak najlepsze przed nami – czyli ściana płaczu na podejściu z Gruszowca na Ćwilin. Szczyt Śnieżnicy też sobie odświeżyłem w pamięci. Byłem tu ale też bardzo dawno.

Obrazek

Obrazek

Tutaj robimy dłuższy postój i spożywamy to i owo. Atmosfera piknikowa. Odpoczynek się przyda, mając w perspektywie atak szczytowy (brzmi dumnie) na Ćwilin. Przy zejściu na Gruszowiec część osób się pogubiła na licznych tutaj leśnych ścieżkach. Ale że nie było to Puszcza Białowieska to niewiele później w komplecie spotkaliśmy się w Barze Pod Cyckiem.

Obrazek

Jedni zamawiają zupy, inni fastfoody, jeszcze inni (w tym ja) samo piwo, więc kończymy spożywanie w różnym czasie. Już mnie stopy świerzbią by wyjść w dalszą drogę. Decydujemy się na zajęcia w podgrupach. Wychodzimy z Danielem, a chwilę po nas Gośka z Piotrkiem. Reszta kawałek za nami. Przed nami ostatnie dzisiaj podejście, ale za to jakie – prawdziwa ściana płaczu. Ci co wchodzili to wiedzą, że nie ma co się sugerować niewielkimi wysokościami otaczających szczytów. Podejścia w Wyspowym potrafią dać w kość, a to na Ćwilin z Gruszowca otwiera listę tych najbardziej „mięsnych”.
Po drodze zatrzymujemy się przy krzyżu ustawionym przez Oddział „Beskid” PTT w Nowym Sączu. Został on postawiony w miejscu, gdzie 13 grudnia 2009 r. zmarł na zawał serca Władysław Kowalczyk – przewodnik nowosądeckiego PTT.

Obrazek

Powyżej tego miejsca nie ma już choćby chwili wytchnienia. Szlak cały czas stromo pnie się w górę. Raz na czas ścieżka jest przecinana poziomymi traktami leśnymi. Ale znam dobrze ten szlak i wiem, że nas to nie dotyczy – płaskie odcinki tutaj nie dla nas. Od czasu do czasu ktoś zaklnie szpetnie, bo jednak mamy już trochę w nogach, a taki finał wyzwala spore emocje. Wreszcie las się przerzedza, a ścieżka zaczyna nieco łagodnieć. Teraz to już spacerek i jesteśmy na trzecim w dniu dzisiejszym wybitnym szczycie Beskidu Wyspowego – Ćwilinie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na szczycie Daniel przy pomocy swojego smartfona serwuje nam minikoncert muzyki disco polo, co wzbudza u wszystkich ogromną wesołość i prowokuje różne mniej lub bardziej kąśliwe komentarze. Zabawa jest jednak świetna – zwłaszcza, że wiemy, że tego dnia będziemy już tylko schodzić. Grupa postanawia się rozdzielić. Roma z Anią i z Pawłem schodzą tą sama drogą na Gruszowiec, a ja z Gosią, Elą, Piotrkiem i Danielem ruszamy żółtym szlakiem do Mszany. Po południu pogoda miała się zepsuć, więc narzucam szybkie tempo. Chwilami to wręcz lekki trucht. Rzeczywiście momentami zaczyna już kropić deszcz.

Obrazek

Szlak do Mszany okazał się być bardzo długi. Nawet mając już miasteczko na wyciągniecie ręki okazało się, że sporo drogi jeszcze przed nami.

Obrazek

Ostatecznie do samochodu dotarliśmy koło 19-tej. Trasa okazała się być całkiem ambitna, ale i bardzo ciekawa. Mimo iż to tylko Beskidy nie zabrakło w niej niczego. Były strome podejścia, przedzieranie się przez lasy w poszukiwaniu szlaku, postoje z krzepiącą miętówką, wspaniałe widoki a przede wszystkim genialne towarzystwo. To było naprawdę niezłe przetarcie jak na początek właściwego sezonu górskiego. I na tym właściwie powinienem zakończyć, ale…

W dniu 29 stycznia tego roku wybraliśmy się na Ćwilin ponownie. Trzy osoby (Ela, Daniel i ja) powtórzyły się w stosunku do składu ubiegłorocznego wypadu. Ponieważ Ćwilin uchodzi za jeden z lepszych punktów widokowych w Beskidach zamarzył mi i się wschód słońca na tym szczycie. Podejście z Gruszowca jak zawsze dawało do wiwatu. Noc była jasna – nawet bez czołówek by się obeszło.

Obrazek

Obrazek

Miałem również wrażenie, że jest stosunkowo ciepło (może jakieś – 5 stopni) – a przynajmniej cieplej niż w miejscu mojego zamieszkania. A może to tylko złudzenie wynikające ze sporego bądź co bądź wysiłku. Generalnie ostatecznie zdanie zmieniłem na szczycie, gdzie z powodu przenikliwego wiatru było dokuczliwie zimno. A do wschodu słońca mieliśmy jeszcze godzinę. Grzaliśmy się trochę wiśniówką, ale kieliszek przymarzał do ręki, a pić w rękawiczkach nie przystoi.

I wreszcie doczekaliśmy się. Pierwsze promienie wschodzącego słońca uświadczyły nas w przekonaniu, że było warto. Każdy robi zdjęcia czym może. Oto krótka dokumentacja fotograficzna.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tego dnia (nocy) był z nami po raz pierwszy w górach mój dobry znajomy Alek. Zbierał się latami, ale za to zaczął z przytupem od nocnego zimowego wyjścia na Ćwilin. Mam nadzieję, że go ta wycieczka nie zniechęciła, a przeciwnie będzie zalążkiem nowej pasji.
Pierwszy raz mi się zdarzyło, że po wypadzie w góry zdążyłem na śniadanie ;) i miałem okazję obejrzeć prawie w całości starcie Rafy Nadala z Rogerem Federerem w finale Australian Open. Do tego żadnych korków po drodze. Musimy takie wypady uskuteczniać częściej :).

Autor:  kefir [ N mar 26, 2017 9:58 pm ]
Tytuł:  Re: Lubogoszcz, Śnieżnica, Ćwilin - Beskid Wyspowy tour.

Też lubię beskid wyspowy z tych samych powodów. Blisko i można poczuć w nogach. Fajne zestawienie.
PS. Też znam jednego Krztonia który foci, tyle, że Piotrka :mrgreen:

Autor:  Carcass [ Pn mar 27, 2017 3:17 pm ]
Tytuł:  Re: Lubogoszcz, Śnieżnica, Ćwilin - Beskid Wyspowy tour.

kefir napisał(a):
PS. Też znam jednego Krztonia który foci, tyle, że Piotrka :mrgreen:


Gdzie mieszka ?
Może rodzina :)

Strona 1 z 1 Strefa czasowa: UTC + 1
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
http://www.phpbb.com/