Wszyscy mówią, że spontany są najlepsze, tylko jak rano obdzwaniałem potencjalnych chętnych na sobotni ZTGM w Beskidzie Wyspowym to 50% leczy kaca i leży w łóżku, 25% opiekuje się tymi co leżą w łóżku i 25% ma już plany na kaca niedzielnego i musi być na miejscu max o 16… No nic, jedziemy naszą trzyosobową bandą na Modyń, kompletować dalej Diadem Polskich Gór.
Pogoda za oknem deszczowa, ale od okolic Gdowa mieliśmy już słońce i sporo czystego nieba, niestety popołudniu zapowiadali burze z ulewami i akurat dzisiaj pogoda im się sprawdziła. Dwa tygodnie zwodzą nas z prognozami to dzisiaj, kiedy akurat się ruszyliśmy, musieli się postarać.

Modyń

Mogielica góruje nad okolicą, na zdjęciu nie załapał się Luboń Wielki
Z auta zostawionego na przełęczy Ostrej ruszamy przed 12, słońce grzeje, ptaki ćwierkają, wiosna w pełni. Podejście od granicy lasu jest strome i błotniste, w lesie przy szlaku mijamy tylko jedną małą polanę z której i tak nic nie widać i po niecałej godzinie jesteśmy na szczycie. No właśnie – gdzie jest szczyt? Gdzie jest szlak w ogóle? Wszystkie oznaczenia zamalowane, tabliczki nie ma, o co chodzi? Krążymy trochę po okolicy, deptając najwyższe punkty i jedyne co znaleźliśmy to kamienny kopczyk z wbitym patykiem. Na południowych zboczach odkryto jakąś niewielką jaskinię, ale szczerze mówiąc to nie chciało mi się szukać i chaszczować z nosidełkiem na plecach.

Szczyt
Niepocieszeni ruszamy w stronę Cichonia w stylu offroadowym co zmuszało nas do dwukrotnego powrotu na szlak, albo raczej ścieżkę którą kiedyś szlak przebiegał, później przeszliśmy przez pole i za zgodą i radą właściciela, dalej przez podwórko, strumień, aż pod kościół. Sympatyczni ludzie tam mieszkają, dzięki uprzejmości nie musieliśmy robić większego kółka i zyskaliśmy sporo czasu.

Zaczyna się wyścig z burzą
W międzyczasie zauważamy gęstniejące chmury na zachodzie, miejscami już gdzieś pada, ale dopóki nie zeszliśmy do głównej drogi to nawet nie wiało. Źle oszacowaliśmy tempo z jakim przemieszczały się chmury, oraz dystans jaki mamy do pokonania (pomijając fakt, że za późno wyjechaliśmy). Podczas gdy dopiero podchodzimy na przełęcz Słopnicką, widzimy już tylko osoby schodzące w dół, powoli zaczyna kropić, a od przełęczy to już wali żabami, chwilę później zaczęło grzmieć, a przed nami był spory kawał otwartej przestrzeni i w okolicy żadnej wiaty, przystanku, budowy, nic gdzie można by przeczekać burzę. Zasuwamy ile sił w nogach, całe szczęście, że Norbertowi się podobały grzmoty i nie marudził… dopóki nie zaczęło walić gradem. Dobiegliśmy do lasu, pod drzewami znaleźliśmy grupę quadowców którzy też się schronili przed burzą. Budujemy dodatkowe osłony na nosidło, efekt jest zadowalający – Norbert się uspokoił, teraz Ewa zaczyna zamarzać. Użyczyłbym swojego softshella ale i tak jest przemoczony. Grad jest coraz większy, piorunu lądują coraz bliżej, nie fajnie. Ochrona z drzew też średnia bo nie dość, że dopiero się zielenią, to na dodatek jest to las iglasty… Wyczekujemy moment w którym piorunu nas minęły, a grad trochę i pędzimy dalej w stronę auta. Znowu zaczyna się gradobicie i tnie takimi małymi kulkami po wszystkim co odsłonięte, od deszczu leśne dróżki pozamieniały się w ciągu kilku minut w rwące potoki, pierwszy raz coś takiego widziałem, jakbym był lasach równikowych i z każdego miejsca spływa mały potok ciągnący za sobą błoto, kamienie i kulki gradowe, które wyglądają jak styropian na wodzie. Jesteśmy przemoczeni totalnie, więc zasuwamy często w wodzie po kostki, byle szybciej. Cichoń omijamy i trawersujemy całe zbocze jakąś leśną drogą, którą wcześniej wypatrzyłem na mapie. Szczęśliwie docieramy do parkingu, siadamy do samochodu i klasyka polskiego rocka… przestaje padać, wychodzi słońce, można iść na spacer. Niestety jesteśmy mokrzy, zmarznięci, nie mieliśmy gdzie się schować przed deszczem i teraz zostaje tylko powrót do domu. Trochę się dziwili w M’c shicie jak zamawiałem kanapki topless, ale co tam:)
Na Modyni spotkaliśmy tylko młode małżeństwo które też szukało szczytu, dwóch drwali i dopiero na zboczach Cichonia było trochę więcej osób. Jak nie ma polany widokowej to ludzi nie ciągnie tak na szczyty.