Merci
Poniedziałek: Wielka (Biała) WodaW nocy w wysokich partiach gór sypnęło śniegiem, niżej solidnie lało, więc można się spodziewać tony błota. No i gdzie tu iść? Może tak zmierzyć się ponownie z Białą Wodą? Rok temu w debiucie oniemiałam z wrażenia, przynajmniej jeśli chodzi o jej górną część, ale na płaskim odcinku potwornie się wynudziłam. Pora więc albo utwierdzić się w odczuciach, albo odkryć coś na nowo.
Półtorej godziny zapita lania bez sensu po płaskim nie wkurza mnie już tak bardzo jak rok temu, nawet z lekkim podnieceniem czekam na moment, kiedy zza drzew wyłoni się otoczenie Polany Białej Wody i oto ono, niezmiennie piękne i zachwycające


Dla zabicia czasu podglądam życie toczące się leśnym runie


W tym miejscu pochylę się dłużej nad głupim zdarzeniem, które zdecydowało o dalszym przebiegu wędrówki. Ilość wody na tym szlaku działa na mnie wybitnie moczopędnie. Nie dość że potok grzmi jak nawiedzony, coś chlupie co chwila pod butami, niska temperatura – czuję coraz bardziej, że muszę iść na chwilę w krzaczki. Znalazłam odpowiednie miejsce, kilka kroków w dół w kierunku strumienia. Wracając albo za wysoko zadarłam nogę, albo wykonałam zbyt gwałtowny ruch – w zesztywniałym z zimna i nierozgrzanym czworogłowym coś strzeliło i przy schodzeniu niżej na nogi odczuwam silne kłucie. Morał – nie należy nigdy, pod żadnym pretekstem zbaczać ze szlaku! W podchodzeniu uraz na szczęście nie przeszkadzał.
Las tym razem nie wydawał się tak bardzo gęsty i niezmierzony, a droga po płaskim nie ciągnęła się jak spaghetti.



Rok temu w tym miejscu pstryknęłam równie beznadziejne zdjęcie, kontrast świetlny chyba przekracza możliwości mojego aparatu.

Szlak w końcu pnie się intensywniej w górę, ale żeby nie było zbyt różowo – płyną nim rwące potoki, nie dość że wzdłuż, to jeszcze tu i ówdzie w poprzek. Zaimpregnowane przed wyjazdem buty zaczynają wchłaniać wilgoć, grunt pod stopami też niezbyt komfortowy, bo cholernie śliski i wizja powrotu w takich warunkach przyprawia mnie o ból głowy.
Nie mogę się już doczekać momentu, kiedy dotrę na wysokość wodospadu, bo tam czeka upragnione słońce i trochę ciepła. Miejsce, w którym rok temu robiłam popas, tym razem jeszcze jest schowane głęboko w cieniu, co znaczy, że mimo kontuzji idę zdecydowanie sprawniej





Warunki warunkami, nie są w stanie przesłonić okoliczności przyrody. Idzie jesień


Na horyzoncie pojawia się Mała Wysoka, lekko przyprószona śniegiem

Telepałam się taki szmat drogi głównie dla tego widoku. Za chwilę nastąpi seria zdjęć z Gankiem i Rysami, przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać , a przede wszystkim zdecydować na wybór








Droga szybko zleciała, już jestem u stóp Zmarzłego Stawu, gdzie królują bursztyn ,szmaragd i szafir


Zaraz za łańcuchami zonk. Podchodzę sobie spokojnie i nagle czuję, że noga mi odjeżdża w niekontrolowany sposób. W ostatnim momencie zapieram się ręką ratując szczękę przed wizytą u protetyka. W zacienionych miejscach niektóre skały pokryte są cieniuteńką, niewidoczną dla oka warstwą lodu. Jeszcze gorzej było na schodkach, gdzie zamarzła stojąca na stopniach woda. Wiedziałam już, że nie będę tędy wracać. Tymczasem na górze jest tak

Po trzech godzinach i dziesięciu minutach docieram do Grzebienia, a za nim spektakl z obłokami w roi głównej. O dzięki ci, matko naturo!



Gdzie jest Zmarzły?

Z Małej Wysokiej schodzi dwóch Rosjan, a skoro są cali i zdrowi, znaczy słońce zrobiło dobrą robotę i podtopiło nocne śniegi. Mam ogromną ochotę zrobić sobie spacer na szczyt, ale nie jestem w stanie podnieść się z przysiadu bez jęczenia z bólu. Wejdę, ale z zejściem będą kłopoty. Duże. Nienawidzę takich dylematów, ale góra nie zając…
Odwrót Białą Wodą definitywnie skreśliłam, ale w nagrodę czekały na mnie otwarte ramiona Doliny Wielickiej. A że był to mój pierwszy raz, dostałam jedno wielkie WOW
Zaczęło się nieciekawie – łańcuchy. Nie żebym miała jakieś lęki czy coś. Tylko ta cholerna noga, a nawet obie, bo starając się nie przeciążać tej bolącej, uszkodziłam drugą. Jeśli ktoś z boku patrzył na moje akrobacje, mógł śmiało pomyśleć – Jak ta amatorka była w stanie dotrzeć aż tu?
Zatrzymując się co chwila podziwiałam Gerlach i okolice w białej pierzynce





Łagodny, niemal wybrukowany szlak w dolinie okazał się zbawienny na moje zdrowotne przypadłości. A że miejsce przepiękne zajęłam się podziwianiem zapominając kompletnie o dolegliwościach.
Na prawo czad


na lewo czad


a dołem Wisła płynie

Chwilę potem zaniemówiłam z wrażenia, gapiłam się dosłownie z otwartą gębą. Te kolory, kształty, ozdobniki



Szkoda tylko, że w perspektywie zaczął migotać koniec trasy



Zafundowałam sobie jeszcze krótki postój nad Wielickim Stawem , plecami do najbrzydszego budynku w Tatrach



Żółty szlak do Smokowca w przeciwieństwie do porannej trasy był prawie suchy, alleluja

Najpiękniejszy ciąg turystyczny w Tatrach odhaczony, a sam wypad choć mało sportowy i odkrywczy ucieszył tym bardziej, że więcej wyciągnąć się nie dało.
The end.