Zboczyłam na chwilę z trasy (Tatry Zachodnie, Słowacja, jesień), bo się nie dało przejść, i szłam przez ten niewinnie wyglądający poniżej podmokły teren. No i wpadłam (trochę powyżej połowy łydki) w gęste błoto, które mi "zacementowało" nogę. Próbuję ją wyciągnąć, ale skubana ani drgnie. Wydostałam się w końcu z pułapki chyba tylko dlatego, że drugą nogą stałam na tym konarze – i to dopiero, jak ładnie klęknęłam i pociągnęłam uwięzioną nogę pod innym kątem.

(na środku zdjęcia ciemny ślad po mojej „wpadce”)
Czy wyszłabym z tego błota, gdybym wpadła obiema nogami? Pewnie tak, ale może nie... A jakby na dodatek nie było tam zasięgu / komórka się rozładowała? Tak sobie piszę, żeby się postraszyć i uważać w przyszłości na takie mało górskie niespodzianki w górach (i nie tylko w górach: we wrześniu policja wyciągała kobietę z podwarszawskiego bagna).
Szłam, na koniec 4-dniowego pobytu, ze schroniska na Polanie Chochołowskiej do Zakopanego - ale naokoło, przez Orawicę na Słowacji. Do schroniska też szłam inaczej niż zwykle – z Doliny Kościeliskiej na prawo czarnym szlakiem, czyli Ścieżką nad Reglami.

(Polana Jamy, tuż przed Chochołowską)
To miał być krótki post o błocie, ale temat górski wciąga, a skoro przeszłam właśnie w Zachodnich 64 km, to może jeszcze coś napiszę, z tym że o rzadziej wspominanym rejonie.15 października napisałam post poniżej:
anke napisał(a):
Jarząbczy, Baraniec, Starorobociański, Bystra... tu i w wielu innych miejscach Tatr Zachodnich mnie jeszcze nie było, w sumie to cieszę się, że tyle nowego przede mną
i już kilka dni później pocałowałam czubek trzem z wyżej wymienionych. I mimo że lampa była okrutna, góry przepiękne, to tym razem serce mi skradła całkiem inna trasa, od Orawicy do Witowa: przez las, niska górka po drodze - zawsze o takich myślałam: co gorszego jeszcze może spotkać górskiego turystę? A jednak.
Gdy pogoda już siadła, szłam ze schroniska w Chochołowskiej do Zakopanego przez Słowację, tak jak pisałam wyżej. Idąc na Grzesia, odbijamy na prawo na Przełęcz Bobrowiecką. Za nią – las jak z bajki z wąskimi ścieżynkami. Potem miła dla oka, spokojna Dolina Bobrowiecka. Potem Orawica i przejście przez Magurę do Witowa. Razem 18,5 km, prawie 7 h.

Pada deszcz, kawałek przed Orawicą sympatyczny Słowak proponuje mi podwiezienie do miasteczka, a potem pyta, czy może chcę dalej, do Cichej Doliny? jest tam przejście do Chochołowskiej i Zakopanego. Co mam nie chcieć – chcę, myślałam, że to gdzieś koło mojej planowanej trasy. Okazało się jednak, że chodzi mu o takie krótkie przejście nieoznakowaną trasą - na początku wzdłuż leśnej drogi, potem potoku?... objaśniał mi coś szczegółowo, ale po słowacku.
Wysiadłam i nawet zaczęłam iść we wskazanym kierunku, ale droga była zryta na maksa, może w woderach by ktoś przeszedł. Spróbowałam inaczej: zeszłam z drogi w las, mokry, zarośnięty... ale w końcu zawróciłam - już dwa razy w tym roku kiblowałam awaryjnie w nocy w górach, z czego raz, bo zabłądziłam, i postanowiłam, że na ten rok może wystarczy.
(po powrocie znalazłam opis chyba tego właśnie skrótu zamieszczony przez Basię.Z:
viewtopic.php?f=11&t=16654Zaczęłam wracać w kierunku Orawicy, ale okrężną drogą, porządną, choć mocno zabłoconą (żółte kropki na końcowej mapce). Mimo że nie przebiega nią żadna oznakowana trasa, jest tam sporo turystycznych przystanków: ławeczki, zadaszenie, tablice informujące o przyrodzie i górach. Na jednej widzę obszerną informację na temat Giewontu. Zdziwiłam się, potem pomyślałam, ech, fajni ci Słowacy, ale jak się obejrzałam przypadkiem do tyłu, to zaskoczona zobaczyłam w prześwicie na horyzoncie właśnie Giewont.
Będę szła teraz z 10 razy dłużej niż tym skrótem, z którego zdezerterowałam, no i świetnie.

Ostatni odcinek, od Orawicy do Witowa: w większości lasem, najwyższy punkt - Magura (1232 m), zero ludzi, za to na ścieżce mnóstwo świeżych śladów zwierząt, na samym początku był według mnie i ślad niedźwiedzia – był, nie był, szłam w przekonaniu, że był, więc się trochę bałam, bo ścieżka na początku najgorsza na takie spotkanie: wąska.

A tu charakterystyczna dla tej trasy polana. Idąc od mojej strony można mieć trochę wątpliwości, jak ją przejść po wyjściu z lasu - ja żadnych znaków nie znalazłam. Trochę się pokręciłam w tę i z powrotem i w końcu poszłam na wprost. Zmierzyłam w Googlach, że ma 800 metrów, i tyle z grubsza trzeba przejść, żeby zobaczyć następny znak.

Trasa jest miejscami kompletnie zalana, w głębokich kałużach, błocie, w kilku miejscach zawalona drzewami, ale nic mi nie przeszkadza, idę bardzo szczęśliwa, z gwizdkiem w zębach, bo się boję niedźwiedzi.

Podsumuję: otworzyły mi się oczy na trochę inne trasy. Nie musi już być wysoko, nie muszę włazić po skałach, ba, może być nawet las. Niezmienne jest to, że lubię chodzić sama.

To mój 4-dniowy urobek w kropkach: turkusowe – jazda ze Słowakiem, żółte – ta opisana droga poza szlakiem, różowe – wiadomo. Mapka i wyliczenie długości tras:
https://mapa-turystyczna.pl/