Z Organizatorem uzgodniliśmy datę z niemałym wyprzedzeniem. Organizator wymyślił trasę i zorganizował pogodę. I kiedy byłem w połowie drogi Organizatorowi rozchorowało się dziecko. Musiał odwołać wyjazd i słusznie, trzeba mieć właściwie poustawiane priorytety.
Ale że już byłem w połowie drogi to i pojechałem sam. Znowu nie bardzo wiedząc gdzie jadę i jak wyglądają te szczyty do zdobywania. Najpierw zaparkowałem w nocy na jakiejś łące. Spróbowałem się zdrzemnąć i obudził mnie świtem pan pastuszek, bo się okazało, że to stadnina koni.
Potem pokazał właściwą drogę. Pierwszy raz w Tatrach rozbolał mnie brzuch. Potem jak zawsze rozbolała głowa. Potem było błoto. Potem krokusy. Widoków specjalnie nie było, bo góry wszystko zasłaniały.
Widoki z Babek chyba na Niżnie Tatry
Dobry fotograf to by cuda tam porobił z tych widoków
Z Babek spojrzenie na drugą stronę
Osobita
Śnieg był taki miękki, typu kolanołamacz. Dobrze, że nikt mnie nie widział bo marsz wyglądał tak: tup tup tup ubijamy, krok tup tup tup krok, tup tup tup krok i wpada po jaja. Marsz spowolnił, tak że to co miało trwać 40 minut zajmowało 80.
Ostra
Siwy Wierch się pojawił
W okolicy Małej Ostrej takie coś przypominające ruinę zamku
Ostra z drugiej strony
Siwy coraz bliżej
Ciąg dalszy grani w stronę Palenicy Jałowieckiej
Potem zgodnie z planem Organizatora o ustalonej godzinie spadł deszcz.
Potem była dolina. I tak miała być długa, ale nie przewidziałem, że będzie kompletnie zawalona śniegiem. No to tup tup tup krok i tak kilka godzin.
Ilość spotkanych osób na godzinę = zero. Na cały dzień też zero. W zasięgu wzroku zero. Góry moje.
Po dwóch godzinach marszu doliną nadal było tak
Znów było kilku moich prześladowców, a ten był naprawdę duży.
Czy mnie się podobało ?
Tak.